niedziela, 29 grudnia 2013

2. In memoriam (autor: Alutka)

Uwaga!! Opowiadanie jest fikcyjne. Wszelkie podobieństwa prawdziwych zdarzeń i osób przypadkowe!!!
~~

W poniedziałek Asia zjawiła się na komendzie już o szóstej rano. Miała na sobie czarną sukienkę o prostym kroju, z rękawami sięgającymi do nadgarstków, bez żadnych zbędnych dodatków. Jasne włosy zebrała w krótki, ciasno spleciony warkocz. Ku swemu zaskoczeniu, kiedy tylko wyszła na korytarz prowadzący do biura, dostrzegła Starego. Szef bardzo oficjalnie uścisną jej, wygłosił stosowne w tym wypadku słowa współczucia i zaprosił do swego gabinetu. Szybko okazało się, iż czekają tam wszyscy asystenci i komisarze w komplecie. Ania z Rafałem, aspirat Krzysztof Marczak, z którym pracowała od samego początku oraz Maciek Dębosz, chwilowo pozbawiony partnerki. Bartek, Kamil i Tomek zbici w grupkę szeptali o czymś z przejęciem. Kasia natomiast jako jedyna kobieta w ich gronie krzątała się przy półokrągłym stole konferencyjnym, polerując łyżeczki, rozlewając do filiżanek herbatę, krojąc ciasto. Szmer rozmów ucichł, gdy w pomieszczeniu pojawiła się Aśka. Po chwili stało się oczywiste, iż czeka ich konferencja. Komendant z powagą zajął miejsce u szczytu, uciszając rozmowy podwładnych, zdecydowanym ruchem

- Jak zapewne wiecie, drodzy państwo doszło do wielkiej tragedii - zaczął opanowanym głosem. Najprawdopodobniejszą przyczyną katastrofy był, zapewne wybuch bomby.

- Tak, wiemy już o wszystkim, a co to ma wspólnego z nami? - zauważył przytomnie Maciek.

- Od tej pory wstrzymuję śledztwa, aż do odwołania, tamtejsi policjanci poprosili mnie o pomoc, a ja zdecydowałem się na tę współpracę - ciągną Stary, upijając łyk kawy. Z pewnych względów uważam, że najlepiej, gdyby do Smoleńska pojechali...

Komisarze jak jeden mąż wpatrzyli się w Anię, która od samego początku nie wyglądała najlepiej. Siedziała sztywno na krześle, z palcami wbitymi w poręcze, dziwnie napięta. Adam, lekarz sądowy, od razu to zauważył. Podszedł do kobiety, ujął jej nadgarstek jednocześnie patrząc na zegarek.

- Od kiedy masz te skurcze, Aniu? - spytał cicho, kojącym tonem, mrużąc oczy z uśmiechem.

- Och, zaczęło się chyba w nocy... nie pamiętam... dokładnie- odparła z trudem dobierając słowa.

- Jezu Maria, ty rodzisz, dziewczyno!- wyjaśnił lekarz z łagodnością przeznaczoną, zazwyczaj dla małych dzieci, obawiających kary za psoty.

- On ma rację, znam te objawy- potwierdził Krzysiek. Moja żona też niedawno urodziła, więc chyba Rafał wkrótce zostanie tatusiem.

Dopiero przyjazd ratowników medycznych pozwolił nieco oponować, nieco powstały niespodziewanie harmider. Rafał z narzeczoną pojechali do szpitala, gdyż istotnie rozpoczęła się ostatnia faza porodu. W pól godziny później ze szpitala zadzwonił świeżo upieczony, dumny ojciec, by poinformować o szczęśliwym finale. Gabrysia Kopacz przyszła na świat pięć minut po trzynastej 12 kwietnia 2010 roku...

**

Lot do Smoleńska upłyną w całkiem znośnym nastroju, jeśli wziąć pod uwagę wydarzenia ostatnich dni. W związku z nieobecnością dwojga swoich pracowników Stary zdecydował, że ostatecznie do Smoleńska polecą Krzysiek z Joasią i Tomkiem. Pozostali potrzebni mu byli na miejscu, by wykonywać polecenia związane z priorytetowym śledztwem. Pogoda w Rosji na szczęście okazała się znośna. Tamtejsi policjanci z życzliwością podjęli swoich polskich kolegów. Wyjaśnili, iż podejrzenie wybuchu nie zostało ostatecznie potwierdzone, lecz powodem mogła być chęć pozbycia się konkretnej osoby z grona wybrańców wyznaczonych do wyjazdu na uroczystości katyńskie.

- Czy macie jakieś podejrzenia, kto to mógł być? - dopytywał rzeczowo Krzysiek.

- Uhm, ma pan świadomość, że to nie będzie takie łatwe to ustalenia, komisarzu- odparła Irena Kolbabaczowa, odsuwając na bok stos dokumentów.

- Tak, ale ustaliliście, przynajmniej jakąś hipotezę śledczą, prawda?

- Wyodrębniliśmy oczywiście kilka osób, przeważnie ze sfery dyplomatycznej, które mogłyby być niewygodne dla prezydenta Putnia- mruknął leniwie Nikołaj Limański, podając im listę z nazwiskami szanowanych dyplomatów.

- Sebastian Iwicki to mój mąż, a widzę tutaj jego nazwisko, czy to znaczy, że... - Zielonooka blondynka drgnęła, niewidocznie

- To są wstępne przypuszczenia, jednak wszystko jest możliwe- oznajmiła przepraszająco rosyjska funkcjonariuszka.

- Boże, gdyby przez niego mieli zginąć ci niewinni ludzie... taka tragedia...

- Asiu...

Tego wieczoru w hotelu zdenerwowana kobieta, wciąż od nowa rozmyślała o mężu. Nie mogłaby żyć ze świadomością, kim tak naprawdę stał się przez ostatnie lata Sebastian. Dotychczas tłumiła w sobie podejrzenia dotyczące jego kontaktów z mafią, bądź też przekrętami światowej finansjery. Czyżby to miało być przyczyną, dla której doszło ona musiała się tu znaleźć?

**

W Krakowie także zapadł wieczór. Asystenci powoli kończyli pracę. Kaśka chciała pogasić światła w progu zderzyła się z niskim, zwalistym mężczyzną. W pierwszym momencie dziewczyna zamarła, przyciskając do ust dłoń, w geście przerażenia. Istotnie przybysz na pewno nie wzbudziłby zachwytu u poety lub innego pradawnego artysty. Miał smagłą, ciemną twarz pokrytą licznymi bruzdami. Jednakże brązowe oczy ukryte w pajęczynie zmarszczek patrzyły świat z pogodną czujnością.

- Przepraszam nie chciałem pani przestraszyć- powiedział cicho. Wszystko w porządku?

- Ależ to nic takiego, to ja powinnam pana przeprosić- wybąkała speszona Kasia.

- Ludzie często tak reagują na mój widok, proszę się nie przejmować. Nazywam się Manuel Kosecki i poszukuję pani Joanny Czechowskiej.

- Niestety musiała pilnie wyjechać, ważne sprawy rodzinne.

- Wyjechać do... Smoleńska, zgadłem?

- Tak.

- Znałem osobiście Sebastiana Iwickiego, więc uznałem za swój obowiązek przyjazd do Polski. Mam dla niej pewną ważną przesyłkę.

Ta nieoczekiwana wizyta była niezwykłym zwieńczeniem tego obfitującego w różnorodne wydarzenia dnia. Nikt wiedział, jaki związek ma z Asią, ów nieznajomy. Już wkrótce niektóre z tych wątpliwości miały zostać rozstrzygnięte...

czwartek, 19 grudnia 2013

Informacja

Żeby było jasne: tak, czytałam opowiadanie Alutki, nie wstawiam na blog czegoś, czego nie czytałam. I nie pojawiło się tu przypadkowo. Opublikowałam je, bo uważam, że jest świetne. Śmieszy mnie obruszanie się na każde wspomnienie o Smoleńsku. Nie żyjemy w czasach cenzury, dajcie spokój. A to nie sejm i rozgrywki polityczne, to opowiadanie, fikcja literacka. Na tej samej zasadzie można powiedzieć, że nie na miejscu jest uśmiercanie bohaterów w opowiadaniu - bo jak to tak można?
To opowiadanie nie miało na celu ani przyciągnąć, ani odstraszyć czytelników. To nie konkurs popularności.

sobota, 14 grudnia 2013

1. In memoriam (autor: Alutka)

Witajcie Kochani Czytelnicy!

Po długiej przerwie postanowiłam wreszcie napisać coś kryminalnego, aby odświeżyć trochę bloga Jowity. Oby Autorce i Wam spodobał się ten pomysł, bo wtedy zostanie opublikowany... Chyba się nie pogniewasz, Jowito. za tę pomoc? Opowiadanie jest trochę nietypowe, może wręcz lekko kontrowersyjne? Kto wie? Pozdrawiam, Alutka

PS. Wyjątkowo lekko mi się to pisało...

**

1. In memoriam



Joanna Czechowska przemierzała ulicę Krakowa, zmierzając ku komendzie przy Pomorskiej. Zwykle policjantka nie pracowała w weekendy, jednak tej soboty musiała wreszcie uzupełnić zaległe raporty. Patrząc na tę kruchą, drobną blondynkę o kocich szarozielonych oczach nikt, by się nie domyślił, gdzie pracuje. Ot, młoda kobieta w eleganckim wiosennym płaszczu i berecie ozdobionym cekinami. Jej mąż Sebastian Iwicki, odkąd tylko pamiętała zawsze poświęcał sporo czasu na służbę dyplomatyczną. Z racji swego zawodu często stykał się ze znanymi politykami, urzędnikami, którzy zajmowali wysokie stanowiska w instytucjach państwowych. Co za tym idzie w domu bywał, niezwykle rzadko. Zatem pani komisarz nie odczuwała wyrzutów sumienia, kiedy wbiegała po schodach do budynku, w którym na pierwszym piętrze znajdowały policyjne biura. Z ożywieniem powitała obecnych już w pracy asystentów, odwieszając płaszcz i rozcierając ręce. W pokoju przy swoim biurku zastała Anię Pałkę. Była to niska brunetka z wesołymi iskierkami w oczach. Obie panie znały się od trzech lat. Tyle czasu upłynęło od dnia ich zatrudnienia w wydziale jedenastym.

- Cześć, Aniu, jak samopoczucie? - zagadnęła cicho, obejmując przyjaciółkę w pasie.

- A w porządku, dziękuję ci - odparła brunetka, dotykając delikatnie swego okrągłego brzucha.

- Rafał pojechał do rodziny tego zabitego chłopaka? - Asia pospiesznie sięgnęła po pudełko z pączkami, aby po chwili zatopić zęby w puszystym cieście.

- Tak, Stary zaczął przebąkiwać o zwolnieniu z pracy, jeśli nie zakończymy śledztwa przed moim urlopem macierzyńskim- wyjawiła ze złośliwym uśmiechem Ania.

- E tam, typowy rozkapryszony choleryk nic wam nie może zrobić. Znasz go lubi dramatyzować.

Chwilowy spokój został zakłócony przez szuranie butów po szarej wykładzie podłogowej. Zajęte plotkowaniem policjantki uniosły głowy i ze zdziwieniem stwierdziły, że w progu stoi pobladły Tomek. Asystent rzadko okazywał emocje, lecz teraz wyglądał, niczym upór ze starych zamczysk.

- Słuchajcie, przed chwilą podali w radiu, że w Smoleńsku rozbił się samolot z delegacją rządową- powiedział dziwnie schrypniętym głosem.

- O, mój Boże, co z pasażerami wiadomo już? - jęknęła płaczliwie Asia. Sebastian też tam leciał prezydent od dawna mu to proponował i... - urwała, wybiegając z biura.

Ania z Tomkiem wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Mężczyzna wolno pokręcił głową, a następnie, również opuścił pokój...

**

Następne kilka godzin dla rodzin oraz przyjaciół osób mających uczestniczyć w kolejnych obchodach z okazji rocznicy zbrodni katyńskiej było koszmarem. Niedługo potem mass media podały informacje, o tragicznych skutkach tego lotu. Wszyscy zginęli i nikt nie mógł się, nawet łudzić, że zaszła niefortunna pomyłka, i to okrutny żart losu... W uszach mieszkańców, niegdysiejszej stolicy Polski, bez przerwy dźwięczały nazwiska z opublikowanej na prędce listy ofiar. Tyle znakomitych osobistości znanych codziennych gazet, publicznych wystąpień, imprez charytatywnych. Czyjś ojcowie albo matki, bracia i siostry. Nigdy nie mieli wrócić do domu zostali pogrzebani pod szczątkami Tupolewa 154M. Eksperci zdołali ustalić, przynajmniej wstępne przyczyny tragedii. Podejrzewano wybuch ładunku wybuchowego o dużej sile rażenia. Aśka przepłakała całe popołudniu, bezwładnie leżąc na łóżku w domu Rafała i Ani. Mąż drugiej z policjantek przyjechał po nie na Pomorską, natychmiast po usłyszeniu w radiu tragicznych wiadomości. Lepiej, niż ktokolwiek inny rozumiał, jakie będą psychiczne następstwa tak głębokiej traumy, w dzieciństwie przeżył podobną tragedię. Najbliżsi mu ludzie także stracili życie wyniku nieoczekiwanego zdarzenia losowego. Sprawca tamtego wypadku, pijany kierowca, nigdy nie został sprawiedliwie osądzony.

- To straszne, przecież oni mieli tyle planów - chlipała Anka, kurczowo tuląc się do ukochanego.

- Chyba raczej mówisz o niej z tego, co wiem Sebastian nie chciał mieć dzieci - prychną rozeźlony Rafał. Od początku wyżej cenił te wykwintne bankiet, aniżeli pieluchy i kaszki.

- Jesteś niesprawiedliwy, mówisz bzdury na pewno kochał Joasię- odwarknęła kobieta, odchylając się do tyłu, aby nie mógł jej pocałować.

- Kochanie, nie zapomniałaś przypadkiem, o wpływach, jakie miała wtedy jej rodzina?

- Uh, może masz rację. Pójdę zobaczyć, czy mnie nie potrzebuje, dajmy spokój tym rozważaniom, dobrze?

**

Następnego dnia rano pani komisarz Czechowska postanowiła wrócić do swojego domu. Chciała pobyć trochę w samotności bez ciągłych pytań, troski przyjaciółki, milczenia Rafała. Poza tym miała zamiar odwiedzić teściów, by odwieźć im rzeczy zmarłego syna. Z jakichś powodów wolała pozbyć się pamiątek swego małżeństwa. Spakowała do kartonowych pudeł wspólne zdjęcia ubrania, harcerskie odznaczenia jeszcze z chłopięcych lat szanowanego dyplomaty. Wbrew rozpaczy, jaką czuła w duchu mogłaby przyznać rację koledze z pracy. Sebastian od samego początku okazał się człowiekiem chłodnym, wiecznie pochłoniętym karierą. Ślub według jego pojęć stanowił jedynie kolejny stopień do osiągnięcia wymarzonego celu. Życie pracowników komendy miało, jednak niebawem odmienić pewne śledztwo, któremu komendant nadał status priorytetu, już po otrzymaniu tej propozycji...

wtorek, 13 sierpnia 2013

17. Bierz życie jakim jest


Wieczór ciągnął się w nieskończoność. Wszyscy byli podenerwowani. Oczami wyobraźni już widzieli skradających się po posesji komandosów. Każdy dźwięk wydawał się zwiastować niebezpieczeństwo. Magda w milczeniu czytała gazetę. Próbowała oderwać myśli od sytuacji, w której znalazła się na własne życzenie. Aśka także wydawała się być spokojna, tylko Sebastian z trudem panował nad emocjami.
Miał świadomość, że jeśli którejś z kobiet coś się stanie, będzie to jego wina. Sam zaproponował prowokację, ale wbrew pozorom wcale nie był to przejaw egoizmu. Chciał nie tylko zapewnić bezpieczeństwo Zuzi i Marysi, ale także zamknąć śledztwo, które przysparzało wielu problemów jemu i Joasi. Nie wiadomo, ile jeszcze niewinnych osób mogłoby ucierpieć, gdyby Konarski pozostał na wolności.
- Seba, usiądź w końcu – powiedziała Magda, podnosząc głowę znad gazety. – Jest ciemno. Nic nie zobaczysz, choćbyś stał w tym oknie całą noc.
- Taki właśnie mam zamiar – mruknął komisarz.
- Nie martw się, Anka i Maciek panują nad sytuacją – dodała z lekkim uśmiechem.
- Pewnie, w życiu ich nie ominą – ironizował Sebastian, nie odwracając wzroku od okna. – W końcu mają tylko sto metrów ogrodzenia, wiadomo, że muszą je przekraczać dokładnie tam, gdzie stoi radiowóz.
- Przecież mają noktowizor – przypomniała Aśka, wtrącając się do dyskusji.
Sebastian nie odpowiedział. Kobiety wymieniły się spojrzeniami. Magda miała już kontynuować, kiedy odezwał się telefon komisarza leżący na kanapie. Mężczyzna rzucił okiem w jego stronę, ale nie chciał opuszczać miejsca obserwacji.
- Przeczytaj – rzucił do partnerki.
Aśka zerknęła na smsa.
- To Zuzia – oznajmiła, zerkając na przyjaciela znacząco. – Martwi się.
Nie zacytowała głośno treści wiadomości, bo w pokoju nie znajdowali się sami. Magda nic nie wiedziała o coraz bliższych relacjach, które łączyły komisarza z Konarską i w tym momencie bardzo istotne było, żeby tak zostało. Gdyby ktoś doniósł Staremu, Sebastian z pewnością straciłby pracę.
Mężczyzna odszedł w końcu od okna, żeby przeczytać wiadomość, ale nim dotknął telefonu, zgasło światło. Trójka komisarzy błyskawicznie wyciągnęła broń i zamarła, nasłuchując.
Cisza była dużo bardziej przerażająca niż jakikolwiek dźwięk. Wyobraźnia podsuwała komisarzom różne obrazy i każdy z nich był gorszy od poprzedniego. W całkowitej ciemności panującej w pomieszczeniu nie sposób było cokolwiek zobaczyć.
- Spokojnie – mruknął cicho Sebastian. – Anka i Maciek nas słyszą, wiedzą, co się dzieje. Na pewno trzymają rękę na pulsie.
Nie mógł wiedzieć, że w radiowozie kilkaset metrów dalej Maciek właśnie klnie w niebogłosy, a Anka próbuje odzyskać obraz i dźwięk. Niestety, na próżno. Urządzenia zakłócające skutecznie pozbawiły ich kontaktu z kolegami.
Przerwanie akcji nie wchodziło w grę, było już na to stanowczo za późno. Komandosi mogli być dosłownie wszędzie, z pewnością uzbrojeni. Dużo rozsądniej było zlokalizować ich w ciszy i skupieniu, a potem obezwładnić.
Aśka podeszła cicho do okna. Próbowała dostrzec cokolwiek w ciemności, jednak bezskutecznie. Najgorsze było to, że nie widziała nawet pozostałych komisarzy. Słuch wyczulony już na każdy, nawet najcichszy dźwięk wychwycił skrzypienie desek w podłodze i rytmiczny oddech.
- Może użyjemy latarek? – zaproponowała bez przekonania, rozpoznając partnera.
Zanim zdążył odpowiedzieć, z góry rozległ się dźwięk przypominający upuszczanie na ziemię czegoś ciężkiego. Aśka aż podskoczyła, czując, że serce wali jej jak oszalałe.
- Sprawdzimy to – zadecydował Sebastian, robiąc kilka ostrożnych kroków w stronę drzwi. – Idźcie za mną.
Pokonanie salonu, schodów i korytarza na górze wydawało się trwać ze dwie wieczności. Sebastian w każdej chwili spodziewał się strzału bądź uderzenia i kiedy wreszcie znalazł się w ostatnim pokoju na górze, był szczerze zaskoczony, że nic takiego się nie stało.
- Może to kot? – powiedziała niepewnie Magda, zatrzymując się obok Sebastiana i zerkając nerwowo przez ramię, choć i tak nic nie mogła dostrzec.
Było to bardzo optymistyczne myślenie, ale ani Sebastian, ani Aśka tego nie skomentowali. Prawdę mówiąc, byli po prostu wściekli. Chcieli wreszcie skończyć tą sprawę, znaleźć ludzi, którzy polowali na Zuzię, a teraz także i na nich. Wiedzieli, że może to być jedyna szansa, dlatego miejsce strachu zajęło zniecierpliwienie i podekscytowanie.
- Bierzemy latarki i sprawdzamy po kolei każde pomieszczenie – zarządził Seba.
Kobiety chętnie na to przystały. Ciemność nie wpływała pozytywnie na ich poczucie bezpieczeństwa. Zanim jednak którekolwiek z nich zdążyło zapalić światło, drzwi gwałtownie zamknęły się.
Tym razem nie było już mowy o zrzuceniu winy na kota. Pewne było, że nie są w domu sami. Wszyscy jak na rozkaz podbiegli do drzwi, ale były zamknięte. Podczas gdy Sebastian usiłował je wywarzyć, kobiety próbowały otworzyć okno.
- Nie ma szans – powiedział komisarza, dysząc ciężko. – Musieli je czymś zabarykadować.
- Okiennice są zabite – odparła Aśka, włączając w końcu latarkę.
- Spokojnie, musimy pomyśleć… - zaczęła Magda nieco nerwowym tonem.
- O czym? – warknęła Joasia już poirytowana. – Ten dom pewnie za chwilę wyleci w powietrze.
- Szukajcie czegoś ciężkiego – powiedział Sebastian, także włączając latarkę. – Wywarzymy okiennice.
Tymczasem Maciek i Anka opuścili już miejsce posterunku. Zrozumieli, że nie uruchomią ponownie sprzętu. Ich koledzy znaleźli się w niebezpieczeństwie i musieli szybko coś zrobić. Wezwali wsparcie i coraz ostrzej dyskutowali nad dalszym działaniem, kiedy Maciek dostrzegł ogień wydobywający się z okna na parterze.
Potem wszystko działo się bardzo szybko. Mimo protestów partnerki komisarz biegiem ruszył w kierunku płonącego budynku. Wiedział, jak bardzo jest to głupie. W każdej chwili wszystko mogło wylecieć w powietrze, a nawet jeśli w środku nie było ładunków wybuchowych, to ogień rozprzestrzeniał się bardzo szybko.
Jednak nie o tym Maciek myślał, biegnąc przez podwórko. Przed oczami miał przyjaciół, których wystawił na niebezpieczeństwo. Myślał o Sebastianie, który tego dnia wydawał się wyjątkowo szczęśliwy mimo niesprzyjającej sytuacji; o Aśce, która ostatnio miała bardzo ciężki okres; i o Magdzie, która dopiero zaczynała z nimi pracować. Wiedział, że jeśli komuś coś się stanie, nigdy sobie tego nie wybaczy.
Nim komisarze zorientowali się, że znaleźli się w pułapce, ogień opanował już niemal cały parter i wdzierał się na górę. Mimo usilnych starań nie byli w stanie wywarzyć drzwi ani okna. Dodatkowo sprawę utrudniał fakt, że pokój zaczął wypełniać się duszącym, ciemnym dymem.
Zanosili się kaszlem, słaniając się na nogach i walcząc o każdy kolejny oddech. Zdążyli już zrozumieć, że się nie uwolnią, więc nagłe wtargnięcie do środka świeżego powietrza było jak cud. Wśród kłębów dymu wydostającego się natychmiast przez otwarte okno dostrzegli twarz Maćka.
Kilka minut później cała czwórka oddalała się już w stronę drogi. W oddali słychać było sygnał straży pożarnej wezwanej przez Anię. Karetka stała już przy zaparkowanym nieco dalej radiowozie. Maciek wziął na ręce Magdę, która wciąż kaszlała przeraźliwie i wyraźnie nie była w stanie iść dalej.
Sebastian w duchu dziękował Bogu, że wszyscy troje żyją. Teraz ta cała prowokacja wydawała się całkowicie chybionym pomysłem. Nie mógł zrozumieć, dlaczego w ogóle przyszło mu to do głowy.
- Ostatni raz szarpnąłem się na coś takiego – powiedział do partnerki, obserwując, jak Maciek z Magdą na rękach wybiega przez bramkę. – Wolę już spędzić miesiąc, ukrywając się na komendzie, niż pakować nas w coś takiego.
Kiedy nie otrzymał odpowiedzi, odwrócił się zniecierpliwiony, ale Aśki nie było. Zatrzymał się gwałtownie i rozejrzał, jednak nie dostrzegł jej nigdzie.
- Aśka?! – zawołał, odruchowo wyciągając broń. – Aśka!
Wokół niego panował teraz taki hałas, że nawet gdyby kobieta mu odpowiedziała, mógłby tego nie usłyszeć. Na podwórko wbiegali już strażacy, a wśród nich Maciek.
- Co jest? – zapytał, zatrzymując się obok kolegi. – Gdzie Aśka?
- Nie mam pojęcia – odparł komisarz zdenerwowany. – Szła tuż za mną.
- Chyba nie mogła zostać w budynku… - mruknął niepewnie Maciek, patrząc, jak zawala się część dachu.
- Nie no, przecież wychodziła przede mną – mówił Sebastian, ruszając gwałtownie w bliżej nieokreślonym kierunku. – Oni musieli tu być. Jeśli ją dorwali…
Nie dokończył. Z bronią w pogotowiu biegł już w przeciwną stronę. Maciek przez chwilę wahał się, ale w końcu ruszył za przyjacielem, jednocześnie wyciągając telefon, żeby wytłumaczyć partnerce, co się stało.
Sebastian szybko pokonał podwórko i ogrodzenie, ale nie wiedział, co ma robić dalej. Aśki nigdzie nie było widać. Na prawo rozciągała się łąka, zaś na lewo dość szeroki strumień, a za nim las. Mężczyzna wściekły zamachnął się pięścią w powietrzu.
- ATecy już zaczynają przeszukiwać teren – powiedział Maciek, zatrzymując się obok.
- Ona może już nie żyć! – zawołał Seba, nie mogąc znieść bezsilności.
Targany silnymi emocjami ruszył w kierunku łąki, chcąc po prostu zrobić cokolwiek. Kiedy kilkadziesiąt metrów dalej dostrzegł jakiś ruch, przyspieszył gwałtownie. Zdążył już ułożyć w głowie najczarniejsze scenariusze, jednak żaden się nie sprawdził. Chwilę później zobaczył Joasię nieco ubłoconą i pokrwawioną, ale z całą pewnością żywą i w dodatku prowadzącą obok skutego, kulejącego mężczyznę. Mężczyznę, którym był z całą pewnością Jacek Piwowarski.
Sebastian ukucnął, chowając twarz w dłoniach. Miał wrażenie, że przyjaciółka serwuje mu ostatnio stanowczo zbyt dużo wrażeń. Odezwał się, dopiero kiedy Maciek oddalił się z zatrzymanym.
- Nic ci nie jest? – zapytał, pociągając ją delikatnie za zakrwawiony fragment bluzy.
- Nie, to jego krew – odparła kobieta co prawda zmęczona, ale wyraźnie zadowolona.
- Co się stało? – kontynuował Seba. – Nagle zniknęłaś mi z oczu.

niedziela, 4 sierpnia 2013

16. Bierz życie jakim jest


Na komendzie znaleźli się po dziesiątej. Od razu wpadli na Maćka, który na ich widok wytrzeszczył oczy. Natychmiast zaczął domagać się szczegółów, ale komisarze nie mieli ochoty na dyskusje. Chcieli dotrzeć do Starego, zanim dowie się, że są na miejscu.
Posadzili Zuzię z córką w swoim biurze, zostawili z nimi Kaśkę i skierowali się do biura szefa. Nie było czasu na przygotowywanie jakiegoś zawiłego planu czy choćby wspólnej wersji wydarzeń, musieli pójść na żywioł.
Co do jednego mieli rację: Stary był naprawdę wściekły. Nie zdążył jednak zmieszać ich z błotem. Nie spodziewał się, że jego podwładni nie zamierzają się bronić, tylko atakować.
- Wiemy o ładunkach wybuchowych – oświadczyła Aśka, patrząc hardo na szefa. Nie zamierzała siadać. W ten sposób od razu zakomunikowałaby uległość. – Myślał pan, że nikt się szczególnie nie przejmie, jak wylecimy w powietrze?
- Proszę liczyć się ze słowami – odparł Stary ostro, ale w jego głosie dało się słyszeć nutkę niepewności.
- Nie zamierzam – powiedziała Joasia, podchodząc do szefa z wyzywającą miną. – Miarka się przebrała. Albo zapewni im pan bezpieczeństwo, albo pójdziemy wyżej.
- Jak pani śmie…
- To miał być rodzaj kary? – kontynuowała kobieta, trzęsąc się ze złości. – Za niesubordynację?
- Nie pozwolę na takie zachowanie – oświadczył Stary, odzyskując rezon. – Zlekceważyliście rozkaz, samowolnie wróciliście do miasta zamiast…
- Dać się zabić? – podchwycił Sebastian, unosząc brwi. – To rzeczywiście dziwne. Pana przełożeni na pewno się tym zainteresują.
Stary poczerwieniał ze złości. Wyglądał, jakby powstrzymywał się przed powiedzeniem kilku dosadnych słów.
- Na razie Konarska zostaje na komendzie – wycedził w końcu prze zaciśnięte zęby. – Nadal jesteście za nią odpowiedzialni.
Komisarze bez słowa opuścili biuro szefa. Dopiero na korytarzu wymienili się spojrzeniami.
- Teraz będzie szukał kreta – mruknął Seba. – Nikomu nie możemy powiedzieć, że Magda maczała w tym palce.
- Nawet Maćkowi – zgodziła się Joasia, kiwając głową.
Z Maćkiem pracowali wiele lat. Mieli do niego zaufanie, wiedzieli, że nie naraziłby ich celowo, nie w taki sposób. Jednak fakty świadczyły przeciwko niemu. Trudno było uwierzyć, że nie wiedział o ładunkach wybuchowych, skoro prowadził śledztwo. Pojawiło się ziarnko zwątpienia i choć woleli o tym nie mówić, to oboje brali to pod uwagę. Wieloletnia praca w wydziale śledczym nauczyła ich, że „zaufanie” to bardzo duże słowo. W stu procentach wierzyli tylko sobie nawzajem, a w pozostałych przypadkach zawsze pozostawała odrobina niepewności.
Przez kolejną godzinę Maciek przepraszał komisarzy. Zarzekał się, że nie miał o niczym pojęcia. Aśka i Sebastian wysłuchali tego w milczeniu, ale powstrzymali się od komentarzy. Nie chcieli drążyć tematu.
Stary mocno przejął się całą sprawą. Postawił pod komendą kilku mundurowych i kazał obserwować okolicę. Mieli też legitymować wszystkich, którzy chcieliby wejść do środka. Jakby tego było mało, szef ściągnął saperów i psa, którzy mogli się przydać w razie alarmu.
Aśka jednocześnie znudzona i podenerwowana w końcu znalazła sobie zajęcie. Przysiadała się na dole do ziewającego policjanta i zaczęła głaskać psa. Przyznała, że jeszcze w szkole policyjnej myślała o służbie z psem, ale jej losy potoczyły się inaczej. Mundurowy zaczął więc opowiadać o szkoleniu, a potem samej pracy.
- Słyszałaś o akcji na Powiślu? – zapytał w końcu policjant.
- Tak, zginął wtedy nasz – odparła Joasia, kiwając głową.
- Jarek Zawadzki. A jego pies został ranny. Teraz prawdopodobnie wyląduje w schronisku.
- Co? Dlaczego?
- Często tak jest – westchnął mundurowy. – Kiedy pies nie jest zdolny do pracy, trzeba się go pozbyć. Czasem zostaje u przewodnika, no ale w tym przypadku…
- I nikt go nie chce? – dziwiła się Joasia, nadal machinalnie głaszcząc psa.
- Suka została postrzelona i spadła z kilku metrów. Teraz kuleje. A wiesz… ludzie się boją. Pies policyjny jest kojarzony z agresją.
- Pracowała przy pościgach?
- Pościgach, zatrzymywaniu podejrzanych, wcześniej w ratownictwie wodnym – opowiadał mężczyzna. – Próbujemy znaleźć jej dom, ale sama wiesz…
- Tu jesteś! – zawołał nagle Seba, zbiegając po schodach. – Szukam cię po całej komendzie.
Aśka przeprosiła mundurowego i podeszła do partnera. Wyglądało na to, że ma do niej ważną sprawę, ale niełatwo było znaleźć teraz spokojne miejsce. Dopiero po kilku minutach udało im się zaszyć w pustym pokoju przesłuchań i porozmawiać bez świadków.
- Trzeba coś z tym zrobić – powiedział Seba, krążąc po pomieszczeniu. – Nie możemy czekać, aż zaatakuje. Mogą zginąć ludzie.
- Masz konkretny pomysł czy tak tylko mówisz?
- Myślałem o prowokacji – przyznał policjant.
- Prowokacji? – powtórzyła Joasia z niedowierzaniem. – Chyba nie chcesz ich wystawić…
- Nie, oczywiście, że nie – odparł Sebastian, kręcąc głową. – On musi już wiedzieć, że my jej pilnujemy. Skoro nas obserwował, śledził. Wystarczy podstawić kogoś podobnego do Zuzi.
Aśka westchnęła i usiadła. Zgadzała się z Sebastianem – coś trzeba było zrobić.
- No a co z Marysią? – zapytała zamyślona. – Przecież nie podstawimy dziecka…
- Może… no nie wiem… Może udamy, że zabieramy gdzieś tylko Zuzię? W końcu to na niej facetowi zależy.
- No to co? Ustalimy z Maćkiem szczegóły i idziemy do Starego – zadecydowała Joasia, podnosząc się z krzesła.
W normalnej sytuacji uzyskanie zgody na prowokację wcale nie było takie proste. Stary należał do ludzi wyjątkowo ostrożnych. Bał się porażek jak ognia, więc każde wystawianie podwładnych na ryzyko było mu nie na rękę.
Jednak tym razem było inaczej. Przede wszystkim chciał zapewnić bezpieczeństwo sobie (czyli także komendzie) i uniknąć kompromitacji. Tak więc z chęcią przystał na pomysł komisarzy, zaznaczając jednocześnie, że za niepowodzenie przyjdzie im słono zapłacić.
- Tak – mruknęła Joasia ironicznie, kiedy wieczorem sprawdzali w biurze broń, - bomba to pikuś w porównaniu z gniewem Starego.
- Aśka – zagadnął Seba, zerkając w jej stronę, - wiesz, że bardzo mi na tym zależy. Żeby go złapać i żeby to się skończyło, ze względu na Zuzię.
- Wiem – odparła spokojnie, choć nie była pewna, do czego mężczyzna zmierza.
- Ale nie myśl, że nie rozumiem ryzyka, że nie biorę go pod uwagę. Nie musisz ze mną iść, zwłaszcza…
Urwał, nagle zdając sobie sprawę, że dalsza część zdania mogłaby zabrzmieć zupełnie niezgodnie z jego intencjami.
- Zwłaszcza? – podchwyciła kobieta, unosząc brwi. – Zwłaszcza po tym, jak wycofałam się z ostatniej akcji?
- Nie to miałem na myśli…
- Daruj sobie – warknęła.
- Chodzi mi o to, że nie chcę, żebyś się czuła zobowiązana do czegokolwiek – powiedział Sebastian, próbując nadal zachowywać spokój. – Wiemy, jak to się może skończyć. To nie żarty ani miejsce na udowadnianie czegokolwiek. Znasz mnie dość dobrze, żeby wiedzieć, że zawsze wole być na akcji z tobą. Stanowimy zgrany zespół. Ale jesteś też moją przyjaciółką i nie chcę, żebyś myślała, że chcę poświęcić ciebie, żeby uratować Zuzę.
Aśka pokiwała głową, chowając telefon do kieszeni.
- Oboje chcemy to zakończyć – odparła. – Zgodziłam się na ten plan, bo uważam, że jest dobry. Nie raz byliśmy w trudnej sytuacji i jakoś z tego wychodziliśmy, więc… może tym razem też tak będzie.
Uśmiechnęła się do partnera i zarzuciła kurtkę.
- Chodź, miejmy to już za sobą – powiedziała.
Nie było łatwo znaleźć kogoś, kto zgodziłby się uczestniczyć w prowokacji. Sprawę utrudniał również fakt, że przynajmniej figura, wzrost i włosy musiały zgadzać się z wizerunkiem Zuzi. W końcu zgodziła się Magda. Co prawda włosy miała stanowczo zbyt jasne i krótkie, ale peruka rozwiązała ten problem.
Plan był prosty. Komisarze we trójkę mieli opuścić komendę i wsiąść do samochodu. Oficjalna wersja głosiła, że mają ukryć Zuzię w domku pod miastem. Celowo wybrali miejsce w pewnym oddaleniu od innych posiadłości, żeby nie narażać nikogo niepotrzebnie. Nie mogli też pozwolić sobie na wielką obstawę, żeby poszukiwany nie zorientował się w sytuacji.
Kiedy weszli do domu i zamknęli za sobą drzwi, poczuli się bardzo dziwnie. Mieli przy sobie kamerkę i podsłuch, żeby pozostać w stałym kontakcie z Maćkiem i Anką, którzy wraz z saperem ukrywali się w samochodzie kilkanaście metrów dalej.

niedziela, 28 lipca 2013

15. Bierz życie jakim jest


- Albo jest głupi, albo…
- Albo co?
- Nie wiem – mruknęła Joasia niechętnie. – Ale dla mnie to głupota. Śledził nas niezauważony przez tyle kilometrów, a przecież byliśmy ostrożni. Był pod tamtą kamienicą…
- Tego nie wiesz – przerwał jej szybko Seba.
- Wiem – odparła, siadając na kanapie.
- Mówiłaś, że nie widziałaś jego twarzy – przypomniał jej mężczyzna, jednocześnie zaniepokojony i poirytowany.
- Bo nie widziałam. Ale powtarzam Ci po raz kolejny, że obserwował kamienicę.
- Dobra, Aśka, teraz to bez znaczenia. Zgubiliśmy go – oświadczył Sebastian pewnym głosem. – Nie ma szans nas tu znaleźć.
Joasia rzuciła mu spojrzenie jasno komunikujące, że jest innego zdania, ale nic już nie powiedziała. W duchu pomyślała, że Stary ma rację, nie przydzielając komisarzom spraw, z którymi są osobiście związani. Sebastian już stracił obiektywizm, a przecież, jak sam twierdził, „nic nie było”.
Spośród odgłosów szalejącej burzy trudno było wychwycić jakikolwiek inny dźwięk. Nie wchodziło też w grę wyglądanie przez okno ze względu na zamknięte okiennice i ciemność panującą na zewnątrz. Aśka cały czas miała wrażenie, że za chwilę coś się stanie. Wyobraźnia podsuwała jej obraz trzech uzbrojonych komandosów zbliżających się do lichego, drewnianego domku. Co jakiś czas przyłapywała Sebastiana na rzucaniu nerwowych spojrzeń na drzwi drżące od wiatru. Wiedziała, że mimo tego co mówił, on także zdawał sobie sprawę z sytuacji.
Rano wszystko wyglądało już dużo lepiej. Burza minęła, świeciło słońce, a wokół nie było śladów nikogo obcego. Tuż po śniadaniu Aśka poszła szukać z Marysią czterolistnej koniczynki. Była trochę zła na przyjaciela, chociaż poniekąd go rozumiała. Nie chciał wziąć pod uwagę, że coś może nie pójść po ich myśli. Konsekwencje byłyby bardzo poważne, więc łatwiej było optymistycznie zakładać, że wszystko jest w porządku.
- Mam! – zawołała nagle dziewczynka i podbiegła do Joasi. – Mam, mam! Zobacz!
Policjantka z uśmiechem obejrzała roślinkę.
- Schowaj ją dobrze – poradziła. – Będzie ci przynosić szczęście.
- Pokażę mamie – postanowiła Marysia i pobiegła w stronę domku.
Aśka odprowadziła ją wzrokiem. Kiedy dziewczynka zniknęła w środku, wyprostowała się i rozejrzała po lesie. Instynktownie szukała jakichkolwiek śladów, które mogłyby wskazywać, że nie są tu sami. Niestety kilkugodzinna ulewa zmyłaby wszystko, nawet jeśli faktycznie coś było.
Zadzwonił jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz, odebrała i przywitała się z Magdą. Od razu wyczuła, że kobieta jest zdenerwowana.
- I na pewno wszystko u was w porządku? – pytała po raz trzeci.
- Tak, ale co się dzieje? Magda, jeśli cokolwiek wiesz, to mów – poprosiła Joasia, oddalając się jeszcze kawałek od domku, nie chcąc, by ktoś usłyszał rozmowę.
- Nie wiem nic konkretnego – przyznała kobieta półszeptem. – Stary utajnił całą sprawę, mało kto ma dostęp do szczegółów.
- No dobra, ale z jakiegoś powodu jednak do mnie dzwonisz, nie? – zauważyła sprytnie policjantka.
- Naprawdę docierają do mnie tylko strzępy informacji… Ale masz rację, coś tam wiem.
- Dawaj.
- Ten Dąbek… no wiesz, kumpel byłego męża…
- Wiem – przerwała jej stanowczo Joasia. – Co z nim?
- Był specem od wybuchów – mówiła Magda nerwowo. Oczami wyobraźni Aśka widziała, jak chowa się z telefonem gdzieś w kącie i rozgląda co chwilę, czy nikt nie słyszy. – A w domu tej zamordowanej kobiety znaleziono ładunki wybuchowe. Saperzy się tym zajęli i nic się nie stało, ale zapalnik był ustawiony na konkretną godzinę. Prawdopodobnie miał zabić Konarską jak będzie w domu.
Myśli Aśki natychmiast pognały do przodu. Nie musiała mieć wszystkich elementów układanki, żeby to złożyło się w logiczną całość.
- Więc Sebastian miał rację – powiedziała bardziej do siebie, niż do koleżanki. – Stary bał się ofiar. Gdybyśmy zostali z Konarską w mieszkaniu służbowym, a facet podłożyłby bombę, mogłyby zginąć dziesiątki ludzi. Tak samo na komendzie…
- Aśka, ja nie wiem dokładnie, ale… Stary chyba puścił plotkę, że Konarska ukrywa się na odludziu, że nie ma jej w mieście.
- Wiesz coś jeszcze? – zapytała Joasia, nie dając po sobie poznać, że ta informacja wywołała w niej jakiekolwiek emocje.
- Nie, ale spróbuję się czegoś dowiedzieć – obiecała Magda.
- Lepiej nie. Bądź ostrożna…
- Zadzwonię później.
Zanim Aśka zdążyła jeszcze coś dodać, Magda rozłączyła się. Przez chwilę pani komisarz stała zamyślona między drzewami, analizując w myślach krótką rozmowę. Potem rozejrzała się jeszcze i szybkim krokiem ruszyła do domku.
- Sebastian, choć na chwilę – powiedziała bez zbędnych wstępów, ledwie znalazła się w środku.
Znali się dość długo, by mężczyzna już po samym jej głosie poznał, że coś jest nie tak. Wyszedł bez słowa, domyślając się, że Aśka chce porozmawiać na osobności.
- Co jest? – zapytał na dworze.
Kobieta odezwała się, dopiero kiedy odeszli na skraj lasu.
- Podłożyli ładunki wybuchowe u tej zamordowanej – powiedziała, przechodząc od razu do sedna. – Wiedziałeś o tym?
Sebastian wyglądał na zaskoczonego.
- Ładunki wybuchowe? – powtórzył wyraźnie zdezorientowany. – Przecież ta kobieta została pobita.
- Dąbek jest specem od wybuchów, Stary celowo nas tu wysłał – mówiła kobieta, chodząc nerwowo w tę i z powrotem. – Rozpuścił info na mieście, że ukrywamy się gdzieś na odludziu.
- Aśka, o czym ty w ogóle mówisz?
- Magda dzwoniła – wyjaśniła w końcu Joasia. – Podsłuchała to. Nie rozumiesz? Stary bał się afery. Gdyby dowiedzieli się, gdzie jest Zuzia… Gdyby trafili na jakikolwiek ślad… Wysadziliby całą kamienicę, komendę, zabiliby ludzi, a Stary miałby na głowie górę. Dlatego nie dał nam wsparcia. Śmierć dwójki nieudolnych komisarzy brzmi lepiej niż wysadzenie w powietrze dziesięciu antyterrorystów, nie? Po ostatniej akcji nie może sobie pozwolić na kolejną wpadkę. Jeśli coś się stanie, zrzuci winę na nas i będzie czysty.
Zapadła cisza. Sebastian w milczeniu analizował słowa przyjaciółki. Bez względu na to, jak bardzo nie chciał, żeby była to prawda, fakty mówiły same za siebie.
- Wcale nie uznał tego miejsca za najbezpieczniejsze – mruknął, kiwając głową. – Ale przecież to Maciek chciał, żebyśmy się tym zajęli. Nie uwierzę, że celowo nas wystawił.
- Może nie wiedział, co robi – powiedziała Aśka, wzruszając ramionami. – Zresztą, znasz Starego. Gdyby nie chciał, żebyśmy się tym zajęli, sugestie Maćka nie miałyby znaczenia. Po prostu chciał jak najlepiej dla nich – dodała, wskazując ręką na domek, w którym zostały Zuzia i Marysia. – Uznał, że sobie poradzimy.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. Sytuacja nie była zbyt ciekawa, oboje zdawali sobie z tego sprawę.
- Może miał rację – powiedział w końcu Sebastian. – Może sobie poradzimy.
- Z pewnością – mruknęła Joasia ironicznie. – Co to dla nas, kilka wybuchów i komandosów.
- Czyli wracamy?
Aśka spojrzała na Sebastiana, jakby było to oczywiste. Według niej nie mieli wyboru.
Nie powiedzieli Zuzi, co się stało, ale kobieta nie mogła nie zauważyć, że dzieje się coś złego. Oboje byli zdenerwowani, spakowali się w pośpiechu i ciągle ją poganiali. W dodatku kiedy Sebastian chciał otworzyć samochód, Aśka złapała go gwałtownie za nadgarstek i spojrzała wymownie.
- On mógł już tu być – mruknęła na tyle cicho, by tylko partner mógł ją usłyszeć. – Zadzwońmy po mundurowych, podrzucą nas do miasta. Do drogi dojdziemy piechotą.
Im dalej byli od domku, tym pewniej się czuli. Zdawali sobie sprawę, że w dużej mierze to kwestia wyobraźni, ale po informacjach, jakie do nich dotarły, przestali spostrzegać to miejsce jako azyl. Oboje mieli już wizję samochodu wylatującego w powietrze, nic więc dziwnego, że woleli trzymać się od niego z daleka.
Marysia marudziła, więc Sebastian wziął ją na ręce. Zuzia próbowała dowiedzieć się od komisarzy, co spowodowało tak nagłą zmianę planów, ale oboje nabrali wody w usta. Odetchnęli, dopiero widząc radiowóz zaparkowany na poboczu drogi.
Po drodze nie mieli jak porozmawiać tak, żeby nikt ich nie usłyszał, więc nadal milczeli. Oboje jednak myśleli o tym samym: co zrobi Stary, kiedy zobaczy ich na komendzie? Poniekąd rozumieli jego punkt widzenia. Oni także nie chcieli nikogo narażać, więc ukrywanie się w jakiejkolwiek kamienicy nie wchodziło w grę. Nie byli jednak samobójcami i nie zamierzali dać się zabić. Stary mógł być wściekły, ale musiał zapewnić Zuzi i Marysi bezpieczne miejsce i prawdziwą ochronę.

środa, 24 lipca 2013

14. Bierz życie jakim jest


Było już jasno, kiedy wreszcie dotarli na miejsce. Domek wskazany im przez Maćka faktycznie nie był w najlepszym stanie. Schodki i weranda sprawiały wrażenie, jakby miały się za chwilę rozpaść. Dachówki odpadły w kilku miejscach, a okiennice od frontu ledwie trzymały się na zawiasach.
W środku sytuacja nie przedstawiała się wcale lepiej. Wszechobecny kurz i pajęczyny nastrajały bardzo pesymistycznie. Na szczęście zgodnie z tym, co mówił Maciek, były tam meble, a nawet pościel – choć wilgotna i miejscami zapleśniała.
Sebastian szybko doprowadził do porządku jedno łóżko, żeby Zuzia i jej córka mogły odpocząć. Kiedy się położyły, wyszedł na zewnątrz, gdzie Joasia próbowała rozwiesić do wyschnięcia wilgotne koce.
- Zaczekaj, pomogę ci – zaoferował.
Do południa komisarze sprzątali. Nie wiedzieli, jak długo przyjdzie im mieszkać w takich warunkach, więc chcieli doprowadzić dom do porządku – przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe. Sebastian znalazł w komórce trochę narzędzi i postanowił naprawić schody. Około południa Aśka wyszła z nim na zewnątrz. Usiadła na trawie, ale przez cały dzień była milcząca i nic nie wskazywało na to, by miało się coś w tej kwestii zmienić.
Sebastianowi daleko było do złotej rączki. Zwykle nie zabierał się za takie prace, jeśli nie musiał. Pomyślał jednak, że mogą być niebezpieczne zwłaszcza dla małej Marysi.
Po wygięciu kolejnego gwoździa westchnął ciężko i spojrzał na Aśkę. Spodziewał się jakiegoś złośliwego komentarza z jej strony, ale kobieta milczała. Przyglądała mu się bez większego zainteresowania. Miał wrażenie, że w ogóle go nie dostrzega.
- Co jest? – zapytał, siadając na pietach. – Nie odzywasz się od rana.
Aśka wzruszyła ramionami.
- Pięknie przybijasz tą deskę – powiedziała obojętnym tonem.
Komisarz wywrócił oczami. Kolejny gwóźdź wreszcie udało mu się wbić, ale jego partnerka nadal nie reagowała.
- Myślisz o Mateuszu? – zagadnął ponownie, nie odrywając się od pracy.
Joasia skinęła głową. Podciągnęła kolana pod brodę, objęła je ramionami i spojrzała na przyjaciela.
- Przez chwilę miałam wrażenie… jakby to się znowu działo – powiedziała cicho.
Ostatni wypadek, który przeżyła, odebrał jej męża. Wtedy także siedziała na miejscu pasażera i prawdopodobnie to uratowało jej życie. Teraz wszystko do niej wróciło. Kiedy wypadła z samochodu i uderzyła głową o drzewo, była przekonana, że to Mateusz siedzi za kierownicą. Przez chwilę bała się, że znowu zobaczy go całego we krwi.
Sebastian nie bardzo wiedział, jak to skomentować. Zmiana tematu nie wchodziła w grę, a trudno było powiedzieć coś pocieszającego. Zdawało się jednak, że kobieta wcale tego nie oczekuje.
- Krzywo – mruknęła, wskazując podbródkiem świeżo przybitą deskę.
Pół godziny później z domu wyszła zaspana Marysia. Nie czekając na zaproszenie, usiadła Aśce na kolanach i ziewnęła. Kobieta odgarnęła jej włoski z twarzy.
- Mama śpi? – zapytał Seba, przyglądając się z dezorientacją kolejnej desce.
- Mhm… Budziłam ją, ale nie wstała.
Komisarze wymienili się spojrzeniami.
- Sprawdzę to – oznajmił komisarz.
Chwilę później Joasia usłyszała, że partner ją woła. Wstała, wzięła Marysię na ręce i wbiegła do domu. Sebastian pokazał jej fiolkę z lekami nasennymi.
- Miała w torebce – oznajmił.
- Ziołowe – mruknęła policjantka, oglądając opakowanie. Posadziła Marysię na krześle i powiedziała spokojnym tonem: Zostań tu, dobrze?
Przez kilka długich minut próbowali obudzić śpiącą kobietę. Wzywanie pogotowia byłoby ostatecznością ze względu na jej męża. Oboje odetchnęli z ulgą, kiedy Zuzia otworzyła oczy.
- Niech śpi – powiedział Joasia, kiedy kobieta mruknęła coś niewyraźnie i ponownie zamknęła oczy. – Nic jej nie będzie.
Zuzia obudziła się dopiero wieczorem. Przez całe popołudnie komisarze bawili się z Marysią w domu, bo pogoda nie pozwoliła skończyć naprawy schodów. Po dwudziestej wszyscy zjedli kolację, a Sebastian rozpalił w kominku. Za oknem wiał wiatr i padał deszcz, a w domku zrobiło się przytulnie.
Aśka zaproponowała, że opowie Marysi bajkę na dobranoc. Dziewczynka chętnie na to przystała i, zmęczona po emocjonującym dniu, bez protestów poszła do łóżka.
Deszcz zamienił się w ulewę bębniącą w okna. Aśka zasnęła obok Marysi, znużona długą nocą i jeszcze dłuższym dniem. Zuzia zaparzyła herbatę i usiadła obok Sebastiana przy kominku.
Dobrze im się rozmawiało. Sebastian opowiadał trochę o pracy w policji. W zamian dowiedział się, że Zuzia była lekarką. Zrezygnowała z pracy półtora roku temu, kiedy jej małżeństwo zamienił się w koszmar. Na pytanie, czy chciałaby do tego wrócić, odparła, że marzy tylko, by znów czuć się bezpiecznie we własnym domu.
Sebastian opowiedział jej także o swoim krótkim narzeczeństwie i jego nagłym zakończeniu. Wcześniej rozmawiał o tym tylko z Aśką. Zdrada narzeczonej raczej nie była powodem do dumy, ale komisarz chciał, by Zuzia wiedziała, że on także ma za sobą przykre doświadczenia.
Aśka obudziła się kilka minut po północy. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest. Ciemność i odgłosy burzy nie pomagały w zorientowaniu się w sytuacji. Dopiero po kilku minutach otuliła Marysię kołdrą i wstała.
Drzwi były uchylone. Chciała je otworzyć, ale dosłyszała cichy głos przyjaciela i mimowolnie przystanęła. Sebastian mówił o samotności, rękę trzymał na dłoni Zuzi. Kobieta słuchała go z uwagą, jej oczy błyszczały w słabym świetle. Kiedy zbliżyli się do siebie, Joasia wycofała się w głąb pokoju.
Rano Sebastian był w wyśmienitym nastroju. Od świtu kontynuował naprawę schodków, podśpiewując pod nosem. Aśka mimowolnie uśmiechnęła się na jego widok, kiedy wyszła na werandę z poranną kawą. Kilkanaście metrów dalej Zuzia robiła córeczce wianek.
- Coraz lepiej ci idzie – powiedziała Joasia z teatralnym podziwem, choć nie było to zgodne z prawdą.
- Maciek dzwonił – odparł Seba, ignorując zaczepkę. – Mają ten samochód, który nas zepchnął.
- Zapewne bez kierowcy?
- No niestety… - przyznał komisarz. – Niby mają jakiś trop, ale Maciek nie bardzo mógł mówić. Anka stała obok, a Stary… - Seba chrząknął znacząco. – Stary kazał odciąć nas od informacji.
- Niby dlaczego? – zdziwiła się Joasia.
- Kto go tam wie…
Marysia zaśmiała się głośno. Komisarze odwrócili się i przez chwilę obserwowali, jak dziewczynka tańczy z wiankiem na głowie.
- Seba... – zagadnęła Joasia po chwili, przypominając sobie, o czym chciała porozmawiać. – Pamiętasz, jak zaczęłam spotykać się z Mateuszem?
Oczywiście pamiętał. Byli wtedy na drugim roku w Wyższej Szkole Policji w Szczytnie. Tam się spotkali, tam też zaczęła się ich przyjaźń. Sebastian od początku był świadkiem związku Joasi i Mateusza.
- Pamiętam – przyznał ostrożnie.
Był niemal pewien, że to wstęp do ciągu dalszego rozmowy z poprzedniego dnia. Nie pasował mu tylko wesoły, przekorny ton głosu.
- A pamiętasz, jak zawsze mnie pytałeś, czy „coś było”? – dodała, teraz już z trudem powstrzymując uśmiech.
Sebastian natychmiast się zorientował, co jest grane.
- Skąd wiesz? – zapytał, odkładając młotek i patrząc na nią .
Kobieta zaśmiała się i upiła łyk kawy. Seba miał poważną minę, prawie wystraszoną, co jeszcze bardziej ją bawiło.
- Słyszałam was wczoraj – przyznała w końcu. – No więc… było coś? – dodała, nie przestając się uśmiechać.
- Nie – odparł szybko Sebastian.
- Dobra, dobra, i tak wiem, że było – zaśmiała się kobieta. Zeszła ze schodków, chcąc przywitać się z Zuzią i Marysią. – Cieszę się – dodała, klepiąc przyjaciela po ramieniu.
Dzień był wyjątkowo przyjemny. Do późnego popołudnia świeciło słońce, więc wszyscy skorzystali z okazji i siedzieli na dworze. Nikt nie miał ochoty spędzać czasu w ponurym, zapuszczonym domu.
Joasia obserwowała uważnie, jak Sebastian zachowuje się wobec Zuzi. Na pierwszy rzut oka nie było nic podejrzanego, ale kobieta zauważyła, że częściej się uśmiecha i szuka z nią kontaktu.
Maciek dzwonił jeszcze kilka razy. Ciągle ktoś im przerywał, ale w końcu komisarzowi udało się skończyć relację z postępów w śledztwie. Chciał, żeby Aśka i Sebastian byli na bieżąco głównie dlatego, że to przez niego Stary przydzielił ich do tej roboty. Wolał, żeby wiedzieli na czym stoją i czego mogą się spodziewać.
Wieczorem znowu padało. Aśka tak jak poprzedniego dnia położyła Marysię spać. Chciała, żeby Sebastian mógł spędzić z Zuzią trochę czasu sam na sam, więc została w małym pokoiku. Tego dnia jednak nie mogła zasnąć. Długo leżała, wpatrując się w okno, za którym od czasu do czasu błyskało. Rozmyślała o Mateuszu, ale to nie powodowało bólu czy żalu, a nawet było przyjemne. Cieszyła się, że w końcu, po dwóch latach, potrafi go wspominać, tak po prostu, bez łez.
W nocy burza rozszalała się na dobre. Grzmoty obudziły Marysię, a z kolei jej płacz postawił na nogi pozostałą trójkę. Kiedy Zuzia uspokajała córkę, komisarze zamykali okiennice.
- Nie masz wrażenia, że to trochę… irracjonalne? – zapytała Joasia na tyle cicho, by tylko partner mógł ją usłyszeć.
- Co?
- To wszystko. To, że ukrywamy się w domu, do którego każdy mógłby wejść. Wystarczyłoby mocniej kopnąć drzwi, rozbić okno, cokolwiek. I to, że my robimy za ich ochronę. My, jako ochrona przeciwko trzem komandosom. Gdzie tu jest logika?
Sebastian zamknął ostatnią okiennicę i westchnął.
- Też o tym myślałem – przyznał. – Może po prostu Stary nie chce ofiar? No wiesz, w mieście prędzej czy później by ją znalazł, doszłoby do konfrontacji, coś mogłoby się komuś stać. Może po prostu uważa, że nie ma szans znaleźć nas w tym miejscu.

poniedziałek, 22 lipca 2013

13. Bierz życie jakim jest


Tego dnia czas bardzo się komisarzom dłużył. Wypełnianie raportów wydawało się jeszcze bardziej nużące niż zwykle, a w dodatku posuwali się naprzód bardzo powoli. Co chwilę któreś wstawało do okna i wyglądało na ulicę albo sprawdzało, czy drzwi na pewno są zamknięte. Starali się nie wyglądać na podenerwowanych, żeby nie stresować dodatkowo kobiety. Cały czas siedziała w fotelu w salonie tuż przy bawiącej się na dywanie córce, więc komisarze byli niejako zmuszeni do jej towarzystwa i nie mogli nawet swobodnie porozmawiać.
- Może zamówimy pizzę? – zaproponował Seba, kiedy zegarek stojący na komodzie wskazał godzinę szesnastą.
Aśka wzruszyła ramionami, nie podnosząc nawet głowy znad dokumentów, więc Sebastian zwrócił się do kobiety przysypiającej w fotelu.
- Pani Zuzanno? – zagadnął. – Marysia też na pewno jest głodna – dodał, uśmiechając się łagodnie do pięciolatki.
- Lubię pizzę – oświadczyła dziewczynka, porzucając lalki i podchodząc do Sebastiana.
Zuzanna uśmiechnęła się tylko blado. Zdawała się nawet nie zauważać, że jej córka wdrapała się na kolana komisarza i wymienia głośno, jaką pizzę lubi najbardziej.
Czterdzieści minut później cała czwórka jadła obiad. Atmosfera nadal pozostawiała wiele do życzenia. Żona poszukiwanego cały czas milczała zamyślona, a Joasia jadła pizzę, stojąc przy oknie i czujnym spojrzeniem obrzucając ulicę. Gdyby nie paplająca non stop Marysia, w mieszkaniu panowałaby absolutna cisza.
- O której ma być Maciek? – zapytała w końcu Aśka, odwracając się do partnera.
- Nie mówił konkretnie. Muszą najpierw uporać się ze Starym.
- A mówił cokolwiek?
Sebastian wyczuł w głosie przyjaciółki wyraźne zniecierpliwienie. Rzucił szybkie spojrzenie na Zuzannę, dając partnerce do zrozumienia, że nie powinni rozmawiać przy niej w taki sposób, ale nie zareagowała.
- Podobno znalazł dla nas bezpieczne miejsce – odparł ostrożnie.
- Tu nie jest bezpiecznie? – wtrąciła się natychmiast Zuzia.
- Pani były mąż jest nieprzewidywalnym człowiekiem – powiedziała Joasia, przechadzając się po pokoju. – W takich przypadkach ostrożności nigdy za wiele.
- Czyli co? Może tu tak po prostu przyjść? – drążyła kobieta.
- Jesteśmy tu po to, żeby zapewnić bezpieczeństwo pani i pani córce – odparła Aśka, wracając do okna. – Proszę się nie martwić.
Oparła się o ścianę i ponownie rzuciła okiem na ulicę. Postać, która zwróciła jej uwagę kilka minut wcześniej nadal stała w tym samym miejscu. Z okna nie była najlepiej widoczna, w dodatku miała na głowie kaptur, więc trudno było rozpoznać, kim jest. Jeszcze raz spojrzała na zdjęcia poszukiwanych w telefonie, ale niewiele to dało.
- Jeśli mamy zmieniać miejsce, musimy spakować najpotrzebniejsze rzeczy – powiedziała po chwili namysłu. – Skoczę do domu, ok?
Sebastian napotkał jej spojrzenie i zrozumiał.
- Może ja pojadę pierwszy – odparł szybko.
- Pojedziesz jak wrócę – zadecydowała Joasia, chowając telefon do kieszeni.
Zignorowała kolejny protest partnera, a także fakt, że Zuzanna wcale nie wyglądała na zachwyconą z powodu jej wyjścia. Najwyraźniej kobieta czuła się bezpieczniej, kiedy oboje byli na miejscu, jednak nie odważyła się odezwać.
Kiedy Aśka znalazła się na dole, podejrzanego mężczyzny już nie było. Przeszła się  wzdłuż ulicy, zajrzała w kilka bram, okrążyła kamienicę, ale nikogo nie znalazła. Z mieszanymi uczuciami wróciła do mieszkania. Nie dbała nawet o to, by wytłumaczyć swój szybki powrót. Spojrzała tylko wymownie na Sebastiana i usiadła przy stoliku. Dla odmiany to komisarz stanął w oknie.
Kilka minut przed dziewiątą wieczorem w mieszkaniu pojawił się Maciek. Żona poszukiwanego mężczyzny poszła wykąpać córeczkę, co pozwoliło komisarzom na spokojną rozmowę.
- Ale jesteś pewna, że go widziałaś? – dopytywał Maciek, krążąc po pokoju.
- Oczywiście, że nie – odparła Aśka, wywracając oczami. – Widziałam faceta w kapturze, tyle. Ale miałam wrażenie, że obserwuje kamienicę.
- Jeśli faktycznie gdzieś tu się kręci, będzie was śledzić – powiedział komisarz z wyraźnym zmęczeniem w głosie. – Nie możemy dopuścić do tego, żeby je znalazł.
- Wątpisz w nas? – zapytał Seba z chytrym uśmieszkiem.
Maciek także się uśmiechnął. Chociaż na komendzie raczej nie trzymali się razem ze względu na Ankę, szanowali się wzajemnie i lubili. Nie bez przyczyny komisarz chciał, żeby to właśnie Aśka i Sebastian zajęli się pilnowaniem żony uciekiniera.
- No więc co to za miejsce? – zapytała Joasia, siadając na oparciu fotela.
- To domek sto kilometrów stąd. Należy do rodziców mojego przyjaciela, ale od lat nikt tam nie mieszka i… No, można tylko przypuszczać, w jakim jest stanie.
- Więc nie ma nad czym debatować – powiedział Seba, podnosząc się z kanapy. – Musimy jeszcze zajechać do mnie i do Aśki, wciąż trochę rzeczy, bo nawet nie mamy w co się przebrać.
- Pojadę z wami – zadecydował Maciek.
W mieście komisarze zabawili jeszcze ponad godzinę. Odwiedzili swoje mieszkania i sklep, zaopatrzając się w najpotrzebniejsze rzeczy. Wiedzieli, że muszą być gotowi na przynajmniej kilka dni spędzonych poza miastem bez możliwości opuszczania kryjówki. Trudno było sobie wyobrazić w takiej sytuacji choćby nieuzasadniony wypad po pieczywo i narażanie kobiety i jej córki na niepotrzebne ryzyko.
Przed północą zostawili Maćka obok komendy i ruszyli na wschód. Domek, w którym mieli się zatrzymać znajdował się dokładnie w przeciwnym kierunku, jednak komisarze brali pod uwagę możliwość, że są śledzeni i celowo wybrali okrężną drogę. W Brzesku zrobili krótki postój. Napili się kawy i porozmawiali chwilę, choć tak naprawdę powodem przystanku nie była chęć rozprostowania nóg, ale konieczność sprawdzenia, czy nikt nie jedzie za nimi.
Z Brzeska ruszyli w kierunku Myślenic. Żona i córka poszukiwanego spały na tylnym siedzeniu. Sebastian nucił coś pod nosem, a Joasia co chwilę zerkała w boczne lusterko. O tej porze wszystkie samochody wyglądały podobnie. Światła aut oślepiały w ciemności i trudno było rozpoznać markę czy choćby kolor, więc pani komisarz miała problem z ocenieniem, czy ktoś ich śledzi. Na wszelki wypadek Sebastian co jakiś czas zwalniał, pozwalając się wyprzedzić, ale wiele z tego nie wynikało. Mimo późnej pory ruch był spory. Wystarczyłoby, żeby poszukiwany jechał dwa czy trzy samochody za nimi i już nie byliby w stanie tego zauważyć.
- I co? – mruknął Seba, zauważywszy, że jego partnerka od dłuższej chwili nie odwraca wzroku od lusterka.
- Nie wiem – przyznała, ale komisarz wyczuł w jej głosie, że coś jest nie tak. – Wydaje mi się, że widzę ten samochód już po raz któryś. Ktoś go wyprzedza co chwilę, ale…
Sebastian pokiwał głową. Zwolnił w nadziei, że podejrzany samochód ich wyprzedzi i faktycznie tak się stało. Odwrócił się, żeby uśmiechnąć się do partnerki, kiedy poczuł uderzenie. Auto zamiast zjechać na właściwy pas przed nimi, zrobiło to wcześniej, spychając ich na pobocze.
Marysia obudziła się i wystraszona zaczęła płakać. Matka próbowała ją uspokoić, ale bez efektów. Aśka po chwili wahania wyciągnęła broń, odpięła pas i otworzyła okno. Sebastian próbował odzyskać panowanie nad sytuacją i pozbyć się podejrzanego auta, niestety jego kierowca co chwilę w nich uderzał. Komisarz nie miał wolnej ręki, żeby przytrzymać przyjaciółkę, więc próbował słownie zmusić ją do ponownego zapięcia pasów.
Aśka jednak miała własny pomysł na rozwiązanie problemu. Wychyliła się przez okno aż do pasa i opierając o dach samochodu, próbowała wycelować w szybę auta konsekwentnie spychającego ich z drogi.
- Aśka, do cholery! – zawołał w końcu Sebastian świadom, że traci kontrolę nad pojazdem.
W końcu zdał sobie sprawę, że nic już nie jest w stanie zrobić, więc nacisnął hamulec w nadziei, że przynajmniej zmniejszy siłę uderzenia. Chwilę później usłyszał huk, otworzyły się poduszki powietrzne i nagle zrobiło się cicho.
Sebastian ocknął się dopiero po dłuższej chwili. Natychmiast zrozumiał, że samochód dachował. Na siedzeniu obok nie było Aśki. Obejrzał się za siebie – Zuzanna wyglądała na nieprzytomną, ale Marysia patrzyła na niego rozszerzonymi ze strachu oczami.
- Nie bój się – powiedział łagodnie. – Zaraz stąd wyjdziemy.
Wybił okno, przeciął scyzorykiem pas i wydostał się z auta. Najpierw wyciągnął broń i rozejrzał się. Samochodu, który zepchnął ich z drogi, już nie było, ale obok zatrzymał się TIR.
- Co się stało? – zawołał kierowca, biegnąc w jego stronę. – Są ranni?
- Tak, proszę zadzwonić po pogotowie i mi pomóc – odkrzyknął Sebastian.
Po chwili wahania schował broń. Zlokalizował partnerkę klęczącą na trawie kawałek dalej. Podbiegł do niej, ciesząc się, że przynajmniej jest przytomna.
- Mateusz… - wyszeptała, kiedy się zbliżył.
Sebastiana zamurowało. Przez chwilę kompletnie nie wiedział, co zrobić. Szybko jednak się otrząsnął i kucnął obok przyjaciółki.
- Aśka? – powiedział ostrożnie. – To ja. Poznajesz mnie?
Położył jej rękę na ramieniu. Skrzywiła się z bólu, ale podniosła wzrok i spojrzała na niego przytomnie.
- Nic ci nie jest? – zapytał mężczyzna nadal niepewnym głosem.
- Chyba nie – mruknęła Joasia, podnosząc się powoli. – Co z nimi?
- Nie wiem.
Kierowca TIRa już rozbił tylną szybę samochodu i próbował uwolnić resztę pasażerów. Komisarze dołączyli do niego. Seba zasłonił bluzą resztki szyby, które mogłyby pokaleczyć dziecko, po czym wyjął je ostrożnie ze środka i podał Aśce.
Jej matka odzyskała przytomność dopiero kilka minut później na trawie. W oddali słychać już było sygnał karetki. Nie wyglądała na poważnie ranną, ale niewątpliwie była wystraszona. Uspokoiła się, dopiero kiedy zobaczyła, że Joasia trzyma na rękach jej córkę.
Zamieszanie trwało dobrą godzinę. Najpierw ratownicy obejrzeli całą czwórkę (na miejscu, bo komisarze kategorycznie odmówili wizyty w szpitalu), potem przyjechali mundurowi z najbliższego komisariatu, a następnie dzwonili Stary i Maciek.
W końcu po długich pertraktacjach udało się ustalić, co dalej. Maciek zgodził się z kolegami, że zmiana planu niczemu by nie służyła. Poszukiwany najwyraźniej uciekł tuż po tym, jak zepchnął ich z drogi. Musiał być przekonany, że nie żyją albo przynajmniej są w ciężkim stanie. Oczywiście istniała możliwość, że spłoszył go kierowca TIRa, ale tak czy inaczej nie było go już w pobliżu. Tak więc mundurowi podstawili komisarzom inny nieoznakowany radiowóz i ruszyli w dalszą drogę.