Uwaga!! Opowiadanie jest fikcyjne. Wszelkie podobieństwa prawdziwych zdarzeń i osób przypadkowe!!!
~~
W poniedziałek Asia zjawiła się na komendzie już o szóstej rano. Miała na sobie czarną sukienkę o prostym kroju, z rękawami sięgającymi do nadgarstków, bez żadnych zbędnych dodatków. Jasne włosy zebrała w krótki, ciasno spleciony warkocz. Ku swemu zaskoczeniu, kiedy tylko wyszła na korytarz prowadzący do biura, dostrzegła Starego. Szef bardzo oficjalnie uścisną jej, wygłosił stosowne w tym wypadku słowa współczucia i zaprosił do swego gabinetu. Szybko okazało się, iż czekają tam wszyscy asystenci i komisarze w komplecie. Ania z Rafałem, aspirat Krzysztof Marczak, z którym pracowała od samego początku oraz Maciek Dębosz, chwilowo pozbawiony partnerki. Bartek, Kamil i Tomek zbici w grupkę szeptali o czymś z przejęciem. Kasia natomiast jako jedyna kobieta w ich gronie krzątała się przy półokrągłym stole konferencyjnym, polerując łyżeczki, rozlewając do filiżanek herbatę, krojąc ciasto. Szmer rozmów ucichł, gdy w pomieszczeniu pojawiła się Aśka. Po chwili stało się oczywiste, iż czeka ich konferencja. Komendant z powagą zajął miejsce u szczytu, uciszając rozmowy podwładnych, zdecydowanym ruchem
- Jak zapewne wiecie, drodzy państwo doszło do wielkiej tragedii - zaczął opanowanym głosem. Najprawdopodobniejszą przyczyną katastrofy był, zapewne wybuch bomby.
- Tak, wiemy już o wszystkim, a co to ma wspólnego z nami? - zauważył przytomnie Maciek.
- Od tej pory wstrzymuję śledztwa, aż do odwołania, tamtejsi policjanci poprosili mnie o pomoc, a ja zdecydowałem się na tę współpracę - ciągną Stary, upijając łyk kawy. Z pewnych względów uważam, że najlepiej, gdyby do Smoleńska pojechali...
Komisarze jak jeden mąż wpatrzyli się w Anię, która od samego początku nie wyglądała najlepiej. Siedziała sztywno na krześle, z palcami wbitymi w poręcze, dziwnie napięta. Adam, lekarz sądowy, od razu to zauważył. Podszedł do kobiety, ujął jej nadgarstek jednocześnie patrząc na zegarek.
- Od kiedy masz te skurcze, Aniu? - spytał cicho, kojącym tonem, mrużąc oczy z uśmiechem.
- Och, zaczęło się chyba w nocy... nie pamiętam... dokładnie- odparła z trudem dobierając słowa.
- Jezu Maria, ty rodzisz, dziewczyno!- wyjaśnił lekarz z łagodnością przeznaczoną, zazwyczaj dla małych dzieci, obawiających kary za psoty.
- On ma rację, znam te objawy- potwierdził Krzysiek. Moja żona też niedawno urodziła, więc chyba Rafał wkrótce zostanie tatusiem.
Dopiero przyjazd ratowników medycznych pozwolił nieco oponować, nieco powstały niespodziewanie harmider. Rafał z narzeczoną pojechali do szpitala, gdyż istotnie rozpoczęła się ostatnia faza porodu. W pól godziny później ze szpitala zadzwonił świeżo upieczony, dumny ojciec, by poinformować o szczęśliwym finale. Gabrysia Kopacz przyszła na świat pięć minut po trzynastej 12 kwietnia 2010 roku...
**
Lot do Smoleńska upłyną w całkiem znośnym nastroju, jeśli wziąć pod uwagę wydarzenia ostatnich dni. W związku z nieobecnością dwojga swoich pracowników Stary zdecydował, że ostatecznie do Smoleńska polecą Krzysiek z Joasią i Tomkiem. Pozostali potrzebni mu byli na miejscu, by wykonywać polecenia związane z priorytetowym śledztwem. Pogoda w Rosji na szczęście okazała się znośna. Tamtejsi policjanci z życzliwością podjęli swoich polskich kolegów. Wyjaśnili, iż podejrzenie wybuchu nie zostało ostatecznie potwierdzone, lecz powodem mogła być chęć pozbycia się konkretnej osoby z grona wybrańców wyznaczonych do wyjazdu na uroczystości katyńskie.
- Czy macie jakieś podejrzenia, kto to mógł być? - dopytywał rzeczowo Krzysiek.
- Uhm, ma pan świadomość, że to nie będzie takie łatwe to ustalenia, komisarzu- odparła Irena Kolbabaczowa, odsuwając na bok stos dokumentów.
- Tak, ale ustaliliście, przynajmniej jakąś hipotezę śledczą, prawda?
- Wyodrębniliśmy oczywiście kilka osób, przeważnie ze sfery dyplomatycznej, które mogłyby być niewygodne dla prezydenta Putnia- mruknął leniwie Nikołaj Limański, podając im listę z nazwiskami szanowanych dyplomatów.
- Sebastian Iwicki to mój mąż, a widzę tutaj jego nazwisko, czy to znaczy, że... - Zielonooka blondynka drgnęła, niewidocznie
- To są wstępne przypuszczenia, jednak wszystko jest możliwe- oznajmiła przepraszająco rosyjska funkcjonariuszka.
- Boże, gdyby przez niego mieli zginąć ci niewinni ludzie... taka tragedia...
- Asiu...
Tego wieczoru w hotelu zdenerwowana kobieta, wciąż od nowa rozmyślała o mężu. Nie mogłaby żyć ze świadomością, kim tak naprawdę stał się przez ostatnie lata Sebastian. Dotychczas tłumiła w sobie podejrzenia dotyczące jego kontaktów z mafią, bądź też przekrętami światowej finansjery. Czyżby to miało być przyczyną, dla której doszło ona musiała się tu znaleźć?
**
W Krakowie także zapadł wieczór. Asystenci powoli kończyli pracę. Kaśka chciała pogasić światła w progu zderzyła się z niskim, zwalistym mężczyzną. W pierwszym momencie dziewczyna zamarła, przyciskając do ust dłoń, w geście przerażenia. Istotnie przybysz na pewno nie wzbudziłby zachwytu u poety lub innego pradawnego artysty. Miał smagłą, ciemną twarz pokrytą licznymi bruzdami. Jednakże brązowe oczy ukryte w pajęczynie zmarszczek patrzyły świat z pogodną czujnością.
- Przepraszam nie chciałem pani przestraszyć- powiedział cicho. Wszystko w porządku?
- Ależ to nic takiego, to ja powinnam pana przeprosić- wybąkała speszona Kasia.
- Ludzie często tak reagują na mój widok, proszę się nie przejmować. Nazywam się Manuel Kosecki i poszukuję pani Joanny Czechowskiej.
- Niestety musiała pilnie wyjechać, ważne sprawy rodzinne.
- Wyjechać do... Smoleńska, zgadłem?
- Tak.
- Znałem osobiście Sebastiana Iwickiego, więc uznałem za swój obowiązek przyjazd do Polski. Mam dla niej pewną ważną przesyłkę.
Ta nieoczekiwana wizyta była niezwykłym zwieńczeniem tego obfitującego w różnorodne wydarzenia dnia. Nikt wiedział, jaki związek ma z Asią, ów nieznajomy. Już wkrótce niektóre z tych wątpliwości miały zostać rozstrzygnięte...
niedziela, 29 grudnia 2013
czwartek, 19 grudnia 2013
Informacja
Żeby było jasne: tak, czytałam opowiadanie Alutki, nie wstawiam na blog czegoś, czego nie czytałam. I nie pojawiło się tu przypadkowo. Opublikowałam je, bo uważam, że jest świetne. Śmieszy mnie obruszanie się na każde wspomnienie o Smoleńsku. Nie żyjemy w czasach cenzury, dajcie spokój. A to nie sejm i rozgrywki polityczne, to opowiadanie, fikcja literacka. Na tej samej zasadzie można powiedzieć, że nie na miejscu jest uśmiercanie bohaterów w opowiadaniu - bo jak to tak można?
To opowiadanie nie miało na celu ani przyciągnąć, ani odstraszyć czytelników. To nie konkurs popularności.
To opowiadanie nie miało na celu ani przyciągnąć, ani odstraszyć czytelników. To nie konkurs popularności.
sobota, 14 grudnia 2013
1. In memoriam (autor: Alutka)
Witajcie Kochani Czytelnicy!
Po długiej przerwie postanowiłam wreszcie napisać coś kryminalnego, aby odświeżyć trochę bloga Jowity. Oby Autorce i Wam spodobał się ten pomysł, bo wtedy zostanie opublikowany... Chyba się nie pogniewasz, Jowito. za tę pomoc? Opowiadanie jest trochę nietypowe, może wręcz lekko kontrowersyjne? Kto wie? Pozdrawiam, Alutka
PS. Wyjątkowo lekko mi się to pisało...
**
1. In memoriam
Joanna Czechowska przemierzała ulicę Krakowa, zmierzając ku komendzie przy Pomorskiej. Zwykle policjantka nie pracowała w weekendy, jednak tej soboty musiała wreszcie uzupełnić zaległe raporty. Patrząc na tę kruchą, drobną blondynkę o kocich szarozielonych oczach nikt, by się nie domyślił, gdzie pracuje. Ot, młoda kobieta w eleganckim wiosennym płaszczu i berecie ozdobionym cekinami. Jej mąż Sebastian Iwicki, odkąd tylko pamiętała zawsze poświęcał sporo czasu na służbę dyplomatyczną. Z racji swego zawodu często stykał się ze znanymi politykami, urzędnikami, którzy zajmowali wysokie stanowiska w instytucjach państwowych. Co za tym idzie w domu bywał, niezwykle rzadko. Zatem pani komisarz nie odczuwała wyrzutów sumienia, kiedy wbiegała po schodach do budynku, w którym na pierwszym piętrze znajdowały policyjne biura. Z ożywieniem powitała obecnych już w pracy asystentów, odwieszając płaszcz i rozcierając ręce. W pokoju przy swoim biurku zastała Anię Pałkę. Była to niska brunetka z wesołymi iskierkami w oczach. Obie panie znały się od trzech lat. Tyle czasu upłynęło od dnia ich zatrudnienia w wydziale jedenastym.
- Cześć, Aniu, jak samopoczucie? - zagadnęła cicho, obejmując przyjaciółkę w pasie.
- A w porządku, dziękuję ci - odparła brunetka, dotykając delikatnie swego okrągłego brzucha.
- Rafał pojechał do rodziny tego zabitego chłopaka? - Asia pospiesznie sięgnęła po pudełko z pączkami, aby po chwili zatopić zęby w puszystym cieście.
- Tak, Stary zaczął przebąkiwać o zwolnieniu z pracy, jeśli nie zakończymy śledztwa przed moim urlopem macierzyńskim- wyjawiła ze złośliwym uśmiechem Ania.
- E tam, typowy rozkapryszony choleryk nic wam nie może zrobić. Znasz go lubi dramatyzować.
Chwilowy spokój został zakłócony przez szuranie butów po szarej wykładzie podłogowej. Zajęte plotkowaniem policjantki uniosły głowy i ze zdziwieniem stwierdziły, że w progu stoi pobladły Tomek. Asystent rzadko okazywał emocje, lecz teraz wyglądał, niczym upór ze starych zamczysk.
- Słuchajcie, przed chwilą podali w radiu, że w Smoleńsku rozbił się samolot z delegacją rządową- powiedział dziwnie schrypniętym głosem.
- O, mój Boże, co z pasażerami wiadomo już? - jęknęła płaczliwie Asia. Sebastian też tam leciał prezydent od dawna mu to proponował i... - urwała, wybiegając z biura.
Ania z Tomkiem wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Mężczyzna wolno pokręcił głową, a następnie, również opuścił pokój...
**
Następne kilka godzin dla rodzin oraz przyjaciół osób mających uczestniczyć w kolejnych obchodach z okazji rocznicy zbrodni katyńskiej było koszmarem. Niedługo potem mass media podały informacje, o tragicznych skutkach tego lotu. Wszyscy zginęli i nikt nie mógł się, nawet łudzić, że zaszła niefortunna pomyłka, i to okrutny żart losu... W uszach mieszkańców, niegdysiejszej stolicy Polski, bez przerwy dźwięczały nazwiska z opublikowanej na prędce listy ofiar. Tyle znakomitych osobistości znanych codziennych gazet, publicznych wystąpień, imprez charytatywnych. Czyjś ojcowie albo matki, bracia i siostry. Nigdy nie mieli wrócić do domu zostali pogrzebani pod szczątkami Tupolewa 154M. Eksperci zdołali ustalić, przynajmniej wstępne przyczyny tragedii. Podejrzewano wybuch ładunku wybuchowego o dużej sile rażenia. Aśka przepłakała całe popołudniu, bezwładnie leżąc na łóżku w domu Rafała i Ani. Mąż drugiej z policjantek przyjechał po nie na Pomorską, natychmiast po usłyszeniu w radiu tragicznych wiadomości. Lepiej, niż ktokolwiek inny rozumiał, jakie będą psychiczne następstwa tak głębokiej traumy, w dzieciństwie przeżył podobną tragedię. Najbliżsi mu ludzie także stracili życie wyniku nieoczekiwanego zdarzenia losowego. Sprawca tamtego wypadku, pijany kierowca, nigdy nie został sprawiedliwie osądzony.
- To straszne, przecież oni mieli tyle planów - chlipała Anka, kurczowo tuląc się do ukochanego.
- Chyba raczej mówisz o niej z tego, co wiem Sebastian nie chciał mieć dzieci - prychną rozeźlony Rafał. Od początku wyżej cenił te wykwintne bankiet, aniżeli pieluchy i kaszki.
- Jesteś niesprawiedliwy, mówisz bzdury na pewno kochał Joasię- odwarknęła kobieta, odchylając się do tyłu, aby nie mógł jej pocałować.
- Kochanie, nie zapomniałaś przypadkiem, o wpływach, jakie miała wtedy jej rodzina?
- Uh, może masz rację. Pójdę zobaczyć, czy mnie nie potrzebuje, dajmy spokój tym rozważaniom, dobrze?
**
Następnego dnia rano pani komisarz Czechowska postanowiła wrócić do swojego domu. Chciała pobyć trochę w samotności bez ciągłych pytań, troski przyjaciółki, milczenia Rafała. Poza tym miała zamiar odwiedzić teściów, by odwieźć im rzeczy zmarłego syna. Z jakichś powodów wolała pozbyć się pamiątek swego małżeństwa. Spakowała do kartonowych pudeł wspólne zdjęcia ubrania, harcerskie odznaczenia jeszcze z chłopięcych lat szanowanego dyplomaty. Wbrew rozpaczy, jaką czuła w duchu mogłaby przyznać rację koledze z pracy. Sebastian od samego początku okazał się człowiekiem chłodnym, wiecznie pochłoniętym karierą. Ślub według jego pojęć stanowił jedynie kolejny stopień do osiągnięcia wymarzonego celu. Życie pracowników komendy miało, jednak niebawem odmienić pewne śledztwo, któremu komendant nadał status priorytetu, już po otrzymaniu tej propozycji...
Po długiej przerwie postanowiłam wreszcie napisać coś kryminalnego, aby odświeżyć trochę bloga Jowity. Oby Autorce i Wam spodobał się ten pomysł, bo wtedy zostanie opublikowany... Chyba się nie pogniewasz, Jowito. za tę pomoc? Opowiadanie jest trochę nietypowe, może wręcz lekko kontrowersyjne? Kto wie? Pozdrawiam, Alutka
PS. Wyjątkowo lekko mi się to pisało...
**
1. In memoriam
Joanna Czechowska przemierzała ulicę Krakowa, zmierzając ku komendzie przy Pomorskiej. Zwykle policjantka nie pracowała w weekendy, jednak tej soboty musiała wreszcie uzupełnić zaległe raporty. Patrząc na tę kruchą, drobną blondynkę o kocich szarozielonych oczach nikt, by się nie domyślił, gdzie pracuje. Ot, młoda kobieta w eleganckim wiosennym płaszczu i berecie ozdobionym cekinami. Jej mąż Sebastian Iwicki, odkąd tylko pamiętała zawsze poświęcał sporo czasu na służbę dyplomatyczną. Z racji swego zawodu często stykał się ze znanymi politykami, urzędnikami, którzy zajmowali wysokie stanowiska w instytucjach państwowych. Co za tym idzie w domu bywał, niezwykle rzadko. Zatem pani komisarz nie odczuwała wyrzutów sumienia, kiedy wbiegała po schodach do budynku, w którym na pierwszym piętrze znajdowały policyjne biura. Z ożywieniem powitała obecnych już w pracy asystentów, odwieszając płaszcz i rozcierając ręce. W pokoju przy swoim biurku zastała Anię Pałkę. Była to niska brunetka z wesołymi iskierkami w oczach. Obie panie znały się od trzech lat. Tyle czasu upłynęło od dnia ich zatrudnienia w wydziale jedenastym.
- Cześć, Aniu, jak samopoczucie? - zagadnęła cicho, obejmując przyjaciółkę w pasie.
- A w porządku, dziękuję ci - odparła brunetka, dotykając delikatnie swego okrągłego brzucha.
- Rafał pojechał do rodziny tego zabitego chłopaka? - Asia pospiesznie sięgnęła po pudełko z pączkami, aby po chwili zatopić zęby w puszystym cieście.
- Tak, Stary zaczął przebąkiwać o zwolnieniu z pracy, jeśli nie zakończymy śledztwa przed moim urlopem macierzyńskim- wyjawiła ze złośliwym uśmiechem Ania.
- E tam, typowy rozkapryszony choleryk nic wam nie może zrobić. Znasz go lubi dramatyzować.
Chwilowy spokój został zakłócony przez szuranie butów po szarej wykładzie podłogowej. Zajęte plotkowaniem policjantki uniosły głowy i ze zdziwieniem stwierdziły, że w progu stoi pobladły Tomek. Asystent rzadko okazywał emocje, lecz teraz wyglądał, niczym upór ze starych zamczysk.
- Słuchajcie, przed chwilą podali w radiu, że w Smoleńsku rozbił się samolot z delegacją rządową- powiedział dziwnie schrypniętym głosem.
- O, mój Boże, co z pasażerami wiadomo już? - jęknęła płaczliwie Asia. Sebastian też tam leciał prezydent od dawna mu to proponował i... - urwała, wybiegając z biura.
Ania z Tomkiem wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Mężczyzna wolno pokręcił głową, a następnie, również opuścił pokój...
**
Następne kilka godzin dla rodzin oraz przyjaciół osób mających uczestniczyć w kolejnych obchodach z okazji rocznicy zbrodni katyńskiej było koszmarem. Niedługo potem mass media podały informacje, o tragicznych skutkach tego lotu. Wszyscy zginęli i nikt nie mógł się, nawet łudzić, że zaszła niefortunna pomyłka, i to okrutny żart losu... W uszach mieszkańców, niegdysiejszej stolicy Polski, bez przerwy dźwięczały nazwiska z opublikowanej na prędce listy ofiar. Tyle znakomitych osobistości znanych codziennych gazet, publicznych wystąpień, imprez charytatywnych. Czyjś ojcowie albo matki, bracia i siostry. Nigdy nie mieli wrócić do domu zostali pogrzebani pod szczątkami Tupolewa 154M. Eksperci zdołali ustalić, przynajmniej wstępne przyczyny tragedii. Podejrzewano wybuch ładunku wybuchowego o dużej sile rażenia. Aśka przepłakała całe popołudniu, bezwładnie leżąc na łóżku w domu Rafała i Ani. Mąż drugiej z policjantek przyjechał po nie na Pomorską, natychmiast po usłyszeniu w radiu tragicznych wiadomości. Lepiej, niż ktokolwiek inny rozumiał, jakie będą psychiczne następstwa tak głębokiej traumy, w dzieciństwie przeżył podobną tragedię. Najbliżsi mu ludzie także stracili życie wyniku nieoczekiwanego zdarzenia losowego. Sprawca tamtego wypadku, pijany kierowca, nigdy nie został sprawiedliwie osądzony.
- To straszne, przecież oni mieli tyle planów - chlipała Anka, kurczowo tuląc się do ukochanego.
- Chyba raczej mówisz o niej z tego, co wiem Sebastian nie chciał mieć dzieci - prychną rozeźlony Rafał. Od początku wyżej cenił te wykwintne bankiet, aniżeli pieluchy i kaszki.
- Jesteś niesprawiedliwy, mówisz bzdury na pewno kochał Joasię- odwarknęła kobieta, odchylając się do tyłu, aby nie mógł jej pocałować.
- Kochanie, nie zapomniałaś przypadkiem, o wpływach, jakie miała wtedy jej rodzina?
- Uh, może masz rację. Pójdę zobaczyć, czy mnie nie potrzebuje, dajmy spokój tym rozważaniom, dobrze?
**
Następnego dnia rano pani komisarz Czechowska postanowiła wrócić do swojego domu. Chciała pobyć trochę w samotności bez ciągłych pytań, troski przyjaciółki, milczenia Rafała. Poza tym miała zamiar odwiedzić teściów, by odwieźć im rzeczy zmarłego syna. Z jakichś powodów wolała pozbyć się pamiątek swego małżeństwa. Spakowała do kartonowych pudeł wspólne zdjęcia ubrania, harcerskie odznaczenia jeszcze z chłopięcych lat szanowanego dyplomaty. Wbrew rozpaczy, jaką czuła w duchu mogłaby przyznać rację koledze z pracy. Sebastian od samego początku okazał się człowiekiem chłodnym, wiecznie pochłoniętym karierą. Ślub według jego pojęć stanowił jedynie kolejny stopień do osiągnięcia wymarzonego celu. Życie pracowników komendy miało, jednak niebawem odmienić pewne śledztwo, któremu komendant nadał status priorytetu, już po otrzymaniu tej propozycji...
wtorek, 13 sierpnia 2013
17. Bierz życie jakim jest
Wieczór ciągnął się w
nieskończoność. Wszyscy byli podenerwowani. Oczami wyobraźni już widzieli
skradających się po posesji komandosów. Każdy dźwięk wydawał się zwiastować
niebezpieczeństwo. Magda w milczeniu czytała gazetę. Próbowała oderwać myśli od
sytuacji, w której znalazła się na własne życzenie. Aśka także wydawała się być
spokojna, tylko Sebastian z trudem panował nad emocjami.
Miał świadomość, że jeśli
którejś z kobiet coś się stanie, będzie to jego wina. Sam zaproponował
prowokację, ale wbrew pozorom wcale nie był to przejaw egoizmu. Chciał nie
tylko zapewnić bezpieczeństwo Zuzi i Marysi, ale także zamknąć śledztwo, które
przysparzało wielu problemów jemu i Joasi. Nie wiadomo, ile jeszcze niewinnych
osób mogłoby ucierpieć, gdyby Konarski pozostał na wolności.
- Seba, usiądź w końcu –
powiedziała Magda, podnosząc głowę znad gazety. – Jest ciemno. Nic nie zobaczysz,
choćbyś stał w tym oknie całą noc.
- Taki właśnie mam zamiar –
mruknął komisarz.
- Nie martw się, Anka i Maciek
panują nad sytuacją – dodała z lekkim uśmiechem.
- Pewnie, w życiu ich nie ominą
– ironizował Sebastian, nie odwracając wzroku od okna. – W końcu mają tylko sto
metrów ogrodzenia, wiadomo, że muszą je przekraczać dokładnie tam, gdzie stoi
radiowóz.
- Przecież mają noktowizor –
przypomniała Aśka, wtrącając się do dyskusji.
Sebastian nie odpowiedział.
Kobiety wymieniły się spojrzeniami. Magda miała już kontynuować, kiedy odezwał
się telefon komisarza leżący na kanapie. Mężczyzna rzucił okiem w jego stronę,
ale nie chciał opuszczać miejsca obserwacji.
- Przeczytaj – rzucił do
partnerki.
Aśka zerknęła na smsa.
- To Zuzia – oznajmiła,
zerkając na przyjaciela znacząco. – Martwi się.
Nie zacytowała głośno treści
wiadomości, bo w pokoju nie znajdowali się sami. Magda nic nie wiedziała o
coraz bliższych relacjach, które łączyły komisarza z Konarską i w tym momencie
bardzo istotne było, żeby tak zostało. Gdyby ktoś doniósł Staremu, Sebastian z
pewnością straciłby pracę.
Mężczyzna odszedł w końcu od
okna, żeby przeczytać wiadomość, ale nim dotknął telefonu, zgasło światło.
Trójka komisarzy błyskawicznie wyciągnęła broń i zamarła, nasłuchując.
Cisza była dużo bardziej
przerażająca niż jakikolwiek dźwięk. Wyobraźnia podsuwała komisarzom różne
obrazy i każdy z nich był gorszy od poprzedniego. W całkowitej ciemności
panującej w pomieszczeniu nie sposób było cokolwiek zobaczyć.
- Spokojnie – mruknął cicho
Sebastian. – Anka i Maciek nas słyszą, wiedzą, co się dzieje. Na pewno trzymają
rękę na pulsie.
Nie mógł wiedzieć, że w
radiowozie kilkaset metrów dalej Maciek właśnie klnie w niebogłosy, a Anka
próbuje odzyskać obraz i dźwięk. Niestety, na próżno. Urządzenia zakłócające
skutecznie pozbawiły ich kontaktu z kolegami.
Przerwanie akcji nie wchodziło
w grę, było już na to stanowczo za późno. Komandosi mogli być dosłownie
wszędzie, z pewnością uzbrojeni. Dużo rozsądniej było zlokalizować ich w ciszy
i skupieniu, a potem obezwładnić.
Aśka podeszła cicho do okna.
Próbowała dostrzec cokolwiek w ciemności, jednak bezskutecznie. Najgorsze było
to, że nie widziała nawet pozostałych komisarzy. Słuch wyczulony już na każdy,
nawet najcichszy dźwięk wychwycił skrzypienie desek w podłodze i rytmiczny
oddech.
- Może użyjemy latarek? –
zaproponowała bez przekonania, rozpoznając partnera.
Zanim zdążył odpowiedzieć, z
góry rozległ się dźwięk przypominający upuszczanie na ziemię czegoś ciężkiego.
Aśka aż podskoczyła, czując, że serce wali jej jak oszalałe.
- Sprawdzimy to – zadecydował Sebastian,
robiąc kilka ostrożnych kroków w stronę drzwi. – Idźcie za mną.
Pokonanie salonu, schodów i
korytarza na górze wydawało się trwać ze dwie wieczności. Sebastian w każdej
chwili spodziewał się strzału bądź uderzenia i kiedy wreszcie znalazł się w
ostatnim pokoju na górze, był szczerze zaskoczony, że nic takiego się nie
stało.
- Może to kot? – powiedziała niepewnie
Magda, zatrzymując się obok Sebastiana i zerkając nerwowo przez ramię, choć i
tak nic nie mogła dostrzec.
Było to bardzo optymistyczne
myślenie, ale ani Sebastian, ani Aśka tego nie skomentowali. Prawdę mówiąc,
byli po prostu wściekli. Chcieli wreszcie skończyć tą sprawę, znaleźć ludzi,
którzy polowali na Zuzię, a teraz także i na nich. Wiedzieli, że może to być
jedyna szansa, dlatego miejsce strachu zajęło zniecierpliwienie i
podekscytowanie.
- Bierzemy latarki i sprawdzamy
po kolei każde pomieszczenie – zarządził Seba.
Kobiety chętnie na to
przystały. Ciemność nie wpływała pozytywnie na ich poczucie bezpieczeństwa.
Zanim jednak którekolwiek z nich zdążyło zapalić światło, drzwi gwałtownie
zamknęły się.
Tym razem nie było już mowy o
zrzuceniu winy na kota. Pewne było, że nie są w domu sami. Wszyscy jak na
rozkaz podbiegli do drzwi, ale były zamknięte. Podczas gdy Sebastian usiłował
je wywarzyć, kobiety próbowały otworzyć okno.
- Nie ma szans – powiedział komisarza,
dysząc ciężko. – Musieli je czymś zabarykadować.
- Okiennice są zabite – odparła
Aśka, włączając w końcu latarkę.
- Spokojnie, musimy pomyśleć… -
zaczęła Magda nieco nerwowym tonem.
- O czym? – warknęła Joasia już
poirytowana. – Ten dom pewnie za chwilę wyleci w powietrze.
- Szukajcie czegoś ciężkiego –
powiedział Sebastian, także włączając latarkę. – Wywarzymy okiennice.
Tymczasem Maciek i Anka
opuścili już miejsce posterunku. Zrozumieli, że nie uruchomią ponownie sprzętu.
Ich koledzy znaleźli się w niebezpieczeństwie i musieli szybko coś zrobić.
Wezwali wsparcie i coraz ostrzej dyskutowali nad dalszym działaniem, kiedy
Maciek dostrzegł ogień wydobywający się z okna na parterze.
Potem wszystko działo się
bardzo szybko. Mimo protestów partnerki komisarz biegiem ruszył w kierunku
płonącego budynku. Wiedział, jak bardzo jest to głupie. W każdej chwili
wszystko mogło wylecieć w powietrze, a nawet jeśli w środku nie było ładunków
wybuchowych, to ogień rozprzestrzeniał się bardzo szybko.
Jednak nie o tym Maciek myślał,
biegnąc przez podwórko. Przed oczami miał przyjaciół, których wystawił na
niebezpieczeństwo. Myślał o Sebastianie, który tego dnia wydawał się wyjątkowo
szczęśliwy mimo niesprzyjającej sytuacji; o Aśce, która ostatnio miała bardzo
ciężki okres; i o Magdzie, która dopiero zaczynała z nimi pracować. Wiedział,
że jeśli komuś coś się stanie, nigdy sobie tego nie wybaczy.
Nim komisarze zorientowali się,
że znaleźli się w pułapce, ogień opanował już niemal cały parter i wdzierał się
na górę. Mimo usilnych starań nie byli w stanie wywarzyć drzwi ani okna.
Dodatkowo sprawę utrudniał fakt, że pokój zaczął wypełniać się duszącym,
ciemnym dymem.
Zanosili się kaszlem, słaniając
się na nogach i walcząc o każdy kolejny oddech. Zdążyli już zrozumieć, że się
nie uwolnią, więc nagłe wtargnięcie do środka świeżego powietrza było jak cud.
Wśród kłębów dymu wydostającego się natychmiast przez otwarte okno dostrzegli
twarz Maćka.
Kilka minut później cała
czwórka oddalała się już w stronę drogi. W oddali słychać było sygnał straży
pożarnej wezwanej przez Anię. Karetka stała już przy zaparkowanym nieco dalej
radiowozie. Maciek wziął na ręce Magdę, która wciąż kaszlała przeraźliwie i
wyraźnie nie była w stanie iść dalej.
Sebastian w duchu dziękował
Bogu, że wszyscy troje żyją. Teraz ta cała prowokacja wydawała się całkowicie
chybionym pomysłem. Nie mógł zrozumieć, dlaczego w ogóle przyszło mu to do
głowy.
- Ostatni raz szarpnąłem się na
coś takiego – powiedział do partnerki, obserwując, jak Maciek z Magdą na rękach
wybiega przez bramkę. – Wolę już spędzić miesiąc, ukrywając się na komendzie,
niż pakować nas w coś takiego.
Kiedy nie otrzymał odpowiedzi,
odwrócił się zniecierpliwiony, ale Aśki nie było. Zatrzymał się gwałtownie i
rozejrzał, jednak nie dostrzegł jej nigdzie.
- Aśka?! – zawołał, odruchowo
wyciągając broń. – Aśka!
Wokół niego panował teraz taki
hałas, że nawet gdyby kobieta mu odpowiedziała, mógłby tego nie usłyszeć. Na
podwórko wbiegali już strażacy, a wśród nich Maciek.
- Co jest? – zapytał,
zatrzymując się obok kolegi. – Gdzie Aśka?
- Nie mam pojęcia – odparł komisarz
zdenerwowany. – Szła tuż za mną.
- Chyba nie mogła zostać w
budynku… - mruknął niepewnie Maciek, patrząc, jak zawala się część dachu.
- Nie no, przecież wychodziła
przede mną – mówił Sebastian, ruszając gwałtownie w bliżej nieokreślonym
kierunku. – Oni musieli tu być. Jeśli ją dorwali…
Nie dokończył. Z bronią w
pogotowiu biegł już w przeciwną stronę. Maciek przez chwilę wahał się, ale w
końcu ruszył za przyjacielem, jednocześnie wyciągając telefon, żeby wytłumaczyć
partnerce, co się stało.
Sebastian szybko pokonał
podwórko i ogrodzenie, ale nie wiedział, co ma robić dalej. Aśki nigdzie nie
było widać. Na prawo rozciągała się łąka, zaś na lewo dość szeroki strumień, a
za nim las. Mężczyzna wściekły zamachnął się pięścią w powietrzu.
- ATecy już zaczynają
przeszukiwać teren – powiedział Maciek, zatrzymując się obok.
- Ona może już nie żyć! –
zawołał Seba, nie mogąc znieść bezsilności.
Targany silnymi emocjami ruszył
w kierunku łąki, chcąc po prostu zrobić cokolwiek. Kiedy kilkadziesiąt metrów
dalej dostrzegł jakiś ruch, przyspieszył gwałtownie. Zdążył już ułożyć w głowie
najczarniejsze scenariusze, jednak żaden się nie sprawdził. Chwilę później
zobaczył Joasię nieco ubłoconą i pokrwawioną, ale z całą pewnością żywą i w
dodatku prowadzącą obok skutego, kulejącego mężczyznę. Mężczyznę, którym był z
całą pewnością Jacek Piwowarski.
Sebastian ukucnął, chowając
twarz w dłoniach. Miał wrażenie, że przyjaciółka serwuje mu ostatnio stanowczo
zbyt dużo wrażeń. Odezwał się, dopiero kiedy Maciek oddalił się z zatrzymanym.
- Nic ci nie jest? – zapytał,
pociągając ją delikatnie za zakrwawiony fragment bluzy.
- Nie, to jego krew – odparła kobieta
co prawda zmęczona, ale wyraźnie zadowolona.
- Co się stało? – kontynuował Seba.
– Nagle zniknęłaś mi z oczu.
niedziela, 4 sierpnia 2013
16. Bierz życie jakim jest
Na komendzie znaleźli się po
dziesiątej. Od razu wpadli na Maćka, który na ich widok wytrzeszczył oczy. Natychmiast
zaczął domagać się szczegółów, ale komisarze nie mieli ochoty na dyskusje.
Chcieli dotrzeć do Starego, zanim dowie się, że są na miejscu.
Posadzili Zuzię z córką w swoim
biurze, zostawili z nimi Kaśkę i skierowali się do biura szefa. Nie było czasu
na przygotowywanie jakiegoś zawiłego planu czy choćby wspólnej wersji wydarzeń,
musieli pójść na żywioł.
Co do jednego mieli rację:
Stary był naprawdę wściekły. Nie zdążył jednak zmieszać ich z błotem. Nie
spodziewał się, że jego podwładni nie zamierzają się bronić, tylko atakować.
- Wiemy o ładunkach wybuchowych
– oświadczyła Aśka, patrząc hardo na szefa. Nie zamierzała siadać. W ten sposób
od razu zakomunikowałaby uległość. – Myślał pan, że nikt się szczególnie nie
przejmie, jak wylecimy w powietrze?
- Proszę liczyć się ze słowami
– odparł Stary ostro, ale w jego głosie dało się słyszeć nutkę niepewności.
- Nie zamierzam – powiedziała
Joasia, podchodząc do szefa z wyzywającą miną. – Miarka się przebrała. Albo
zapewni im pan bezpieczeństwo, albo pójdziemy wyżej.
- Jak pani śmie…
- To miał być rodzaj kary? –
kontynuowała kobieta, trzęsąc się ze złości. – Za niesubordynację?
- Nie pozwolę na takie
zachowanie – oświadczył Stary, odzyskując rezon. – Zlekceważyliście rozkaz,
samowolnie wróciliście do miasta zamiast…
- Dać się zabić? – podchwycił
Sebastian, unosząc brwi. – To rzeczywiście dziwne. Pana przełożeni na pewno się
tym zainteresują.
Stary poczerwieniał ze złości.
Wyglądał, jakby powstrzymywał się przed powiedzeniem kilku dosadnych słów.
- Na razie Konarska zostaje na
komendzie – wycedził w końcu prze zaciśnięte zęby. – Nadal jesteście za nią
odpowiedzialni.
Komisarze bez słowa opuścili
biuro szefa. Dopiero na korytarzu wymienili się spojrzeniami.
- Teraz będzie szukał kreta –
mruknął Seba. – Nikomu nie możemy powiedzieć, że Magda maczała w tym palce.
- Nawet Maćkowi – zgodziła się
Joasia, kiwając głową.
Z Maćkiem pracowali wiele lat.
Mieli do niego zaufanie, wiedzieli, że nie naraziłby ich celowo, nie w taki
sposób. Jednak fakty świadczyły przeciwko niemu. Trudno było uwierzyć, że nie
wiedział o ładunkach wybuchowych, skoro prowadził śledztwo. Pojawiło się
ziarnko zwątpienia i choć woleli o tym nie mówić, to oboje brali to pod uwagę.
Wieloletnia praca w wydziale śledczym nauczyła ich, że „zaufanie” to bardzo
duże słowo. W stu procentach wierzyli tylko sobie nawzajem, a w pozostałych
przypadkach zawsze pozostawała odrobina niepewności.
Przez kolejną godzinę Maciek
przepraszał komisarzy. Zarzekał się, że nie miał o niczym pojęcia. Aśka i
Sebastian wysłuchali tego w milczeniu, ale powstrzymali się od komentarzy. Nie
chcieli drążyć tematu.
Stary mocno przejął się całą
sprawą. Postawił pod komendą kilku mundurowych i kazał obserwować okolicę.
Mieli też legitymować wszystkich, którzy chcieliby wejść do środka. Jakby tego
było mało, szef ściągnął saperów i psa, którzy mogli się przydać w razie
alarmu.
Aśka jednocześnie znudzona i
podenerwowana w końcu znalazła sobie zajęcie. Przysiadała się na dole do
ziewającego policjanta i zaczęła głaskać psa. Przyznała, że jeszcze w szkole
policyjnej myślała o służbie z psem, ale jej losy potoczyły się inaczej.
Mundurowy zaczął więc opowiadać o szkoleniu, a potem samej pracy.
- Słyszałaś o akcji na Powiślu?
– zapytał w końcu policjant.
- Tak, zginął wtedy nasz –
odparła Joasia, kiwając głową.
- Jarek Zawadzki. A jego pies
został ranny. Teraz prawdopodobnie wyląduje w schronisku.
- Co? Dlaczego?
- Często tak jest – westchnął
mundurowy. – Kiedy pies nie jest zdolny do pracy, trzeba się go pozbyć. Czasem
zostaje u przewodnika, no ale w tym przypadku…
- I nikt go nie chce? – dziwiła
się Joasia, nadal machinalnie głaszcząc psa.
- Suka została postrzelona i
spadła z kilku metrów. Teraz kuleje. A wiesz… ludzie się boją. Pies policyjny
jest kojarzony z agresją.
- Pracowała przy pościgach?
- Pościgach, zatrzymywaniu
podejrzanych, wcześniej w ratownictwie wodnym – opowiadał mężczyzna. –
Próbujemy znaleźć jej dom, ale sama wiesz…
- Tu jesteś! – zawołał nagle
Seba, zbiegając po schodach. – Szukam cię po całej komendzie.
Aśka przeprosiła mundurowego i
podeszła do partnera. Wyglądało na to, że ma do niej ważną sprawę, ale niełatwo
było znaleźć teraz spokojne miejsce. Dopiero po kilku minutach udało im się
zaszyć w pustym pokoju przesłuchań i porozmawiać bez świadków.
- Trzeba coś z tym zrobić –
powiedział Seba, krążąc po pomieszczeniu. – Nie możemy czekać, aż zaatakuje.
Mogą zginąć ludzie.
- Masz konkretny pomysł czy tak
tylko mówisz?
- Myślałem o prowokacji –
przyznał policjant.
- Prowokacji? – powtórzyła
Joasia z niedowierzaniem. – Chyba nie chcesz ich wystawić…
- Nie, oczywiście, że nie –
odparł Sebastian, kręcąc głową. – On musi już wiedzieć, że my jej pilnujemy.
Skoro nas obserwował, śledził. Wystarczy podstawić kogoś podobnego do Zuzi.
Aśka westchnęła i usiadła. Zgadzała
się z Sebastianem – coś trzeba było zrobić.
- No a co z Marysią? – zapytała
zamyślona. – Przecież nie podstawimy dziecka…
- Może… no nie wiem… Może
udamy, że zabieramy gdzieś tylko Zuzię? W końcu to na niej facetowi zależy.
- No to co? Ustalimy z Maćkiem
szczegóły i idziemy do Starego – zadecydowała Joasia, podnosząc się z krzesła.
W normalnej sytuacji uzyskanie
zgody na prowokację wcale nie było takie proste. Stary należał do ludzi
wyjątkowo ostrożnych. Bał się porażek jak ognia, więc każde wystawianie podwładnych
na ryzyko było mu nie na rękę.
Jednak tym razem było inaczej.
Przede wszystkim chciał zapewnić bezpieczeństwo sobie (czyli także komendzie) i
uniknąć kompromitacji. Tak więc z chęcią przystał na pomysł komisarzy,
zaznaczając jednocześnie, że za niepowodzenie przyjdzie im słono zapłacić.
- Tak – mruknęła Joasia
ironicznie, kiedy wieczorem sprawdzali w biurze broń, - bomba to pikuś w
porównaniu z gniewem Starego.
- Aśka – zagadnął Seba,
zerkając w jej stronę, - wiesz, że bardzo mi na tym zależy. Żeby go złapać i
żeby to się skończyło, ze względu na Zuzię.
- Wiem – odparła spokojnie,
choć nie była pewna, do czego mężczyzna zmierza.
- Ale nie myśl, że nie rozumiem
ryzyka, że nie biorę go pod uwagę. Nie musisz ze mną iść, zwłaszcza…
Urwał, nagle zdając sobie sprawę,
że dalsza część zdania mogłaby zabrzmieć zupełnie niezgodnie z jego intencjami.
- Zwłaszcza? – podchwyciła
kobieta, unosząc brwi. – Zwłaszcza po tym, jak wycofałam się z ostatniej akcji?
- Nie to miałem na myśli…
- Daruj sobie – warknęła.
- Chodzi mi o to, że nie chcę,
żebyś się czuła zobowiązana do czegokolwiek – powiedział Sebastian, próbując
nadal zachowywać spokój. – Wiemy, jak to się może skończyć. To nie żarty ani
miejsce na udowadnianie czegokolwiek. Znasz mnie dość dobrze, żeby wiedzieć, że
zawsze wole być na akcji z tobą. Stanowimy zgrany zespół. Ale jesteś też moją
przyjaciółką i nie chcę, żebyś myślała, że chcę poświęcić ciebie, żeby uratować
Zuzę.
Aśka pokiwała głową, chowając
telefon do kieszeni.
- Oboje chcemy to zakończyć –
odparła. – Zgodziłam się na ten plan, bo uważam, że jest dobry. Nie raz byliśmy
w trudnej sytuacji i jakoś z tego wychodziliśmy, więc… może tym razem też tak
będzie.
Uśmiechnęła się do partnera i
zarzuciła kurtkę.
- Chodź, miejmy to już za sobą –
powiedziała.
Nie było łatwo znaleźć kogoś,
kto zgodziłby się uczestniczyć w prowokacji. Sprawę utrudniał również fakt, że
przynajmniej figura, wzrost i włosy musiały zgadzać się z wizerunkiem Zuzi. W
końcu zgodziła się Magda. Co prawda włosy miała stanowczo zbyt jasne i krótkie,
ale peruka rozwiązała ten problem.
Plan był prosty. Komisarze we
trójkę mieli opuścić komendę i wsiąść do samochodu. Oficjalna wersja głosiła,
że mają ukryć Zuzię w domku pod miastem. Celowo wybrali miejsce w pewnym
oddaleniu od innych posiadłości, żeby nie narażać nikogo niepotrzebnie. Nie
mogli też pozwolić sobie na wielką obstawę, żeby poszukiwany nie zorientował się
w sytuacji.
Kiedy weszli do domu i zamknęli
za sobą drzwi, poczuli się bardzo dziwnie. Mieli przy sobie kamerkę i podsłuch,
żeby pozostać w stałym kontakcie z Maćkiem i Anką, którzy wraz z saperem
ukrywali się w samochodzie kilkanaście metrów dalej.
niedziela, 28 lipca 2013
15. Bierz życie jakim jest
- Albo jest głupi, albo…
- Albo co?
- Nie wiem – mruknęła Joasia
niechętnie. – Ale dla mnie to głupota. Śledził nas niezauważony przez tyle
kilometrów, a przecież byliśmy ostrożni. Był pod tamtą kamienicą…
- Tego nie wiesz – przerwał jej
szybko Seba.
- Wiem – odparła, siadając na
kanapie.
- Mówiłaś, że nie widziałaś
jego twarzy – przypomniał jej mężczyzna, jednocześnie zaniepokojony i
poirytowany.
- Bo nie widziałam. Ale
powtarzam Ci po raz kolejny, że obserwował kamienicę.
- Dobra, Aśka, teraz to bez
znaczenia. Zgubiliśmy go – oświadczył Sebastian pewnym głosem. – Nie ma szans
nas tu znaleźć.
Joasia rzuciła mu spojrzenie
jasno komunikujące, że jest innego zdania, ale nic już nie powiedziała. W duchu
pomyślała, że Stary ma rację, nie przydzielając komisarzom spraw, z którymi są
osobiście związani. Sebastian już stracił obiektywizm, a przecież, jak sam
twierdził, „nic nie było”.
Spośród odgłosów szalejącej
burzy trudno było wychwycić jakikolwiek inny dźwięk. Nie wchodziło też w grę wyglądanie
przez okno ze względu na zamknięte okiennice i ciemność panującą na zewnątrz.
Aśka cały czas miała wrażenie, że za chwilę coś się stanie. Wyobraźnia
podsuwała jej obraz trzech uzbrojonych komandosów zbliżających się do lichego,
drewnianego domku. Co jakiś czas przyłapywała Sebastiana na rzucaniu nerwowych
spojrzeń na drzwi drżące od wiatru. Wiedziała, że mimo tego co mówił, on także
zdawał sobie sprawę z sytuacji.
Rano wszystko wyglądało już
dużo lepiej. Burza minęła, świeciło słońce, a wokół nie było śladów nikogo
obcego. Tuż po śniadaniu Aśka poszła szukać z Marysią czterolistnej koniczynki.
Była trochę zła na przyjaciela, chociaż poniekąd go rozumiała. Nie chciał wziąć
pod uwagę, że coś może nie pójść po ich myśli. Konsekwencje byłyby bardzo
poważne, więc łatwiej było optymistycznie zakładać, że wszystko jest w
porządku.
- Mam! – zawołała nagle
dziewczynka i podbiegła do Joasi. – Mam, mam! Zobacz!
Policjantka z uśmiechem
obejrzała roślinkę.
- Schowaj ją dobrze –
poradziła. – Będzie ci przynosić szczęście.
- Pokażę mamie – postanowiła Marysia
i pobiegła w stronę domku.
Aśka odprowadziła ją wzrokiem.
Kiedy dziewczynka zniknęła w środku, wyprostowała się i rozejrzała po lesie.
Instynktownie szukała jakichkolwiek śladów, które mogłyby wskazywać, że nie są
tu sami. Niestety kilkugodzinna ulewa zmyłaby wszystko, nawet jeśli faktycznie
coś było.
Zadzwonił jej telefon.
Spojrzała na wyświetlacz, odebrała i przywitała się z Magdą. Od razu wyczuła,
że kobieta jest zdenerwowana.
- I na pewno wszystko u was w
porządku? – pytała po raz trzeci.
- Tak, ale co się dzieje?
Magda, jeśli cokolwiek wiesz, to mów – poprosiła Joasia, oddalając się jeszcze
kawałek od domku, nie chcąc, by ktoś usłyszał rozmowę.
- Nie wiem nic konkretnego –
przyznała kobieta półszeptem. – Stary utajnił całą sprawę, mało kto ma dostęp
do szczegółów.
- No dobra, ale z jakiegoś powodu
jednak do mnie dzwonisz, nie? – zauważyła sprytnie policjantka.
- Naprawdę docierają do mnie
tylko strzępy informacji… Ale masz rację, coś tam wiem.
- Dawaj.
- Ten Dąbek… no wiesz, kumpel
byłego męża…
- Wiem – przerwała jej
stanowczo Joasia. – Co z nim?
- Był specem od wybuchów –
mówiła Magda nerwowo. Oczami wyobraźni Aśka widziała, jak chowa się z telefonem
gdzieś w kącie i rozgląda co chwilę, czy nikt nie słyszy. – A w domu tej
zamordowanej kobiety znaleziono ładunki wybuchowe. Saperzy się tym zajęli i nic
się nie stało, ale zapalnik był ustawiony na konkretną godzinę. Prawdopodobnie miał
zabić Konarską jak będzie w domu.
Myśli Aśki natychmiast pognały
do przodu. Nie musiała mieć wszystkich elementów układanki, żeby to złożyło się
w logiczną całość.
- Więc Sebastian miał rację –
powiedziała bardziej do siebie, niż do koleżanki. – Stary bał się ofiar.
Gdybyśmy zostali z Konarską w mieszkaniu służbowym, a facet podłożyłby bombę,
mogłyby zginąć dziesiątki ludzi. Tak samo na komendzie…
- Aśka, ja nie wiem dokładnie,
ale… Stary chyba puścił plotkę, że Konarska ukrywa się na odludziu, że nie ma
jej w mieście.
- Wiesz coś jeszcze? – zapytała
Joasia, nie dając po sobie poznać, że ta informacja wywołała w niej
jakiekolwiek emocje.
- Nie, ale spróbuję się czegoś
dowiedzieć – obiecała Magda.
- Lepiej nie. Bądź ostrożna…
- Zadzwonię później.
Zanim Aśka zdążyła jeszcze coś
dodać, Magda rozłączyła się. Przez chwilę pani komisarz stała zamyślona między
drzewami, analizując w myślach krótką rozmowę. Potem rozejrzała się jeszcze i
szybkim krokiem ruszyła do domku.
- Sebastian, choć na chwilę –
powiedziała bez zbędnych wstępów, ledwie znalazła się w środku.
Znali się dość długo, by
mężczyzna już po samym jej głosie poznał, że coś jest nie tak. Wyszedł bez
słowa, domyślając się, że Aśka chce porozmawiać na osobności.
- Co jest? – zapytał na dworze.
Kobieta odezwała się, dopiero
kiedy odeszli na skraj lasu.
- Podłożyli ładunki wybuchowe u
tej zamordowanej – powiedziała, przechodząc od razu do sedna. – Wiedziałeś o
tym?
Sebastian wyglądał na
zaskoczonego.
- Ładunki wybuchowe? –
powtórzył wyraźnie zdezorientowany. – Przecież ta kobieta została pobita.
- Dąbek jest specem od
wybuchów, Stary celowo nas tu wysłał – mówiła kobieta, chodząc nerwowo w tę i z
powrotem. – Rozpuścił info na mieście, że ukrywamy się gdzieś na odludziu.
- Aśka, o czym ty w ogóle
mówisz?
- Magda dzwoniła – wyjaśniła w
końcu Joasia. – Podsłuchała to. Nie rozumiesz? Stary bał się afery. Gdyby
dowiedzieli się, gdzie jest Zuzia… Gdyby trafili na jakikolwiek ślad…
Wysadziliby całą kamienicę, komendę, zabiliby ludzi, a Stary miałby na głowie
górę. Dlatego nie dał nam wsparcia. Śmierć dwójki nieudolnych komisarzy brzmi
lepiej niż wysadzenie w powietrze dziesięciu antyterrorystów, nie? Po ostatniej
akcji nie może sobie pozwolić na kolejną wpadkę. Jeśli coś się stanie, zrzuci
winę na nas i będzie czysty.
Zapadła cisza. Sebastian w
milczeniu analizował słowa przyjaciółki. Bez względu na to, jak bardzo nie
chciał, żeby była to prawda, fakty mówiły same za siebie.
- Wcale nie uznał tego miejsca
za najbezpieczniejsze – mruknął, kiwając głową. – Ale przecież to Maciek chciał,
żebyśmy się tym zajęli. Nie uwierzę, że celowo nas wystawił.
- Może nie wiedział, co robi –
powiedziała Aśka, wzruszając ramionami. – Zresztą, znasz Starego. Gdyby nie
chciał, żebyśmy się tym zajęli, sugestie Maćka nie miałyby znaczenia. Po prostu
chciał jak najlepiej dla nich – dodała, wskazując ręką na domek, w którym
zostały Zuzia i Marysia. – Uznał, że sobie poradzimy.
Przez chwilę mierzyli się
spojrzeniami. Sytuacja nie była zbyt ciekawa, oboje zdawali sobie z tego
sprawę.
- Może miał rację – powiedział w
końcu Sebastian. – Może sobie poradzimy.
- Z pewnością – mruknęła Joasia
ironicznie. – Co to dla nas, kilka wybuchów i komandosów.
- Czyli wracamy?
Aśka spojrzała na Sebastiana,
jakby było to oczywiste. Według niej nie mieli wyboru.
Nie powiedzieli Zuzi, co się
stało, ale kobieta nie mogła nie zauważyć, że dzieje się coś złego. Oboje byli
zdenerwowani, spakowali się w pośpiechu i ciągle ją poganiali. W dodatku kiedy
Sebastian chciał otworzyć samochód, Aśka złapała go gwałtownie za nadgarstek i
spojrzała wymownie.
- On mógł już tu być – mruknęła
na tyle cicho, by tylko partner mógł ją usłyszeć. – Zadzwońmy po mundurowych,
podrzucą nas do miasta. Do drogi dojdziemy piechotą.
Im dalej byli od domku, tym
pewniej się czuli. Zdawali sobie sprawę, że w dużej mierze to kwestia
wyobraźni, ale po informacjach, jakie do nich dotarły, przestali spostrzegać to
miejsce jako azyl. Oboje mieli już wizję samochodu wylatującego w powietrze,
nic więc dziwnego, że woleli trzymać się od niego z daleka.
Marysia marudziła, więc
Sebastian wziął ją na ręce. Zuzia próbowała dowiedzieć się od komisarzy, co
spowodowało tak nagłą zmianę planów, ale oboje nabrali wody w usta. Odetchnęli,
dopiero widząc radiowóz zaparkowany na poboczu drogi.
Po drodze nie mieli jak
porozmawiać tak, żeby nikt ich nie usłyszał, więc nadal milczeli. Oboje jednak
myśleli o tym samym: co zrobi Stary, kiedy zobaczy ich na komendzie? Poniekąd
rozumieli jego punkt widzenia. Oni także nie chcieli nikogo narażać, więc
ukrywanie się w jakiejkolwiek kamienicy nie wchodziło w grę. Nie byli jednak
samobójcami i nie zamierzali dać się zabić. Stary mógł być wściekły, ale musiał
zapewnić Zuzi i Marysi bezpieczne miejsce i prawdziwą ochronę.
środa, 24 lipca 2013
14. Bierz życie jakim jest
Było już jasno, kiedy wreszcie
dotarli na miejsce. Domek wskazany im przez Maćka faktycznie nie był w
najlepszym stanie. Schodki i weranda sprawiały wrażenie, jakby miały się za
chwilę rozpaść. Dachówki odpadły w kilku miejscach, a okiennice od frontu
ledwie trzymały się na zawiasach.
W środku sytuacja nie
przedstawiała się wcale lepiej. Wszechobecny kurz i pajęczyny nastrajały bardzo
pesymistycznie. Na szczęście zgodnie z tym, co mówił Maciek, były tam meble, a
nawet pościel – choć wilgotna i miejscami zapleśniała.
Sebastian szybko doprowadził do
porządku jedno łóżko, żeby Zuzia i jej córka mogły odpocząć. Kiedy się
położyły, wyszedł na zewnątrz, gdzie Joasia próbowała rozwiesić do wyschnięcia
wilgotne koce.
- Zaczekaj, pomogę ci –
zaoferował.
Do południa komisarze
sprzątali. Nie wiedzieli, jak długo przyjdzie im mieszkać w takich warunkach,
więc chcieli doprowadzić dom do porządku – przynajmniej na tyle, na ile było to
możliwe. Sebastian znalazł w komórce trochę narzędzi i postanowił naprawić
schody. Około południa Aśka wyszła z nim na zewnątrz. Usiadła na trawie, ale
przez cały dzień była milcząca i nic nie wskazywało na to, by miało się coś w
tej kwestii zmienić.
Sebastianowi daleko było do
złotej rączki. Zwykle nie zabierał się za takie prace, jeśli nie musiał.
Pomyślał jednak, że mogą być niebezpieczne zwłaszcza dla małej Marysi.
Po wygięciu kolejnego gwoździa
westchnął ciężko i spojrzał na Aśkę. Spodziewał się jakiegoś złośliwego
komentarza z jej strony, ale kobieta milczała. Przyglądała mu się bez większego
zainteresowania. Miał wrażenie, że w ogóle go nie dostrzega.
- Co jest? – zapytał, siadając
na pietach. – Nie odzywasz się od rana.
Aśka wzruszyła ramionami.
- Pięknie przybijasz tą deskę –
powiedziała obojętnym tonem.
Komisarz wywrócił oczami.
Kolejny gwóźdź wreszcie udało mu się wbić, ale jego partnerka nadal nie
reagowała.
- Myślisz o Mateuszu? –
zagadnął ponownie, nie odrywając się od pracy.
Joasia skinęła głową.
Podciągnęła kolana pod brodę, objęła je ramionami i spojrzała na przyjaciela.
- Przez chwilę miałam wrażenie…
jakby to się znowu działo – powiedziała cicho.
Ostatni wypadek, który
przeżyła, odebrał jej męża. Wtedy także siedziała na miejscu pasażera i
prawdopodobnie to uratowało jej życie. Teraz wszystko do niej wróciło. Kiedy
wypadła z samochodu i uderzyła głową o drzewo, była przekonana, że to Mateusz
siedzi za kierownicą. Przez chwilę bała się, że znowu zobaczy go całego we
krwi.
Sebastian nie bardzo wiedział,
jak to skomentować. Zmiana tematu nie wchodziła w grę, a trudno było powiedzieć
coś pocieszającego. Zdawało się jednak, że kobieta wcale tego nie oczekuje.
- Krzywo – mruknęła, wskazując podbródkiem
świeżo przybitą deskę.
Pół godziny później z domu
wyszła zaspana Marysia. Nie czekając na zaproszenie, usiadła Aśce na kolanach i
ziewnęła. Kobieta odgarnęła jej włoski z twarzy.
- Mama śpi? – zapytał Seba,
przyglądając się z dezorientacją kolejnej desce.
- Mhm… Budziłam ją, ale nie
wstała.
Komisarze wymienili się
spojrzeniami.
- Sprawdzę to – oznajmił komisarz.
Chwilę później Joasia
usłyszała, że partner ją woła. Wstała, wzięła Marysię na ręce i wbiegła do
domu. Sebastian pokazał jej fiolkę z lekami nasennymi.
- Miała w torebce – oznajmił.
- Ziołowe – mruknęła
policjantka, oglądając opakowanie. Posadziła Marysię na krześle i powiedziała
spokojnym tonem: Zostań tu, dobrze?
Przez kilka długich minut
próbowali obudzić śpiącą kobietę. Wzywanie pogotowia byłoby ostatecznością ze
względu na jej męża. Oboje odetchnęli z ulgą, kiedy Zuzia otworzyła oczy.
- Niech śpi – powiedział Joasia,
kiedy kobieta mruknęła coś niewyraźnie i ponownie zamknęła oczy. – Nic jej nie
będzie.
Zuzia obudziła się dopiero
wieczorem. Przez całe popołudnie komisarze bawili się z Marysią w domu, bo
pogoda nie pozwoliła skończyć naprawy schodów. Po dwudziestej wszyscy zjedli
kolację, a Sebastian rozpalił w kominku. Za oknem wiał wiatr i padał deszcz, a
w domku zrobiło się przytulnie.
Aśka zaproponowała, że opowie
Marysi bajkę na dobranoc. Dziewczynka chętnie na to przystała i, zmęczona po
emocjonującym dniu, bez protestów poszła do łóżka.
Deszcz zamienił się w ulewę
bębniącą w okna. Aśka zasnęła obok Marysi, znużona długą nocą i jeszcze
dłuższym dniem. Zuzia zaparzyła herbatę i usiadła obok Sebastiana przy kominku.
Dobrze im się rozmawiało.
Sebastian opowiadał trochę o pracy w policji. W zamian dowiedział się, że Zuzia
była lekarką. Zrezygnowała z pracy półtora roku temu, kiedy jej małżeństwo
zamienił się w koszmar. Na pytanie, czy chciałaby do tego wrócić, odparła, że
marzy tylko, by znów czuć się bezpiecznie we własnym domu.
Sebastian opowiedział jej także
o swoim krótkim narzeczeństwie i jego nagłym zakończeniu. Wcześniej rozmawiał o
tym tylko z Aśką. Zdrada narzeczonej raczej nie była powodem do dumy, ale
komisarz chciał, by Zuzia wiedziała, że on także ma za sobą przykre
doświadczenia.
Aśka obudziła się kilka minut
po północy. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest. Ciemność i odgłosy burzy
nie pomagały w zorientowaniu się w sytuacji. Dopiero po kilku minutach otuliła
Marysię kołdrą i wstała.
Drzwi były uchylone. Chciała je
otworzyć, ale dosłyszała cichy głos przyjaciela i mimowolnie przystanęła. Sebastian
mówił o samotności, rękę trzymał na dłoni Zuzi. Kobieta słuchała go z uwagą,
jej oczy błyszczały w słabym świetle. Kiedy zbliżyli się do siebie, Joasia
wycofała się w głąb pokoju.
Rano Sebastian był w
wyśmienitym nastroju. Od świtu kontynuował naprawę schodków, podśpiewując pod
nosem. Aśka mimowolnie uśmiechnęła się na jego widok, kiedy wyszła na werandę z
poranną kawą. Kilkanaście metrów dalej Zuzia robiła córeczce wianek.
- Coraz lepiej ci idzie –
powiedziała Joasia z teatralnym podziwem, choć nie było to zgodne z prawdą.
- Maciek dzwonił – odparł Seba,
ignorując zaczepkę. – Mają ten samochód, który nas zepchnął.
- Zapewne bez kierowcy?
- No niestety… - przyznał
komisarz. – Niby mają jakiś trop, ale Maciek nie bardzo mógł mówić. Anka stała
obok, a Stary… - Seba chrząknął znacząco. – Stary kazał odciąć nas od
informacji.
- Niby dlaczego? – zdziwiła się
Joasia.
- Kto go tam wie…
Marysia zaśmiała się głośno.
Komisarze odwrócili się i przez chwilę obserwowali, jak dziewczynka tańczy z
wiankiem na głowie.
- Seba... – zagadnęła Joasia po
chwili, przypominając sobie, o czym chciała porozmawiać. – Pamiętasz, jak
zaczęłam spotykać się z Mateuszem?
Oczywiście pamiętał. Byli wtedy
na drugim roku w Wyższej Szkole Policji w Szczytnie. Tam się spotkali, tam też
zaczęła się ich przyjaźń. Sebastian od początku był świadkiem związku Joasi i
Mateusza.
- Pamiętam – przyznał ostrożnie.
Był niemal pewien, że to wstęp
do ciągu dalszego rozmowy z poprzedniego dnia. Nie pasował mu tylko wesoły,
przekorny ton głosu.
- A pamiętasz, jak zawsze mnie
pytałeś, czy „coś było”? – dodała, teraz już z trudem powstrzymując uśmiech.
Sebastian natychmiast się
zorientował, co jest grane.
- Skąd wiesz? – zapytał,
odkładając młotek i patrząc na nią .
Kobieta zaśmiała się i upiła
łyk kawy. Seba miał poważną minę, prawie wystraszoną, co jeszcze bardziej ją
bawiło.
- Słyszałam was wczoraj –
przyznała w końcu. – No więc… było coś? – dodała, nie przestając się uśmiechać.
- Nie – odparł szybko
Sebastian.
- Dobra, dobra, i tak wiem, że
było – zaśmiała się kobieta. Zeszła ze schodków, chcąc przywitać się z Zuzią i
Marysią. – Cieszę się – dodała, klepiąc przyjaciela po ramieniu.
Dzień był wyjątkowo przyjemny.
Do późnego popołudnia świeciło słońce, więc wszyscy skorzystali z okazji i
siedzieli na dworze. Nikt nie miał ochoty spędzać czasu w ponurym, zapuszczonym
domu.
Joasia obserwowała uważnie, jak
Sebastian zachowuje się wobec Zuzi. Na pierwszy rzut oka nie było nic
podejrzanego, ale kobieta zauważyła, że częściej się uśmiecha i szuka z nią
kontaktu.
Maciek dzwonił jeszcze kilka
razy. Ciągle ktoś im przerywał, ale w końcu komisarzowi udało się skończyć
relację z postępów w śledztwie. Chciał, żeby Aśka i Sebastian byli na bieżąco
głównie dlatego, że to przez niego Stary przydzielił ich do tej roboty. Wolał,
żeby wiedzieli na czym stoją i czego mogą się spodziewać.
Wieczorem znowu padało. Aśka
tak jak poprzedniego dnia położyła Marysię spać. Chciała, żeby Sebastian mógł
spędzić z Zuzią trochę czasu sam na sam, więc została w małym pokoiku. Tego
dnia jednak nie mogła zasnąć. Długo leżała, wpatrując się w okno, za którym od
czasu do czasu błyskało. Rozmyślała o Mateuszu, ale to nie powodowało bólu czy
żalu, a nawet było przyjemne. Cieszyła się, że w końcu, po dwóch latach,
potrafi go wspominać, tak po prostu, bez łez.
W nocy burza rozszalała się na
dobre. Grzmoty obudziły Marysię, a z kolei jej płacz postawił na nogi pozostałą
trójkę. Kiedy Zuzia uspokajała córkę, komisarze zamykali okiennice.
- Nie masz wrażenia, że to
trochę… irracjonalne? – zapytała Joasia na tyle cicho, by tylko partner mógł ją
usłyszeć.
- Co?
- To wszystko. To, że ukrywamy
się w domu, do którego każdy mógłby wejść. Wystarczyłoby mocniej kopnąć drzwi,
rozbić okno, cokolwiek. I to, że my robimy za ich ochronę. My, jako ochrona
przeciwko trzem komandosom. Gdzie tu jest logika?
Sebastian zamknął ostatnią
okiennicę i westchnął.
- Też o tym myślałem –
przyznał. – Może po prostu Stary nie chce ofiar? No wiesz, w mieście prędzej
czy później by ją znalazł, doszłoby do konfrontacji, coś mogłoby się komuś
stać. Może po prostu uważa, że nie ma szans znaleźć nas w tym miejscu.
poniedziałek, 22 lipca 2013
13. Bierz życie jakim jest
Tego dnia czas bardzo się
komisarzom dłużył. Wypełnianie raportów wydawało się jeszcze bardziej nużące
niż zwykle, a w dodatku posuwali się naprzód bardzo powoli. Co chwilę któreś
wstawało do okna i wyglądało na ulicę albo sprawdzało, czy drzwi na pewno są
zamknięte. Starali się nie wyglądać na podenerwowanych, żeby nie stresować
dodatkowo kobiety. Cały czas siedziała w fotelu w salonie tuż przy bawiącej się
na dywanie córce, więc komisarze byli niejako zmuszeni do jej towarzystwa i nie
mogli nawet swobodnie porozmawiać.
- Może zamówimy pizzę? –
zaproponował Seba, kiedy zegarek stojący na komodzie wskazał godzinę szesnastą.
Aśka wzruszyła ramionami, nie
podnosząc nawet głowy znad dokumentów, więc Sebastian zwrócił się do kobiety
przysypiającej w fotelu.
- Pani Zuzanno? – zagadnął. –
Marysia też na pewno jest głodna – dodał, uśmiechając się łagodnie do
pięciolatki.
- Lubię pizzę – oświadczyła dziewczynka,
porzucając lalki i podchodząc do Sebastiana.
Zuzanna uśmiechnęła się tylko
blado. Zdawała się nawet nie zauważać, że jej córka wdrapała się na kolana
komisarza i wymienia głośno, jaką pizzę lubi najbardziej.
Czterdzieści minut później cała
czwórka jadła obiad. Atmosfera nadal pozostawiała wiele do życzenia. Żona
poszukiwanego cały czas milczała zamyślona, a Joasia jadła pizzę, stojąc przy
oknie i czujnym spojrzeniem obrzucając ulicę. Gdyby nie paplająca non stop
Marysia, w mieszkaniu panowałaby absolutna cisza.
- O której ma być Maciek? –
zapytała w końcu Aśka, odwracając się do partnera.
- Nie mówił konkretnie. Muszą
najpierw uporać się ze Starym.
- A mówił cokolwiek?
Sebastian wyczuł w głosie
przyjaciółki wyraźne zniecierpliwienie. Rzucił szybkie spojrzenie na Zuzannę,
dając partnerce do zrozumienia, że nie powinni rozmawiać przy niej w taki
sposób, ale nie zareagowała.
- Podobno znalazł dla nas
bezpieczne miejsce – odparł ostrożnie.
- Tu nie jest bezpiecznie? – wtrąciła
się natychmiast Zuzia.
- Pani były mąż jest
nieprzewidywalnym człowiekiem – powiedziała Joasia, przechadzając się po
pokoju. – W takich przypadkach ostrożności nigdy za wiele.
- Czyli co? Może tu tak po
prostu przyjść? – drążyła kobieta.
- Jesteśmy tu po to, żeby
zapewnić bezpieczeństwo pani i pani córce – odparła Aśka, wracając do okna. –
Proszę się nie martwić.
Oparła się o ścianę i ponownie
rzuciła okiem na ulicę. Postać, która zwróciła jej uwagę kilka minut wcześniej
nadal stała w tym samym miejscu. Z okna nie była najlepiej widoczna, w dodatku
miała na głowie kaptur, więc trudno było rozpoznać, kim jest. Jeszcze raz
spojrzała na zdjęcia poszukiwanych w telefonie, ale niewiele to dało.
- Jeśli mamy zmieniać miejsce,
musimy spakować najpotrzebniejsze rzeczy – powiedziała po chwili namysłu. –
Skoczę do domu, ok?
Sebastian napotkał jej
spojrzenie i zrozumiał.
- Może ja pojadę pierwszy –
odparł szybko.
- Pojedziesz jak wrócę –
zadecydowała Joasia, chowając telefon do kieszeni.
Zignorowała kolejny protest
partnera, a także fakt, że Zuzanna wcale nie wyglądała na zachwyconą z powodu
jej wyjścia. Najwyraźniej kobieta czuła się bezpieczniej, kiedy oboje byli na
miejscu, jednak nie odważyła się odezwać.
Kiedy Aśka znalazła się na
dole, podejrzanego mężczyzny już nie było. Przeszła się wzdłuż ulicy, zajrzała w kilka bram, okrążyła
kamienicę, ale nikogo nie znalazła. Z mieszanymi uczuciami wróciła do
mieszkania. Nie dbała nawet o to, by wytłumaczyć swój szybki powrót. Spojrzała
tylko wymownie na Sebastiana i usiadła przy stoliku. Dla odmiany to komisarz
stanął w oknie.
Kilka minut przed dziewiątą
wieczorem w mieszkaniu pojawił się Maciek. Żona poszukiwanego mężczyzny poszła
wykąpać córeczkę, co pozwoliło komisarzom na spokojną rozmowę.
- Ale jesteś pewna, że go
widziałaś? – dopytywał Maciek, krążąc po pokoju.
- Oczywiście, że nie – odparła Aśka,
wywracając oczami. – Widziałam faceta w kapturze, tyle. Ale miałam wrażenie, że
obserwuje kamienicę.
- Jeśli faktycznie gdzieś tu
się kręci, będzie was śledzić – powiedział komisarz z wyraźnym zmęczeniem w
głosie. – Nie możemy dopuścić do tego, żeby je znalazł.
- Wątpisz w nas? – zapytał Seba
z chytrym uśmieszkiem.
Maciek także się uśmiechnął.
Chociaż na komendzie raczej nie trzymali się razem ze względu na Ankę,
szanowali się wzajemnie i lubili. Nie bez przyczyny komisarz chciał, żeby to
właśnie Aśka i Sebastian zajęli się pilnowaniem żony uciekiniera.
- No więc co to za miejsce? –
zapytała Joasia, siadając na oparciu fotela.
- To domek sto kilometrów stąd.
Należy do rodziców mojego przyjaciela, ale od lat nikt tam nie mieszka i… No,
można tylko przypuszczać, w jakim jest stanie.
- Więc nie ma nad czym debatować
– powiedział Seba, podnosząc się z kanapy. – Musimy jeszcze zajechać do mnie i
do Aśki, wciąż trochę rzeczy, bo nawet nie mamy w co się przebrać.
- Pojadę z wami – zadecydował Maciek.
W mieście komisarze zabawili
jeszcze ponad godzinę. Odwiedzili swoje mieszkania i sklep, zaopatrzając się w
najpotrzebniejsze rzeczy. Wiedzieli, że muszą być gotowi na przynajmniej kilka
dni spędzonych poza miastem bez możliwości opuszczania kryjówki. Trudno było
sobie wyobrazić w takiej sytuacji choćby nieuzasadniony wypad po pieczywo i
narażanie kobiety i jej córki na niepotrzebne ryzyko.
Przed północą zostawili Maćka
obok komendy i ruszyli na wschód. Domek, w którym mieli się zatrzymać znajdował
się dokładnie w przeciwnym kierunku, jednak komisarze brali pod uwagę
możliwość, że są śledzeni i celowo wybrali okrężną drogę. W Brzesku zrobili
krótki postój. Napili się kawy i porozmawiali chwilę, choć tak naprawdę powodem
przystanku nie była chęć rozprostowania nóg, ale konieczność sprawdzenia, czy
nikt nie jedzie za nimi.
Z Brzeska ruszyli w kierunku
Myślenic. Żona i córka poszukiwanego spały na tylnym siedzeniu. Sebastian nucił
coś pod nosem, a Joasia co chwilę zerkała w boczne lusterko. O tej porze
wszystkie samochody wyglądały podobnie. Światła aut oślepiały w ciemności i
trudno było rozpoznać markę czy choćby kolor, więc pani komisarz miała problem
z ocenieniem, czy ktoś ich śledzi. Na wszelki wypadek Sebastian co jakiś czas
zwalniał, pozwalając się wyprzedzić, ale wiele z tego nie wynikało. Mimo późnej
pory ruch był spory. Wystarczyłoby, żeby poszukiwany jechał dwa czy trzy
samochody za nimi i już nie byliby w stanie tego zauważyć.
- I co? – mruknął Seba,
zauważywszy, że jego partnerka od dłuższej chwili nie odwraca wzroku od
lusterka.
- Nie wiem – przyznała, ale
komisarz wyczuł w jej głosie, że coś jest nie tak. – Wydaje mi się, że widzę ten
samochód już po raz któryś. Ktoś go wyprzedza co chwilę, ale…
Sebastian pokiwał głową.
Zwolnił w nadziei, że podejrzany samochód ich wyprzedzi i faktycznie tak się
stało. Odwrócił się, żeby uśmiechnąć się do partnerki, kiedy poczuł uderzenie.
Auto zamiast zjechać na właściwy pas przed nimi, zrobiło to wcześniej,
spychając ich na pobocze.
Marysia obudziła się i wystraszona
zaczęła płakać. Matka próbowała ją uspokoić, ale bez efektów. Aśka po chwili
wahania wyciągnęła broń, odpięła pas i otworzyła okno. Sebastian próbował
odzyskać panowanie nad sytuacją i pozbyć się podejrzanego auta, niestety jego
kierowca co chwilę w nich uderzał. Komisarz nie miał wolnej ręki, żeby
przytrzymać przyjaciółkę, więc próbował słownie zmusić ją do ponownego zapięcia
pasów.
Aśka jednak miała własny pomysł
na rozwiązanie problemu. Wychyliła się przez okno aż do pasa i opierając o dach
samochodu, próbowała wycelować w szybę auta konsekwentnie spychającego ich z
drogi.
- Aśka, do cholery! – zawołał w
końcu Sebastian świadom, że traci kontrolę nad pojazdem.
W końcu zdał sobie sprawę, że
nic już nie jest w stanie zrobić, więc nacisnął hamulec w nadziei, że
przynajmniej zmniejszy siłę uderzenia. Chwilę później usłyszał huk, otworzyły
się poduszki powietrzne i nagle zrobiło się cicho.
Sebastian ocknął się dopiero po
dłuższej chwili. Natychmiast zrozumiał, że samochód dachował. Na siedzeniu obok
nie było Aśki. Obejrzał się za siebie – Zuzanna wyglądała na nieprzytomną, ale
Marysia patrzyła na niego rozszerzonymi ze strachu oczami.
- Nie bój się – powiedział łagodnie.
– Zaraz stąd wyjdziemy.
Wybił okno, przeciął scyzorykiem
pas i wydostał się z auta. Najpierw wyciągnął broń i rozejrzał się. Samochodu,
który zepchnął ich z drogi, już nie było, ale obok zatrzymał się TIR.
- Co się stało? – zawołał kierowca,
biegnąc w jego stronę. – Są ranni?
- Tak, proszę zadzwonić po
pogotowie i mi pomóc – odkrzyknął Sebastian.
Po chwili wahania schował broń.
Zlokalizował partnerkę klęczącą na trawie kawałek dalej. Podbiegł do niej,
ciesząc się, że przynajmniej jest przytomna.
- Mateusz… - wyszeptała, kiedy
się zbliżył.
Sebastiana zamurowało. Przez
chwilę kompletnie nie wiedział, co zrobić. Szybko jednak się otrząsnął i kucnął
obok przyjaciółki.
- Aśka? – powiedział ostrożnie.
– To ja. Poznajesz mnie?
Położył jej rękę na ramieniu.
Skrzywiła się z bólu, ale podniosła wzrok i spojrzała na niego przytomnie.
- Nic ci nie jest? – zapytał mężczyzna
nadal niepewnym głosem.
- Chyba nie – mruknęła Joasia,
podnosząc się powoli. – Co z nimi?
- Nie wiem.
Kierowca TIRa już rozbił tylną
szybę samochodu i próbował uwolnić resztę pasażerów. Komisarze dołączyli do
niego. Seba zasłonił bluzą resztki szyby, które mogłyby pokaleczyć dziecko, po
czym wyjął je ostrożnie ze środka i podał Aśce.
Jej matka odzyskała przytomność
dopiero kilka minut później na trawie. W oddali słychać już było sygnał
karetki. Nie wyglądała na poważnie ranną, ale niewątpliwie była wystraszona.
Uspokoiła się, dopiero kiedy zobaczyła, że Joasia trzyma na rękach jej córkę.
Zamieszanie trwało dobrą
godzinę. Najpierw ratownicy obejrzeli całą czwórkę (na miejscu, bo komisarze
kategorycznie odmówili wizyty w szpitalu), potem przyjechali mundurowi z
najbliższego komisariatu, a następnie dzwonili Stary i Maciek.
W końcu po długich pertraktacjach
udało się ustalić, co dalej. Maciek zgodził się z kolegami, że zmiana planu
niczemu by nie służyła. Poszukiwany najwyraźniej uciekł tuż po tym, jak
zepchnął ich z drogi. Musiał być przekonany, że nie żyją albo przynajmniej są w
ciężkim stanie. Oczywiście istniała możliwość, że spłoszył go kierowca TIRa,
ale tak czy inaczej nie było go już w pobliżu. Tak więc mundurowi podstawili
komisarzom inny nieoznakowany radiowóz i ruszyli w dalszą drogę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)