wtorek, 13 sierpnia 2013

17. Bierz życie jakim jest


Wieczór ciągnął się w nieskończoność. Wszyscy byli podenerwowani. Oczami wyobraźni już widzieli skradających się po posesji komandosów. Każdy dźwięk wydawał się zwiastować niebezpieczeństwo. Magda w milczeniu czytała gazetę. Próbowała oderwać myśli od sytuacji, w której znalazła się na własne życzenie. Aśka także wydawała się być spokojna, tylko Sebastian z trudem panował nad emocjami.
Miał świadomość, że jeśli którejś z kobiet coś się stanie, będzie to jego wina. Sam zaproponował prowokację, ale wbrew pozorom wcale nie był to przejaw egoizmu. Chciał nie tylko zapewnić bezpieczeństwo Zuzi i Marysi, ale także zamknąć śledztwo, które przysparzało wielu problemów jemu i Joasi. Nie wiadomo, ile jeszcze niewinnych osób mogłoby ucierpieć, gdyby Konarski pozostał na wolności.
- Seba, usiądź w końcu – powiedziała Magda, podnosząc głowę znad gazety. – Jest ciemno. Nic nie zobaczysz, choćbyś stał w tym oknie całą noc.
- Taki właśnie mam zamiar – mruknął komisarz.
- Nie martw się, Anka i Maciek panują nad sytuacją – dodała z lekkim uśmiechem.
- Pewnie, w życiu ich nie ominą – ironizował Sebastian, nie odwracając wzroku od okna. – W końcu mają tylko sto metrów ogrodzenia, wiadomo, że muszą je przekraczać dokładnie tam, gdzie stoi radiowóz.
- Przecież mają noktowizor – przypomniała Aśka, wtrącając się do dyskusji.
Sebastian nie odpowiedział. Kobiety wymieniły się spojrzeniami. Magda miała już kontynuować, kiedy odezwał się telefon komisarza leżący na kanapie. Mężczyzna rzucił okiem w jego stronę, ale nie chciał opuszczać miejsca obserwacji.
- Przeczytaj – rzucił do partnerki.
Aśka zerknęła na smsa.
- To Zuzia – oznajmiła, zerkając na przyjaciela znacząco. – Martwi się.
Nie zacytowała głośno treści wiadomości, bo w pokoju nie znajdowali się sami. Magda nic nie wiedziała o coraz bliższych relacjach, które łączyły komisarza z Konarską i w tym momencie bardzo istotne było, żeby tak zostało. Gdyby ktoś doniósł Staremu, Sebastian z pewnością straciłby pracę.
Mężczyzna odszedł w końcu od okna, żeby przeczytać wiadomość, ale nim dotknął telefonu, zgasło światło. Trójka komisarzy błyskawicznie wyciągnęła broń i zamarła, nasłuchując.
Cisza była dużo bardziej przerażająca niż jakikolwiek dźwięk. Wyobraźnia podsuwała komisarzom różne obrazy i każdy z nich był gorszy od poprzedniego. W całkowitej ciemności panującej w pomieszczeniu nie sposób było cokolwiek zobaczyć.
- Spokojnie – mruknął cicho Sebastian. – Anka i Maciek nas słyszą, wiedzą, co się dzieje. Na pewno trzymają rękę na pulsie.
Nie mógł wiedzieć, że w radiowozie kilkaset metrów dalej Maciek właśnie klnie w niebogłosy, a Anka próbuje odzyskać obraz i dźwięk. Niestety, na próżno. Urządzenia zakłócające skutecznie pozbawiły ich kontaktu z kolegami.
Przerwanie akcji nie wchodziło w grę, było już na to stanowczo za późno. Komandosi mogli być dosłownie wszędzie, z pewnością uzbrojeni. Dużo rozsądniej było zlokalizować ich w ciszy i skupieniu, a potem obezwładnić.
Aśka podeszła cicho do okna. Próbowała dostrzec cokolwiek w ciemności, jednak bezskutecznie. Najgorsze było to, że nie widziała nawet pozostałych komisarzy. Słuch wyczulony już na każdy, nawet najcichszy dźwięk wychwycił skrzypienie desek w podłodze i rytmiczny oddech.
- Może użyjemy latarek? – zaproponowała bez przekonania, rozpoznając partnera.
Zanim zdążył odpowiedzieć, z góry rozległ się dźwięk przypominający upuszczanie na ziemię czegoś ciężkiego. Aśka aż podskoczyła, czując, że serce wali jej jak oszalałe.
- Sprawdzimy to – zadecydował Sebastian, robiąc kilka ostrożnych kroków w stronę drzwi. – Idźcie za mną.
Pokonanie salonu, schodów i korytarza na górze wydawało się trwać ze dwie wieczności. Sebastian w każdej chwili spodziewał się strzału bądź uderzenia i kiedy wreszcie znalazł się w ostatnim pokoju na górze, był szczerze zaskoczony, że nic takiego się nie stało.
- Może to kot? – powiedziała niepewnie Magda, zatrzymując się obok Sebastiana i zerkając nerwowo przez ramię, choć i tak nic nie mogła dostrzec.
Było to bardzo optymistyczne myślenie, ale ani Sebastian, ani Aśka tego nie skomentowali. Prawdę mówiąc, byli po prostu wściekli. Chcieli wreszcie skończyć tą sprawę, znaleźć ludzi, którzy polowali na Zuzię, a teraz także i na nich. Wiedzieli, że może to być jedyna szansa, dlatego miejsce strachu zajęło zniecierpliwienie i podekscytowanie.
- Bierzemy latarki i sprawdzamy po kolei każde pomieszczenie – zarządził Seba.
Kobiety chętnie na to przystały. Ciemność nie wpływała pozytywnie na ich poczucie bezpieczeństwa. Zanim jednak którekolwiek z nich zdążyło zapalić światło, drzwi gwałtownie zamknęły się.
Tym razem nie było już mowy o zrzuceniu winy na kota. Pewne było, że nie są w domu sami. Wszyscy jak na rozkaz podbiegli do drzwi, ale były zamknięte. Podczas gdy Sebastian usiłował je wywarzyć, kobiety próbowały otworzyć okno.
- Nie ma szans – powiedział komisarza, dysząc ciężko. – Musieli je czymś zabarykadować.
- Okiennice są zabite – odparła Aśka, włączając w końcu latarkę.
- Spokojnie, musimy pomyśleć… - zaczęła Magda nieco nerwowym tonem.
- O czym? – warknęła Joasia już poirytowana. – Ten dom pewnie za chwilę wyleci w powietrze.
- Szukajcie czegoś ciężkiego – powiedział Sebastian, także włączając latarkę. – Wywarzymy okiennice.
Tymczasem Maciek i Anka opuścili już miejsce posterunku. Zrozumieli, że nie uruchomią ponownie sprzętu. Ich koledzy znaleźli się w niebezpieczeństwie i musieli szybko coś zrobić. Wezwali wsparcie i coraz ostrzej dyskutowali nad dalszym działaniem, kiedy Maciek dostrzegł ogień wydobywający się z okna na parterze.
Potem wszystko działo się bardzo szybko. Mimo protestów partnerki komisarz biegiem ruszył w kierunku płonącego budynku. Wiedział, jak bardzo jest to głupie. W każdej chwili wszystko mogło wylecieć w powietrze, a nawet jeśli w środku nie było ładunków wybuchowych, to ogień rozprzestrzeniał się bardzo szybko.
Jednak nie o tym Maciek myślał, biegnąc przez podwórko. Przed oczami miał przyjaciół, których wystawił na niebezpieczeństwo. Myślał o Sebastianie, który tego dnia wydawał się wyjątkowo szczęśliwy mimo niesprzyjającej sytuacji; o Aśce, która ostatnio miała bardzo ciężki okres; i o Magdzie, która dopiero zaczynała z nimi pracować. Wiedział, że jeśli komuś coś się stanie, nigdy sobie tego nie wybaczy.
Nim komisarze zorientowali się, że znaleźli się w pułapce, ogień opanował już niemal cały parter i wdzierał się na górę. Mimo usilnych starań nie byli w stanie wywarzyć drzwi ani okna. Dodatkowo sprawę utrudniał fakt, że pokój zaczął wypełniać się duszącym, ciemnym dymem.
Zanosili się kaszlem, słaniając się na nogach i walcząc o każdy kolejny oddech. Zdążyli już zrozumieć, że się nie uwolnią, więc nagłe wtargnięcie do środka świeżego powietrza było jak cud. Wśród kłębów dymu wydostającego się natychmiast przez otwarte okno dostrzegli twarz Maćka.
Kilka minut później cała czwórka oddalała się już w stronę drogi. W oddali słychać było sygnał straży pożarnej wezwanej przez Anię. Karetka stała już przy zaparkowanym nieco dalej radiowozie. Maciek wziął na ręce Magdę, która wciąż kaszlała przeraźliwie i wyraźnie nie była w stanie iść dalej.
Sebastian w duchu dziękował Bogu, że wszyscy troje żyją. Teraz ta cała prowokacja wydawała się całkowicie chybionym pomysłem. Nie mógł zrozumieć, dlaczego w ogóle przyszło mu to do głowy.
- Ostatni raz szarpnąłem się na coś takiego – powiedział do partnerki, obserwując, jak Maciek z Magdą na rękach wybiega przez bramkę. – Wolę już spędzić miesiąc, ukrywając się na komendzie, niż pakować nas w coś takiego.
Kiedy nie otrzymał odpowiedzi, odwrócił się zniecierpliwiony, ale Aśki nie było. Zatrzymał się gwałtownie i rozejrzał, jednak nie dostrzegł jej nigdzie.
- Aśka?! – zawołał, odruchowo wyciągając broń. – Aśka!
Wokół niego panował teraz taki hałas, że nawet gdyby kobieta mu odpowiedziała, mógłby tego nie usłyszeć. Na podwórko wbiegali już strażacy, a wśród nich Maciek.
- Co jest? – zapytał, zatrzymując się obok kolegi. – Gdzie Aśka?
- Nie mam pojęcia – odparł komisarz zdenerwowany. – Szła tuż za mną.
- Chyba nie mogła zostać w budynku… - mruknął niepewnie Maciek, patrząc, jak zawala się część dachu.
- Nie no, przecież wychodziła przede mną – mówił Sebastian, ruszając gwałtownie w bliżej nieokreślonym kierunku. – Oni musieli tu być. Jeśli ją dorwali…
Nie dokończył. Z bronią w pogotowiu biegł już w przeciwną stronę. Maciek przez chwilę wahał się, ale w końcu ruszył za przyjacielem, jednocześnie wyciągając telefon, żeby wytłumaczyć partnerce, co się stało.
Sebastian szybko pokonał podwórko i ogrodzenie, ale nie wiedział, co ma robić dalej. Aśki nigdzie nie było widać. Na prawo rozciągała się łąka, zaś na lewo dość szeroki strumień, a za nim las. Mężczyzna wściekły zamachnął się pięścią w powietrzu.
- ATecy już zaczynają przeszukiwać teren – powiedział Maciek, zatrzymując się obok.
- Ona może już nie żyć! – zawołał Seba, nie mogąc znieść bezsilności.
Targany silnymi emocjami ruszył w kierunku łąki, chcąc po prostu zrobić cokolwiek. Kiedy kilkadziesiąt metrów dalej dostrzegł jakiś ruch, przyspieszył gwałtownie. Zdążył już ułożyć w głowie najczarniejsze scenariusze, jednak żaden się nie sprawdził. Chwilę później zobaczył Joasię nieco ubłoconą i pokrwawioną, ale z całą pewnością żywą i w dodatku prowadzącą obok skutego, kulejącego mężczyznę. Mężczyznę, którym był z całą pewnością Jacek Piwowarski.
Sebastian ukucnął, chowając twarz w dłoniach. Miał wrażenie, że przyjaciółka serwuje mu ostatnio stanowczo zbyt dużo wrażeń. Odezwał się, dopiero kiedy Maciek oddalił się z zatrzymanym.
- Nic ci nie jest? – zapytał, pociągając ją delikatnie za zakrwawiony fragment bluzy.
- Nie, to jego krew – odparła kobieta co prawda zmęczona, ale wyraźnie zadowolona.
- Co się stało? – kontynuował Seba. – Nagle zniknęłaś mi z oczu.

niedziela, 4 sierpnia 2013

16. Bierz życie jakim jest


Na komendzie znaleźli się po dziesiątej. Od razu wpadli na Maćka, który na ich widok wytrzeszczył oczy. Natychmiast zaczął domagać się szczegółów, ale komisarze nie mieli ochoty na dyskusje. Chcieli dotrzeć do Starego, zanim dowie się, że są na miejscu.
Posadzili Zuzię z córką w swoim biurze, zostawili z nimi Kaśkę i skierowali się do biura szefa. Nie było czasu na przygotowywanie jakiegoś zawiłego planu czy choćby wspólnej wersji wydarzeń, musieli pójść na żywioł.
Co do jednego mieli rację: Stary był naprawdę wściekły. Nie zdążył jednak zmieszać ich z błotem. Nie spodziewał się, że jego podwładni nie zamierzają się bronić, tylko atakować.
- Wiemy o ładunkach wybuchowych – oświadczyła Aśka, patrząc hardo na szefa. Nie zamierzała siadać. W ten sposób od razu zakomunikowałaby uległość. – Myślał pan, że nikt się szczególnie nie przejmie, jak wylecimy w powietrze?
- Proszę liczyć się ze słowami – odparł Stary ostro, ale w jego głosie dało się słyszeć nutkę niepewności.
- Nie zamierzam – powiedziała Joasia, podchodząc do szefa z wyzywającą miną. – Miarka się przebrała. Albo zapewni im pan bezpieczeństwo, albo pójdziemy wyżej.
- Jak pani śmie…
- To miał być rodzaj kary? – kontynuowała kobieta, trzęsąc się ze złości. – Za niesubordynację?
- Nie pozwolę na takie zachowanie – oświadczył Stary, odzyskując rezon. – Zlekceważyliście rozkaz, samowolnie wróciliście do miasta zamiast…
- Dać się zabić? – podchwycił Sebastian, unosząc brwi. – To rzeczywiście dziwne. Pana przełożeni na pewno się tym zainteresują.
Stary poczerwieniał ze złości. Wyglądał, jakby powstrzymywał się przed powiedzeniem kilku dosadnych słów.
- Na razie Konarska zostaje na komendzie – wycedził w końcu prze zaciśnięte zęby. – Nadal jesteście za nią odpowiedzialni.
Komisarze bez słowa opuścili biuro szefa. Dopiero na korytarzu wymienili się spojrzeniami.
- Teraz będzie szukał kreta – mruknął Seba. – Nikomu nie możemy powiedzieć, że Magda maczała w tym palce.
- Nawet Maćkowi – zgodziła się Joasia, kiwając głową.
Z Maćkiem pracowali wiele lat. Mieli do niego zaufanie, wiedzieli, że nie naraziłby ich celowo, nie w taki sposób. Jednak fakty świadczyły przeciwko niemu. Trudno było uwierzyć, że nie wiedział o ładunkach wybuchowych, skoro prowadził śledztwo. Pojawiło się ziarnko zwątpienia i choć woleli o tym nie mówić, to oboje brali to pod uwagę. Wieloletnia praca w wydziale śledczym nauczyła ich, że „zaufanie” to bardzo duże słowo. W stu procentach wierzyli tylko sobie nawzajem, a w pozostałych przypadkach zawsze pozostawała odrobina niepewności.
Przez kolejną godzinę Maciek przepraszał komisarzy. Zarzekał się, że nie miał o niczym pojęcia. Aśka i Sebastian wysłuchali tego w milczeniu, ale powstrzymali się od komentarzy. Nie chcieli drążyć tematu.
Stary mocno przejął się całą sprawą. Postawił pod komendą kilku mundurowych i kazał obserwować okolicę. Mieli też legitymować wszystkich, którzy chcieliby wejść do środka. Jakby tego było mało, szef ściągnął saperów i psa, którzy mogli się przydać w razie alarmu.
Aśka jednocześnie znudzona i podenerwowana w końcu znalazła sobie zajęcie. Przysiadała się na dole do ziewającego policjanta i zaczęła głaskać psa. Przyznała, że jeszcze w szkole policyjnej myślała o służbie z psem, ale jej losy potoczyły się inaczej. Mundurowy zaczął więc opowiadać o szkoleniu, a potem samej pracy.
- Słyszałaś o akcji na Powiślu? – zapytał w końcu policjant.
- Tak, zginął wtedy nasz – odparła Joasia, kiwając głową.
- Jarek Zawadzki. A jego pies został ranny. Teraz prawdopodobnie wyląduje w schronisku.
- Co? Dlaczego?
- Często tak jest – westchnął mundurowy. – Kiedy pies nie jest zdolny do pracy, trzeba się go pozbyć. Czasem zostaje u przewodnika, no ale w tym przypadku…
- I nikt go nie chce? – dziwiła się Joasia, nadal machinalnie głaszcząc psa.
- Suka została postrzelona i spadła z kilku metrów. Teraz kuleje. A wiesz… ludzie się boją. Pies policyjny jest kojarzony z agresją.
- Pracowała przy pościgach?
- Pościgach, zatrzymywaniu podejrzanych, wcześniej w ratownictwie wodnym – opowiadał mężczyzna. – Próbujemy znaleźć jej dom, ale sama wiesz…
- Tu jesteś! – zawołał nagle Seba, zbiegając po schodach. – Szukam cię po całej komendzie.
Aśka przeprosiła mundurowego i podeszła do partnera. Wyglądało na to, że ma do niej ważną sprawę, ale niełatwo było znaleźć teraz spokojne miejsce. Dopiero po kilku minutach udało im się zaszyć w pustym pokoju przesłuchań i porozmawiać bez świadków.
- Trzeba coś z tym zrobić – powiedział Seba, krążąc po pomieszczeniu. – Nie możemy czekać, aż zaatakuje. Mogą zginąć ludzie.
- Masz konkretny pomysł czy tak tylko mówisz?
- Myślałem o prowokacji – przyznał policjant.
- Prowokacji? – powtórzyła Joasia z niedowierzaniem. – Chyba nie chcesz ich wystawić…
- Nie, oczywiście, że nie – odparł Sebastian, kręcąc głową. – On musi już wiedzieć, że my jej pilnujemy. Skoro nas obserwował, śledził. Wystarczy podstawić kogoś podobnego do Zuzi.
Aśka westchnęła i usiadła. Zgadzała się z Sebastianem – coś trzeba było zrobić.
- No a co z Marysią? – zapytała zamyślona. – Przecież nie podstawimy dziecka…
- Może… no nie wiem… Może udamy, że zabieramy gdzieś tylko Zuzię? W końcu to na niej facetowi zależy.
- No to co? Ustalimy z Maćkiem szczegóły i idziemy do Starego – zadecydowała Joasia, podnosząc się z krzesła.
W normalnej sytuacji uzyskanie zgody na prowokację wcale nie było takie proste. Stary należał do ludzi wyjątkowo ostrożnych. Bał się porażek jak ognia, więc każde wystawianie podwładnych na ryzyko było mu nie na rękę.
Jednak tym razem było inaczej. Przede wszystkim chciał zapewnić bezpieczeństwo sobie (czyli także komendzie) i uniknąć kompromitacji. Tak więc z chęcią przystał na pomysł komisarzy, zaznaczając jednocześnie, że za niepowodzenie przyjdzie im słono zapłacić.
- Tak – mruknęła Joasia ironicznie, kiedy wieczorem sprawdzali w biurze broń, - bomba to pikuś w porównaniu z gniewem Starego.
- Aśka – zagadnął Seba, zerkając w jej stronę, - wiesz, że bardzo mi na tym zależy. Żeby go złapać i żeby to się skończyło, ze względu na Zuzię.
- Wiem – odparła spokojnie, choć nie była pewna, do czego mężczyzna zmierza.
- Ale nie myśl, że nie rozumiem ryzyka, że nie biorę go pod uwagę. Nie musisz ze mną iść, zwłaszcza…
Urwał, nagle zdając sobie sprawę, że dalsza część zdania mogłaby zabrzmieć zupełnie niezgodnie z jego intencjami.
- Zwłaszcza? – podchwyciła kobieta, unosząc brwi. – Zwłaszcza po tym, jak wycofałam się z ostatniej akcji?
- Nie to miałem na myśli…
- Daruj sobie – warknęła.
- Chodzi mi o to, że nie chcę, żebyś się czuła zobowiązana do czegokolwiek – powiedział Sebastian, próbując nadal zachowywać spokój. – Wiemy, jak to się może skończyć. To nie żarty ani miejsce na udowadnianie czegokolwiek. Znasz mnie dość dobrze, żeby wiedzieć, że zawsze wole być na akcji z tobą. Stanowimy zgrany zespół. Ale jesteś też moją przyjaciółką i nie chcę, żebyś myślała, że chcę poświęcić ciebie, żeby uratować Zuzę.
Aśka pokiwała głową, chowając telefon do kieszeni.
- Oboje chcemy to zakończyć – odparła. – Zgodziłam się na ten plan, bo uważam, że jest dobry. Nie raz byliśmy w trudnej sytuacji i jakoś z tego wychodziliśmy, więc… może tym razem też tak będzie.
Uśmiechnęła się do partnera i zarzuciła kurtkę.
- Chodź, miejmy to już za sobą – powiedziała.
Nie było łatwo znaleźć kogoś, kto zgodziłby się uczestniczyć w prowokacji. Sprawę utrudniał również fakt, że przynajmniej figura, wzrost i włosy musiały zgadzać się z wizerunkiem Zuzi. W końcu zgodziła się Magda. Co prawda włosy miała stanowczo zbyt jasne i krótkie, ale peruka rozwiązała ten problem.
Plan był prosty. Komisarze we trójkę mieli opuścić komendę i wsiąść do samochodu. Oficjalna wersja głosiła, że mają ukryć Zuzię w domku pod miastem. Celowo wybrali miejsce w pewnym oddaleniu od innych posiadłości, żeby nie narażać nikogo niepotrzebnie. Nie mogli też pozwolić sobie na wielką obstawę, żeby poszukiwany nie zorientował się w sytuacji.
Kiedy weszli do domu i zamknęli za sobą drzwi, poczuli się bardzo dziwnie. Mieli przy sobie kamerkę i podsłuch, żeby pozostać w stałym kontakcie z Maćkiem i Anką, którzy wraz z saperem ukrywali się w samochodzie kilkanaście metrów dalej.