czwartek, 24 maja 2012

14. Potrzebuję Cię, ponieważ Cię kocham

Przez resztę dnia komisarze siedzieli w biurze i przeglądali bazę danych, próbując dopasować kogoś z zaginionych do ofiary. Niestety biorąc pod uwagę stan zwłok było to dość trudne.
- Wiesz, że tracimy czas? – zapytała w końcu Joasia. – Wiemy, że mogła mieć od 20 do 40 lat i to nic pewnego…
- No i że była kobietą – dodał Seba całkiem poważnym tonem.
Joasia westchnęła. Oboje myśleli o jednym, ale żadne nie chciało pierwsze o tym wspomnieć.
- Może powinniśmy przyjrzeć się tamtej sprawie? – zasugerowała w końcu kobieta. – To dość oryginalna zbrodnia, jeśli można to tak określić…
- Bez sensu – skwitował Sebastian. – Minęło wiele lat, to na pewno tylko zbieg okoliczności.
- A jednak myślę, że powinniśmy. Przecież musimy brać pod uwagę wszystkie możliwości, prawda? A poza tym i tak nie mamy nic lepszego do roboty.
- Więc dlatego że nie masz żadnego punktu zaczepienia, chcesz się zakopać w sprawę bez wyjścia? – zdenerwował się policjant. – Jeśli chcesz siedzieć tu całymi nocami, przeglądając akta i tłumaczyć się mediom, dlaczego jeszcze nie znaleźliśmy grabarza…
- Media i tak się tym zainteresują – odparła Aśka, nie tracąc zimnej krwi. – Przecież nie musimy od razu iść tym tropem, ale nie zaszkodziłoby…
- Jadę do domu – oświadczył Seba, przerywając jej w pół zdania. – Do jutra.
Złapał bluzę i opuścił biuro szybkim krokiem. Joasia patrzyła za nim zaskoczona. Nie widziała nic złego w swoim pomyśle i nie zamierzała z niego rezygnować. Poprosiła Kaśkę o wyciągnięcie akt z archiwum i także skierowała się do wyjścia.
Ledwie opuściła budynek komendy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jej myśli zmieniły kierunek. Zapomniała o śledztwie, a mimowolnie skupiła się na problemach z matką. Ruszyła powoli w stronę domu, decydując się na długi spacer. Miała nadzieję, że nim dotrze do swojego mieszkania, zdoła podjąć jakąś rozsądną decyzję.
Zdawała sobie sprawę, że nie ma wielu możliwości. Uzyskanie prawa do opieki na Kaliną nie wchodziło w grę – prędzej dziewczyna osiągnęłaby pełnoletniość, niż zakończyłoby się postępowanie sądowe. Wiedziała, że matka nie będzie miała najmniejszego problemu z odebraniem jej siostry i znajomości w policji czy prokuraturze niewiele tu pomogą. Prawo jest prawem, w takich sytuacjach całkowicie bezwzględnym.
Z drugiej strony ulegnięcie szantażowi byłoby skrajną głupotą. Może i nie była z nikim związana, ale nie zamierzała podejmować decyzji, która zmieniłaby całe jej życie w bliżej nieokreślonym kierunku. Oczywiście istniała możliwość, że Karol okazałby się mężczyzną jej życia, ale liczenie na to byłoby przejawem nadmiernego optymizmu, czy wręcz głupoty. Zresztą, jeśli raz ulegnie matce, ta może wysunąć kolejne warunki. Jeden nieopatrzny krok mógł wplątać Joasię w sytuację bez wyjścia.
Zatrzymała się nagle i rozejrzała po ulicy, żeby ocenić, gdzie jest. Natychmiast zlokalizowała najbliższy przystanek autobusowy i ruszyła w tamtym kierunku. Postanowiła pojechać do matki, nim to ona zaszczyci ją wizytą.
Czterdzieści minut później stanęła pod żelazną bramą i nacisnęła guzik domofonu. Z niechęcią i dezaprobatą patrzyła na wielką, piękną willę i olbrzymi ogród. Już wiedziała, czym skusił ją nowy kochanek.
Jakiś mężczyzna wpuścił ją na podwórko i pewnym krokiem ruszyła w stronę budynku. Ledwie zdążyła stanąć na ostatnim stopniu schodów, w drzwiach pojawiła się jej matka.
- Widzę, że jednak zmieniłaś zdanie – powiedziała z jadowitym uśmiechem.
- Owszem – odparła Joasia, z trudem powstrzymując wszelkie nieprzyjazne odruchy.
- Więc wejdź.
Wnętrze willi było równie okazałe. Joasia rzuciła tylko okiem na marmurową posadzkę i olbrzymi plazmowy telewizor, po czym odwróciła się do matki, krzyżując ręce na piersiach.
- Jaką mam gwarancję, że jeśli się zgodzę, nie odbierzesz mi Kaliny? – zapytała wprost, rezygnując z wszelkich pozorów.
- Moje słowo.
- To trochę za mało – warknęła policjantka.
- Nie wierzysz mi?
Aśka prychnęła, nim zdążyła się powstrzymać. Ta rozmowa zaczynała ją naprawdę denerwować, ale wiedziała, że nie może zrezygnować z być może jedynej szansy porozumienia się z matką.
- Muszę mieć gwarancję – powiedziała. – Tylko wtedy zgodzę się na twoje warunki.
- Co proponujesz?
- Zrzeknij się praw rodzicielskich.
Matka Joasi zmrużyła oczy, obserwując uważnie córkę. Nie wierzyła w tak nagłą zmianę zdania i podejrzewała, że policjantka chce ją zwyczajnie wykiwać.
- Zrobię to – oznajmiła z dziwnym zadowoleniem, - zaraz po ślubie.
Joasia stała przez moment zbita z tropu. To nie rozwiązywało jej problemu. Nie mogła jednak odmówić, bo to wiązałoby się z przeniesieniem szantażu na Kalinę. Kobieta wahała się jeszcze przez chwilę, a potem podjęła wreszcie decyzję.
- Zgoda – powiedziała.
- Nie zwiedziesz mnie ślubem cywilnym – zaznaczyła kobieta. – Przed Bogiem przysięgniesz mu wierność.
Wymyślony naprędce plan Joasi rozsypał się w drobny mak. Ślub cywilny nie byłby wielką tragedią, zawsze mogła szybko go zakończyć. I choć bycie rozwódką niezbyt jej odpowiadało, to była gotowa się poświęcić. Niestety przysięgi przed ołtarzem nie mogła wymazać.
- Nie zrobię tego – oznajmiła niezbyt pewnym tonem. – Nie będę kłamać przed Bogiem…
- Chyba bardziej cię boli, że takiego ślubu nie zerwiesz tak łatwo.
Ślub kościelny zawsze był dla Joasi jednym z największych marzeń. Chciała stanąć przed ołtarzem u boku ukochanego i przysięgać, będąc jednocześnie pewną, że dotrzyma obietnicy. Teraz pozostawało pytanie, czy to marzenie jest dla niej ważniejsze od szczęścia siostry.
- Jeśli spróbujesz mnie oszukać, słono za to zapłacisz – zagroziła Joasia z nienawiścią w oczach.
Matka tylko uśmiechnęła się do niej ironicznie. Niestety wszystko teraz zależało od niej.
- Niech Kalina nigdy się o tym nie dowie – powiedziała policjantka, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła.
Wściekła i rozżalona przemierzała ulice miasta. Miała ochotę płakać, ale w myślach cały czas tłumaczyła sobie, że jeszcze nic nie jest przesądzone. Nawet nie poznała Karola, nie mówiąc już o ustalaniu jakichś konkretnych dat. Tak naprawdę wszystko było jeszcze na wodzie pisane i Joasia w każdej chwili mogła się wycofać. Wystarczyło tylko wymyślić jakiś lepszy, sensowny plan.
Ocknęła się w zupełnie innej części miasta. Rozejrzała się po okolicy, zastanawiając się, dlaczego nogi poniosły ją właśnie w to miejsce.
- No tak – mruknęła, zauważywszy jasnozielony blok po drugiej stronie ulicy.
Intuicyjnie trafiła w miejsce, gdzie mogła otrzymać najlepszą pomoc: do Sebastiana. Weszła po schodach na górę, mrucząc z niezadowolenia, tak jakby to jakaś niewidzialna siła zmuszała ją do rozmowy z partnerem. Uważała, że nie powinna mówić mu o swoich problemach z matką, zwłaszcza, że dotyczyły dość delikatnego tematu, a pamięć o niefortunnym wyznaniu Sebastiana była wciąż bardzo świeża.
Policjant otworzył jej drzwi w samych dżinsach. Nie wyglądał na zadowolonego z wizyty niespodziewanego gościa.
- Wpuścisz mnie? – zapytała Joasia, starając się, by jej głos nie zabrzmiał zbyt chłodno.
Sebastian przesunął się w drzwiach, ale nadal milczał. Nie zachęcił jej do wejścia ani jednym słowem czy gestem.
- Jeśli przyszłam nie w porę, po prostu powiedz – mruknęła kobieta, zatrzymując się dwa kroki za drzwiami i wkładając ręce do kieszeni.
- Nie, chodź – odparł Seba z westchnieniem.
- Coś się stało? – zapytała Joasia, wchodząc do salonu i rozglądają się uważnie po pomieszczeniu.
Pierwsze co przyszło jej do głowy, to że nieumyślnie przerwała mu upojny wieczór. W mieszkaniu jednak nie było ani śladu kobiety. Przysiadła więc na kanapie i spojrzała na Sebastiana, który właśnie wciągał przez głowę T-shirt.
- Długa historia – odparł mężczyzna, wyraźnie próbując nadać swojemu głosowi nieco łagodniejsze brzmienie. – A ty nie przyszłaś tego słychać.
- Przyszłam, bo dziwnie się dziś zachowywałeś – skłamała Joasia. – Przecież wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć…
- Chodzi o tę naszą sprawę… - mruknął Seba, przysiadając obok partnerki i zwieszając głowę.
- Odniosłam dziwne wrażenie, że nie chcesz rozmawiać o tym śledztwie sprzed lat – wtrąciła kobieta, nie mogąc się powstrzymać. – Ale przecież to było tak dawno, my jeszcze wtedy nie pracowaliśmy w policji…
- Jedną z ofiar grabarza piętnaście lat temu była moja siostra – wyznał w końcu Sebastian.
Joasia przygryzła wargi. Nie wiedziała, co powinna powiedzieć w tej sytuacji. Żadne słowa nie wydawały się odpowiednie.
- Nie powinieneś prowadzić tej sprawy – oznajmiła w końcu. – Zbyt duże zaangażowanie emocjonalne…
- Aśka, co ty pieprzysz? – przerwał jej Seba zdenerwowany. – Będziesz mi prawić morały jak Stary?
- Stary wie? – zdziwiła się Joasia, zapominając o głównym temacie rozmowy.
- Rozmawiałem z nim po południu.
Nagle kobieta poczuła się bardzo dziwnie. Jeszcze nie tak dawno temu to ona byłaby pierwszą osobą, której Sebastian opowiedziałby o swoich troskach. Nie sądziła, że sprawa intymnego wyznania tkwi w pamięci mężczyzny równie głęboko, co w jej.
Sebastian zrozumiał, dlaczego Joasia nagle zamilkła i odchrząknął.
- Byłem zdenerwowany – mruknął, chcąc się jakoś wytłumaczyć. I nie czekając na reakcję ze strony partnerki, postanowił kontynuować. – Kiedy Magda zaginęła, miałem szesnaście lat. Ojca jak zwykle nie było, matka też dużo pracowała. Myślałem, że Magda poszła ćpać, zaczynała wciągać się w to całe bagno…
- Brała?
- Niewiele, kilka razy – westchnął Seba. – Wiesz, mieszkaliśmy w niezbyt ciekawej okolicy, a szkoła, do której chodziliśmy… No, powiedzmy, że normalnie ludzie starają się omijać takie miejsca szerokim łukiem.
Aśka pokiwała głową. Dzieciństwo jej i Sebastiana bardzo się różniło, ale choć mieli odmienne wspomnienia i doświadczenia, to każe zostało na swój sposób skrzywdzone.
- Jako nastolatek sporo piłem, paliłem trawkę – kontynuował komisarz. – Kiedyś nawet poszedłem z kumplami kraść radia samochodowe… No ale od tej sprawy z Magdą wszystko się zmieniło.
- Była od Ciebie starsza? – zapytała Joasia zamyślona.
- Trzy lata – przytaknął Seba. – Nie byliśmy zbyt blisko, ale wiesz… Siostra to siostra. Matka bardzo to wszystko przeżyła, szukała jej przez wiele miesięcy, wszystko inne przestało się liczyć. A kiedy po roku znaleziono jej ciało, było jeszcze gorzej.
- A co z twoimi młodszymi siostrami?
- Sylwia i Aneta były jeszcze małe, miały po siedem czy osiem lat. Niewiele pamiętają z tamtego okresu.
- To straszne… I pomyśleć, że po siedemnastu latach wszystko wraca… - westchnęła Joasia.
- Nie chciałem tego przyznać, ale masz rację – mruknął Sebastian po chwili namysłu. – Te sprawy mogą być ze sobą powiązane. W końcu zabójcy nigdy nie złapano…
- Aż do teraz – powiedziała pewnie Joasia, po czym nieco nieśmiałym ruchem objęła Sebastiana i przytuliła go delikatnie. – Tym razem się nie wywinie.

poniedziałek, 21 maja 2012

13. Potrzebuję Cię, ponieważ Cię kocham

Do tymczasowego lokum Joasia wróciła razem z Anią kilka minut po siedemnastej. Obie były w zaskakująco dobrych nastrojach – mimo niezbyt lekkiej pracy przebywanie wśród przyjaciół sprawiło im przyjemność. Niestety tuż za progiem czekała na nie niemiła niespodzianka. Ania już po pierwszym kroku wdepnęła w kałużę, a Joasia z nietęgą miną podniosła z podłogi pogryzione tenisówki Kaliny.
- Zupełnie o nim zapomniałam – mruknęła przepraszającym tonem.
Anka tylko westchnęła. Wiedziała, że mieszkanie z Joasią nie będzie sielanką, ale w końcu była jej przyjaciółką. Nie miała wyjścia.
- Pójdę z nim na spacer – mruknęła Joasia, biorąc szczeniaka na ręce.
- Chyba już za późno – zauważyła Ania. - Wiesz co… lepiej coś zjedzmy. I opowiesz mi, czego chciał ten polonista Kaliny.
Ania miała na temat wypracowania dokładnie takie samo zdanie jak Joasia: było jedynie skutkiem wyobraźni nastolatki. Obie ustaliły, że drążenie tematu i wypytywanie Kaliny o opowiadanie byłoby bezsensowne.
- Nawiasem mówiąc, to ciekawe, że Kalina tak nagle zainteresowała się aktorstwem – powiedziała Ania, nalewając przyjaciółce zupę jarzynową. – Nie sądzisz?
- Nigdy wcześniej nie grała w żadnych przedstawieniach – przyznała Joasia. – Ale cieszę się, że ma jakieś zainteresowania. Co prawda wolałabym, żeby się uczyła, ale sama wiesz, jak jest…
- Może zostanie aktorką? – Ania uśmiechnęła się do swoich myśli. – Też kiedyś o tym marzyłam…
- Powinna pomyśleć o jakiejś pewnej pracy – westchnęła Joasia. – W tych czasach kobieta musi umieć o siebie zadbać, zapewnić sobie życie na przyzwoitym poziomie. A aktorstwo to fajne hobby, ale…
- Wiesz, że zachowujesz się jak matka? – zapytała Ania z uśmiechem.
Joasia westchnęła cicho. Przypomniała sobie o rozmowie z matką. Zostało już niewiele czasu, żeby jakoś załatwić kłopotliwą sprawę.
- Ktoś musi – odparła w końcu.
Kiedy trzy dni później mieszkanie zostało odremontowane, Joasia i Kalina wróciły do siebie. Ania musiała przyznać, że bardzo jej ulżyło. Awantury między siostrami zaczynały narastać, a ona nie miała siły ich wysłuchiwać. Wolała współczuć przyjaciółce na odległość.
Tego samego dnia Joasia wróciła do pracy i dopiero na widok stosu raportów na biurku przypomniała sobie o sprawie, którą mieli rozwiązać. Pomyślała o młodym dilerze, który przez ich nieporadność mógł zostać skazany na wieloletnie więzienie.
- Nie martw się – zagadnął Seba, jakby czytał w jej myślach, - sprawa zakończona. To żona ofiary wynajęła mordercę, nasz diler nie miał z tym nic wspólnego.
- Skąd wiesz? – zdziwiła się kobieta.
- Poszedłem twoim tropem i udało mi się porozmawiać z córką.
Uśmiechnął się do partnerki, chcąc wybadać, czy nie wróciła do uporczywego milczenia. Odpowiedziała mu tym samym, więc odetchnął z ulgą.
- Świetnie się spisałeś – pochwaliła go. – Miałam straszne wyrzuty sumienia, że zostawiłam tą sprawę rozgrzebaną…
- Ostatecznie nie bez powodu – zauważył Seba. – Zresztą, nie mówmy o tym. Sprawa zamknięta, nareszcie.
Aśka opadła na swój fotel i zakręciła się, wodząc wzrokiem po biurze. Miała wrażenie, jakby minęło wiele tygodni, odkąd znalazła się w nim ostatnim razem.
- Macie sprawę – oznajmił niespodziewanie Kamil, pojawiając się w drzwiach. – Jedźcie na Akacjową, nasi czekają na was przy wysypisku śmieci.
Komisarze wymienili się niechętnymi spojrzeniami. Miejsce zdarzenia mówiło samo za siebie: mieli kolejne morderstwo.
- Słyszałaś o nowym pomyśle Starego? – zagadnął Sebastian, kiedy siedząc w samochodzie próbowali przedrzeć się przez zakorkowane ulice w centrum miasta. – Pobił sam siebie…
- A co takiego wymyślił? – zapytała Joasia zaintrygowana.
Raptem kilka dni nieobecności sprawiło, że nie była na bieżąco w sprawach komendy. Przyzwyczaiła się już, że tam sytuacja zmieniała się niemal z godziny na godzinę. Była bardzo zadowolona, że Sebastian mógł jej zdać relację i pomyślała, że to kolejna korzyść z pogodzenia się z partnerem.
- Stwierdził, że za mało się integrujemy – powiedział mężczyzna ze złośliwym uśmieszkiem. – Ponoć zrobił rozeznanie i na innych komisariatach ekipy są bardziej zgrane.
Jego mina mówiła wyraźnie, co o tym myśli. Zresztą, zdanie Joasi było podobne.
- Dobrze, że on nie wie, jak by się integrujemy po pracy – zakpiła. – No dobra, ale co w związku z tym?
- Postanowił zorganizować spotkanie integracyjne – westchnął Sebastian. – Stwierdził, że to będzie świetna okazja do zacieśnienia więzi, no i poznania nowej osoby w zespole – dodał znaczącym tonem.
- No tak, Maciek nie ma partnerki – przypomniała sobie Joasia. – Wiadomo coś więcej? Kiedy zaczyna pracować?
- Myślałem, że zapytasz raczej o imprezkę…
- Dobra, nie drocz się, tylko mów – ponagliła go wyraźnie zaciekawiona.
- No więc nowa partnerka Maćka nazywa się Aneta… jakaśtam. Ponoć ma pracować od przyszłego tygodnia. No a imprezka jest w sobotę, uwaga… u Starego.
Joasia wytrzeszczyła oczy.
- Znaczy w domu? – upewniła się.
- No… to ma być grill, więc pewnie bardziej w ogrodzie…
Kobieta spiorunowała przyjaciela spojrzeniem. W całym tym przedsięwzięciu nie podobał jej się tylko jeden element: pomysłodawca. Stary jeszcze nigdy nie zrobił nic, z czego byłaby zadowolona i jakoś trudno jej było uwierzyć, że tym razem może być inaczej.
Z zadumy wyrwał ją dźwięk telefonu. Była pewna, że to któryś z asystentów ma zamiar trochę ich pogonić, bo w korkach stali już prawie godzinę, jednak na wyświetlaczu pojawił się zupełnie inny numer.
- Czego chcesz? – warknęła do matki.
Sebastian rzucił jej zaskoczone spojrzenie, ale zignorowała to.
- Podjęłaś już decyzję? – zapytała kobieta przesłodzonym głosem.
- Tak: możesz mnie pocałować w dupę – oświadczyła Joasia najspokojniej, jak tylko mogła.
- W takim razie jeszcze dziś zabieram Kalinę do siebie.
Aśka chciała już coś odpowiedzieć, ale matka rozłączyła się.
- Cholera – mruknęła policjantka pod nosem.
- Co jest? – zapytał czujnie Sebastian.
Kobieta nawet na niego nie spojrzała pogrążona we własnych myślach. Zdawała sobie sprawę, że nie mogła tego gorzej rozegrać.
- Aśka, co się dzieje? – ponaglił ją Seba.
Spojrzała na niego z wahaniem. Nie chciała nikomu mówić o propozycji, którą złożyła jej matka. Sama dziwnie się z tym czuła i nie była pewna, jak zareagują przyjaciele.
- Matka nie daje mi spokoju – mruknęła.
Zdawało się, że Sebastian zamierza drążyć temat, ale Joasia dostrzegła policyjne koguty i odwróciła jego uwagę. Mocno spóźnieni dotarli wreszcie na miejsce.
Oboje spodziewali się ciała porzuconego gdzieś między odpadkami, przywiezionego najprawdopodobniej razem z pozostałą zawartością jakiegoś kontenera. Tymczasem Kaśka poprowadziła ich na obrzeża wysypiska i wskazała rozkopaną ziemię po drugiej stronie ogrodzenia.
- Nic nie rozumiem – przyznała Joasia. – Miało być ciało na wysypisku…
- Coś wam się pomieszało – skwitowała asystentka. – Złomiarze znaleźli zakopaną trumnę i zadzwonili po nas.
Joasia uniosła brwi, ale bez słowa przeszła za Sebastianem przez dziurę w siatce. Adam w pewnym oddaleniu i palił papierosa. Komisarze od razu do niego podeszli.
- Macie szczęście – oznajmił zamiast powitania, - już zamierzałem się zbierać. Czekam na was ponad godzinę.
- Korki – odparł krótko Seba. – Dlaczego właściwie nas wezwali? Mamy trumnę, mamy ciało, pewnie jakiś nielegalny pogrzeb.
- Niezupełnie – powiedział tajemniczo lekarz.
- Adam, konkrety, naprawdę… - mruknęła Joasia nieco zniecierpliwiona.
- Ofiara ma w dość charakterystyczny sposób pokaleczone dłonie i połamane paznokcie.
Komisarze jednocześnie zmarszczyli brwi, a potem wymienili się spojrzeniami. Pierwsza odezwała się Aśka.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała ostrożnie.
- Prawdopodobnie żyła, kiedy ją zakopano – oświadczył lekarz.
Na moment zapadła cisza. Cała trójka myślała o tym samym: o sprawie zamkniętej wiele lat temu z braku dowodów.
- Nie sądzę, żeby to miało jakikolwiek związek… - zaczęła Joasia.
- Słuchajcie, żadne z nas nie pracowało, kiedy toczyła się tamta sprawa – przerwał jej Adam, przydeptując obcasem niedopałek papierosa. – Także możemy tu sobie stać i gdybać do jutra. A ja trochę się spieszę.
Włożył ręce do kieszeni i zrobił kilka kroków w stronę ulicy, ale zatrzymał go głos policjantki.
- Nic więcej nam nie powiesz? – poirytowała się. – Zostawiasz nas z wielkim znakiem zapytania?
- Ciało zaczęło się już rozkładać – odparł Adam, wzruszając ramionami, - więc sam nie wiem nic więcej. Postaram się zdążyć z sekcją na jutro.
Joasia westchnęła ciężko, pozwalając lekarzowi odejść. Nie lubiła takich spraw, samych niewiadomych. W dodatku cała ta aura śmierci…
- Rzucę na to okiem – mruknął Seba.
Aśka skrzywiła się i niechętnie poszła do techników, ale i oni nie uraczyli jej szczegółami. Podobnie jak Adam, obiecali uwinąć się szybko z raportem i wrócili do pracy.

sobota, 19 maja 2012

Przeznaczenie




Nigdy nie wierzyłem w przeznaczenie. Nigdy. Żadne przesądy, zabobony czy inne czary-mary. Nigdy nie omijałem drabin, nie drżałem nad rozbitym lustrem, nie uciekałem od czarnego kota czy zakonnicy. Nigdy nie przejmowałem się dziwacznymi zbiegami okoliczności ani tak zwanymi „znakami od losu”. Nigdy też nie liczyłem na miłość „od pierwszego wejrzenia”. Nigdy nie wierzyłem w istnienie „drugiej połowy” żyjącej gdzieś tam, na świecie, czekającej, aż ją odnajdę. Nigdy. Aż do chwili, kiedy spotkałem Ją.
Był marzec, może kwiecień. Śnieg zdążył już stopnieć, ale powietrze wciąż jeszcze było chłodne, a na drzewach nie pojawił się ani jeden zielony listek. Z okna swojego biura obserwowałem ludzi spieszących do pracy, sznureczki samochodów, krótko mówiąc – zwykłą krakowską codzienność. Telefon postawił mnie na nogi. Pod miastem doszło do wypadku, zderzyły się jakieś auta, ktoś zginął. Pojechałem na miejsce zdarzenia.
Pierwsze, co rzuciło się w oczy to śliska nawierzchnia. Sam z trudem uniknąłem zderzenia z samochodem jadącym przede mną. Niestety nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Na jednej z głównych dróg wylotowych z miasta zderzyły się dwa samochody osobowe. Jeden z nich złożył się w harmonijkę i już wiedziałem, że to tam powinienem szukać ofiar.
W Matizie jechała cała rodzina: matka, ojciec i dwójka dzieci. Dziewczynka zginęła na miejscu, podobnie jak jej matka. Chłopca zabrano do szpitala w ciężkim stanie. Od razu pomyślałem o jego ojcu. W ciągu jednej chwili stracił żonę i córkę, a życie jego syna wisiało na włosku. W duchu zacząłem przeklinać kierowcę czarnej toyoty. Oczami wyobraźni już widziałem gogusia w garniturze i ciemnych okularach, tłumaczącego się z niechęcią któremuś z mundurowych.
Jednak mimo uważnego obserwowania miejsca wypadku nigdzie nie dostrzegłem stworzonego przez siebie winowajcy. Za to na trawie, z nogami w rowie, siedziała drobna kobieta. Ubranie na piersiach i brzuchu miała pokrwawione, podobnie jak ręce. Płakała tak głośno, że słyszałem ją, stojąc kilka metrów dalej. Przecież matka zginęła – pomyślałem od razu.
Dopiero mundurowi uświadomili mi, że to ona kierowała drugim samochodem. Czy to możliwe, że zabiła dwoje ludzi?
- Według świadków kierowca Matiza wyskoczył jej na czołówkę – poinformował mnie znajomy z pobliskiego komisariatu. – Nie miała szans zahamować.
Później dowiedziałem się, że próbowała pomóc poszkodowanym. Chociaż sama miała złamaną rękę, kilka żeber i wstrząśnienie mózgu, wyciągnęła z samochodu siedmioletniego chłopca.
Oczywiście pozostały rutynowe procedury: spisanie zeznań, zbadanie wraku samochodu, zmierzenie drogi hamowania i tak dalej, jednak nic, co nadawałoby się dla sekcji kryminalnej.
A jednak ta sprawa nie dawała mi spokoju. Już następnego dnia pojechałem do szpitala. Sam sobie nie potrafiłem wytłumaczyć, czego tam szukam, jednak nogi same poniosły mnie na właściwy korytarz. Dzięki policyjnej legitymacji bez problemu dowiedziałem się o stanie poszkodowanych.
Niestety chłopiec zmarł, nie odzyskawszy przytomności. Spotkałem jego ojca, ale nie odezwałem się. Co miałbym mu powiedzieć? Wyglądał jak ktoś, kto chciałby zginąć w tym wypadku. A jednak Bóg zdecydował inaczej.
W sali na końcu korytarza znalazłem kobietę z czarnej toyoty. Siedziała pod oknem z ręką w gipsie i zabandażowaną głową. Oczy miała zapuchnięte. Nawet nie zapytała, kim jestem, a ja się nie przedstawiłem. Chociaż nie znaliśmy swoich imion, rozmawialiśmy całe przedpołudnie. Słuchała mnie z przejęciem w jasnych oczach, kiedy opowiadałem o kiepskich warunkach pogodowych i słabej konstrukcji Matizów. Nie wiem, czy wiedziała, że chcę ją pocieszyć. Pewnie tak, ale chyba mi się udało. Podziękowała mi.
Nie wiem, dlaczego następnego dnia ponownie do niej poszedłem. Znowu rozmawialiśmy długo, aż wygoniła mnie pielęgniarka.
Spotkaliśmy się tak jeszcze dwa razy, a potem nagle zniknęła. W szpitalu powiedzieli mi tylko, że dostała wypis. Nie znałem nawet Jej imienia. Nie wiedziałem, kogo mam szukać, ale jednego byłem pewny: że muszę znowu Ją zobaczyć.
Odnalazłem Ją dopiero miesiąc później. Po wypadku nie było już śladu, przynajmniej pozornie. Drzewa zdążyły się zazielenić, a ptaki ponownie rozśpiewać. Poszliśmy na spacer do parku. Rozmawialiśmy całymi godzinami. Dowiedziałem się, że nazywa się Joasia, ale nie chciała więcej o sobie mówić. Może się bała, może wstydziła, nie wiem. Ja nawijałem bez przerwy; o pracy, rodzinie, przyjaciołach; o mieście, o motorach i o tym, że chciałbym kiedyś zobaczyć Mazury. Ona uśmiechała się, kiwała głową i znowu uśmiechała. Było mi bardzo ciepło, choć słońce co chwilę chowało się za chmurami.
Mijały tygodnie, a dla mnie wszystko przestało mieć znaczenie. Nie liczyła się już praca, która wcześniej była całym moim życiem. Nie miałem ochoty spotykać się z kolegami ani jeździć do rodziców na obiad. Myślałem tylko o Niej. Żyłem od spotkania do spotkania.
Bała się samochodów. Niechętnie wsiadała nawet wtedy, kiedy ja prowadziłem. Powiedziała, że już nigdy nie usiądzie za kierownicą. Nie chciała rozmawiać o wypadku. Nigdy nie wracała do tego tematu.
Pozwalała mi powoli odkrywać siebie. Uczyła mnie kochać i ufać, cieszyć się drobnostkami. Chciała być dla mnie wszystkim i była. Chciała, żebym pokochał ją jak nigdy nikogo i pokochałem. A ona w zamian pokazała mi cudowny świat miłości.
Uwielbiałem zasypiać obok niej i budzić się rano. Czuć na piersi jej policzek i łaskotanie włosów. Chciałem dać jej wszystko i jeszcze więcej. A ona odpłaciła mi prawdziwą miłością i przywiązaniem.
Pokazała mi, jak piękna może być kobieta. Jak cudowny może być jej delikatny dotyk i cichy szept. Sprawiła, że każda chwila w jej towarzystwie wydawała się wyjątkową i niezapomnianą.
Oświadczyłem się dokładnie pół roku później. Niewiele o niej wiedziałem. Pracowała w kwiaciarni w centrum miasta i uwielbiała konie, ale nigdy nie wspominała ani o rodzinie, ani przyjaciołach. Jakby nie istnieli. A może naprawdę tak było? Nieważne. Zgodziła się. Cieszyłem się jak dziecko.
Pamiętam jej jasne włosy pod białym welonem i lśniące, szare oczy. Płakała i śmiała się przez łzy, kiedy wreszcie pocałowałem ją przed ołtarzem. Potem mówiła coś o Mazurach. Chciała, żebym je zobaczył.
Urodziła mi syna. Pięknego, cudownego chłopca, który marudził całymi dniami i płakał po nocach. Mówiła, że jest do mnie podobny. Mój Michał, mój mały chłopiec. Uczyłem go strzelać z procy i grać w piłkę. Opowiadałem o samolotach i obiecywałem, że kiedyś nauczę go prowadzić. Czasem brałem go na kolana i pozwalałem potrzymać kierownicę. Cieszył się, był z siebie taki dumny. Ja z niego też.
Kasia była druga. Przyszła na świat kilka dni po tym, jak zabrałem Michała na pierwszy mecz. Uwielbiała, kiedy udawałem konika i woziłem ją po całym mieszkaniu. Śmiała się wtedy głośno. Chciała mieć prawdziwego kucyka. Obiecałem, że kiedy zbudujemy dom za miastem, dostanie takiego, jakiego sobie wymarzy.
Wszyscy razem chodziliśmy do Zoo. Kasia karmiła sarenki, a Michał podziwiał niedźwiedzia. Jedli watę cukrową i biegali po parku, a Joasia przytulała się do mnie i mówiła, że jest szczęśliwa. Czułem jej dłonie na swoich i wiedziałem, że ja także jestem.
Mówiła coś o Mazurach. Chciała, żebym w końcu je zobaczył, ale bała się podróży. W końcu zadecydowała, to miał być prezent na moje trzydzieste trzecie urodziny. Powiedziała, że pokaże mi coś, czego jeszcze nigdy nie widziałem.
Zatrzymaliśmy się gdzieś w połowie drogi, zjedliśmy obiad. Kiedy wychodziliśmy, ktoś gwałtownie otworzył drzwi. Zwichnąłem nadgarstek, nie mogłem prowadzić.
Była na mnie bardzo zła. Wiedziałem, że boi się jechać, ale nie miała wyjścia. Moje wsparcie miało jej pomóc. Mieliśmy jechać powoli, nic nie mogło się stać. Tak myślałem, dopóki nie pojawił się na naszym pasie TIR. Nie było drogi ucieczki. Próbowała nas ratować, zjeżdżając na pobocze. Niestety prosto na drzewo.
Nie zdążyłem nic powiedzieć, zareagować, w żaden sposób jej pomóc. Chciałem ją przeprosić, ale zobaczyłem krew. Mnóstwo krwi… Błagałem, żeby się odezwała, żeby dała mi jakiś znak… Niestety było już za późno na wszystko.
Z samochodu wyszedłem o własnych siłach, zaraz po tym, jak na miejscu zdarzenia pojawiła się karetka i policja. Zrobiłem kilka chwiejnych kroków i usiadłem na trawie. Przypomniałem sobie tamtego mężczyznę, któremu współczułem przed laty. Nigdy nie myślałem, że mogę znaleźć się na jego miejscu.
Zginęli wszyscy, cała moja rodzina. A ja wyszedłem z samochodu z kilkoma siniakami. Nie zobaczyłem Mazur, ani wtedy, ani nigdy. I nigdy nie dowiedziałem się, co takiego chciała mi pokazać Joasia. Nie nauczyłem Michała prowadzić i nie kupiłem Kasi kucyka. Mogłem tylko patrzeć bezradnie, jak mnie opuszczają, zakrywani po kolei czarnymi workami. I zastanawiać się, czym jest przeznaczenie…

piątek, 18 maja 2012

Kocham Cię najbardziej na świecie




- To straszne, tragiczne – mówiła cicho Joasia. – Jestem wyrodną matką i nigdy nie powinnam mówić takich rzeczy… Ale kocham cię najbardziej na świecie. Bardziej nawet, niż nasze dzieci.
Sebastian spojrzał na swoją żonę. Jej twarz była całkowicie poważna, a oczy błyszczały z przejęcia. Wiedział, że mówi prawdę i wiedział, jak ciężko jej to przychodzi.
- Masz rację – odparł jeszcze ciszej. – To straszne i nie powinno tak być. Ale ja też kocham cię najbardziej na świecie.
Uśmiechnął się delikatnie. Czuł, że Joasia zaciska na jego nadgarstkach nienaturalnie chłodne palce. Wiedział, ile kosztowały ją te ostatnie godziny.
- Nie bądźmy dla siebie zbyt surowi – dodał po chwili, widząc, że w oczach kobiety nadal czai się niepokój. – To nie znaczy, że nie kochamy naszych dzieci, czy że kochamy je mniej. To jest po prostu inny rodzaj miłości.
W końcu Joasia nieco się uśmiechnęła. Bardzo jej ulżyło, kiedy okazało się, że Sebastian ją rozumie.
- Weźmy sobie tydzień wolnego – powiedział mężczyzna, głaszcząc żonę po twarzy. – Należy nam się po dzisiejszej akcji. Weźmiemy dzieciaki i pojedziemy w góry, co ty na to?
- Świetny pomysł – stwierdziła z uśmiechem.
Pół godziny później, kiedy Sebastian poszedł pod prysznic, wślizgnęła się do dzieci. Cała trójka, jedenastoletnia Oliwka, pięcioletni Kuba i dwuletnia Klaudia, spała w jednym pokoju. Komisarze odłożyli już dość gotówki, żeby zamienić mieszkanie na większe, ale dopiero szukali odpowiedniego.
Joasia przysiadła na moment na łóżku Klaudii i w ciszy obserwowała śpiące dzieci. W takie dni jak ten, kiedy od tragedii dzieliły ich milimetry, poświęcała więcej czasu na refleksję nad swoim życiem. Zastanawiała się, co by się stało, gdyby zabrakło któregoś z nich, gdyby ich rodzina nagle stała się niepełna. I przez jedną krótką chwilę chciała rzucić pracę w policji. Potem to wszystko mijało, aż do następnej chwili niebezpieczeństwa.



Gdyby ktoś im wcześniej powiedział, że pierwsze trzy dni urlopu spędzą w zakopiańskim szpitalu, modląc się o życie swojego dziecka, pewnie nie chcieliby w to wierzyć. Niestety tak właśnie się stało. Trudno powiedzieć, czy tak naprawdę któreś z nich zawiniło, choć oboje się obwiniali. Chwila nieuwagi, może przypadek i doszło do tragedii. Samochód jadący górską drogą, na szczęście z niezbyt dużą prędkością, potrącił Kubusia. Chłopiec natychmiast trafił do najbliższego szpitala, a za nim pojechali jego rodzice i siostry.
- To jakiś koszmar – mówiła cicho Joasia, kiedy trzeci dzień spędzony prawie w całości w szpitalu dobiegał końca. – Sebastian, nie możemy tak tu siedzieć!
- Więc co chcesz zrobić? – zapytał mężczyzna ze złością.
Joasia już otworzyła usta, żeby odpowiedzieć mężowi coś pełnego irytacji i żalu, ale akurat otworzyły się drzwi sali, w której leżał Kuba. Komisarze zerwali się z krzeseł, natychmiast zapominając o wymianie zdań. Spojrzeli na lekarza z mieszaniną nadziei i rozpaczy.
- Państwa syn właśnie się obudził – oświadczył mężczyzna, choć jego głos wcale nie brzmiał optymistycznie.
- Czyli teraz już wszystko będzie dobrze? – upewniła się Joasia ze łzami w oczach.
- Nie do końca – odparł ostrożnie lekarz. – Zapraszam do mojego gabinetu, tam wszystko państwu wytłumaczę.
Komisarze wymienili się spojrzeniami. Sebastian widział, jak Joasia mimowolnie robi krok w kierunku sali synka. Chciała być teraz przy nim, upewnić się, że żyje, że nic mu nie grozi. Była rozdarta, on także. W końcu jednak złapał ją delikatnie za ramię i oboje podążyli śladami lekarza.
Kilka minut później zapadł dla nich wyrok: jedynym sposobem uratowania Kuby była transplantacja nerki. Lekarz nie mógł jednak wiedzieć, że w ich przypadku nie jest to proste.
- Kuba już miał przeszczepianą nerkę, rok temu – powiedział Seba, zachowując pozorny spokój.
- Niestety na skutek wypadku przestała ona pracować prawidłowo – odparł lekarz przesadnie obojętnym tonem. – Przeprowadziliśmy dializę, resztą zajmie się szpital w Krakowie.
Zrozpaczeni rodzice opuścili gabinet lekarza w milczeniu. Jedyne, co mogli teraz zrobić, to zobaczyć się z synem.
Oboje jakoś zapomnieli o dziewczynkach siedzących na szpitalnym korytarzu. Od czasu wypadku nie okazywali im wiele uwagi, a na każde niemal słowo reagowali z przesadną nerwowością. Tak więc Oliwia bujała na kolanach przysypiającą Klaudię i z powagą na dziecięcej buzi obserwowała rodziców.
Następnego ranka Joasia i Kuba wrócili karetką do Krakowa, prosto do zaprzyjaźnionej kliniki, w której przed rokiem chłopiec przeszedł operację. Kobieta płacząc cicho, oddała synka w ręce lekarzy, gotowa kolejne godziny spędzić na oczekiwaniu najgorszego.
Tymczasem Sebastian i dziewczynki jechali autostradą. Klaudia spała zmęczona minionymi dniami. Była zbyt mała, żeby zrozumieć, co się dzieje. Nie mogła pojąć, dlaczego rodzice nie poświęcają jej czasu, choć zwykle jako najmłodsza była ich oczkiem w głowie. Takie rozczarowanie bardzo ciężko zniosła jej dziecięca psychika, ale w końcu po długich zapewnieniach o miłości ze strony Sebastiana, zdołała usnąć.
- Tato, co będzie z Kubą? – zapytała cicho Oliwka.
Była już na tyle duża, by wiedzieć, że zdenerwowanie rodziców nie jest bezpodstawne i ma bezpośredni związek z wypadkiem jej brata. Nie mogło także ujść jej uwadze, że matka nawet się z nimi nie pożegnała przed opuszczeniem szpitala.
- Jeszcze dokładnie nie wiemy – powiedział ostrożnie Sebastian. – Prawdopodobnie będzie miał kolejną operację.
- Jesteście na mnie źli?
To pytanie poważnie zaniepokoiło Sebastiana i pozwoliło jego myślom choć na chwilę zwrócić się w kierunku córki.
- Co ci przyszło do głowy, kotku?
Dziewczynka wzruszyła ramionami. Sebastian spojrzał na nią uważnie. Wiedział, że jej pytanie nie wzięło się znikąd, musiało mieć jakieś źródło.
- Oboje z mamą martwimy się o Kubę – kontynuował po chwili, nie doczekawszy się odpowiedzi. – Dlatego jesteśmy zdenerwowani. Ale to nie ma nic wspólnego z tobą, skarbie.
Nie wiedział, czy dziewczynka faktycznie w to uwierzyła, ale nie poświęcił ani minuty więcej na zastanawianie się nad tym. Jego myśli ponownie wróciły do syna.
Joasia zapłakana czekała na męża, spacerując po szpitalnym korytarzu. Kiedy wreszcie się zjawił, przywitała go słowami pełnymi pretensji.
- Gdzie byłeś tyle czasu?! – zawołała przez łzy. – Nie interesuje cię, co się dzieje z Kubą?!
- A ciebie nie interesuje, co się dzieje z naszymi córkami? – odparował natychmiast Sebastian. – Miały według ciebie spędzać kolejny dzień w szpitalu?!
- O co ci chodzi, do cholery?!
Zanim zdążył jej odpowiedzieć, znikąd zmaterializowała się obok nich pielęgniarka. Spojrzała na nich oskarżycielsko i stanowczo uciszyła.
- Rozmawiałaś z Konradem? – zapytał Seba, kiedy kobieta oddaliła się. W jego głosie wciąż słychać było irytację, ale mówił już o wiele ciszej. – Co ci powiedział?
Konrad był przyjacielem Sebastiana, a jednocześnie współwłaścicielem kliniki. Rok wcześniej uczestniczył w operacji Kuby i komisarz miał nadzieję, że tym razem także będzie w stanie im pomóc.
- Powiedział, że przeszczep to jedyne wyjście. Gdybyś przyjechał wcześniej, już dawno byś o tym wiedział!
Znowu mimowolnie podniosła głos. Łzy płynęły jej po policzkach w zupełnie niekontrolowany sposób.
- Może gdybyś okazała odrobinę zainteresowania Oliwce, nie musiałbym jej przez pół godziny tłumaczyć, że wypadek Kuby nie jest jej winą – odwarknął Sebastian.
Odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem odszedł w kierunku gabinetu przyjaciela. Wiedział, że Joasia po prostu bardzo się martwi i wyładowuje na nim negatywne emocje, ale on także nie potrafił powstrzymać gniewu. Miał nadzieję, że Konrad powie mu wreszcie coś konkretnego.
- Tylko mów prawdę – zastrzegł, siadając naprzeciwko przyjaciela. – Nie chcę owijania w bawełnę.
- Już mówiłem Joasi – odparł lekarz ze smutkiem, - jedynym rozwiązaniem jest transplantacja nerki. Do tego czasu Kuba zostanie w szpitalu i będzie dializowany.
Sebastian pokiwał głową.
- Ile mamy czasu? – zapytał rzeczowo.
- Trudno powiedzieć, ale niewiele. Jego nerka jest w bardzo złym stanie.
Komisarz z trudem przełknął ślinę. Starał się zachować spokój, ale z każdą chwilą coraz bardziej uświadamiał sobie powagę sytuacji.
- Już wpisałem go na listę oczekujących – powiedział Konrad, chcąc podtrzymać przyjaciela na duchu.
- Jaka jest szansa, że znajdzie się dawca?
Lekarz westchnął cicho. Kuba miał rzadką grupę krwi, ponadto lista oczekujących była bardzo długa. Poprzednio to Sebastian, jako jedyny z rodziny wykazujący zgodność tkankową z synem, został dawcą. Teraz jednak było to niemożliwe.
- Nie wiem – odparł w końcu. – Musimy czekać.
- Powiedziałeś Aśce?
Konrad pokiwał głową, choć Sebastian i tak znał odpowiedź. Jej zachowanie na korytarzu mówiło samo za siebie.
Cztery potwornie długie tygodnie wypełnione lękiem o życie Kuby i nieustannymi awanturami zakończyły się utratą przez chłopca przytomności. Joasia niezdolna do jakichkolwiek reakcji stała przed jego salą przyklejona do szyby i modliła się o cud. Sebastian siedział kilka metrów dalej, obserwując ją w milczeniu. Strach i rozpacz sprawiły, że nie mógł nawet płakać. Patrzył tylko przed siebie, siedząc w bezruchu całymi godzinami.
Nagle wstał. Zdawało się, że zrobił to niespodziewanie nawet dla samego siebie. Nie informując Joasi, dokąd idzie, opuścił korytarz, mijając się po drodze z Anią, która przyszła wesprzeć odrobinę zrozpaczonych rodziców.
Tego wieczoru w domu panowała jeszcze bardziej przygnębiająca atmosfera. Joasia otępiała z bólu siedziała nad talerzem mlecznej zupy. Nawet nie udawała, że zamierza coś zjeść. Tylko Sebastian wykazywał inicjatywę, zachęcając córki do dyskusji, a kiedy wreszcie położyły się spać, postanowił porozmawiać także z Joasią.
Usiadł na krześle obok niej i delikatnie wziął jej dłoń w swoje.
- Nie możemy się więcej kłócić – powiedział cicho. – Powinniśmy się wspierać, szczególnie teraz.
Joasia powoli podniosła wzrok, a Sebastian z ulgą stwierdził, że w jej oczach nie ma ani śladu złości.
- Wiem, przepraszam – odparła niemal szeptem.
- Razem sobie z tym poradzimy – kontynuował mężczyzna, głaszcząc żonę po policzku.
- Jak? Nie słyszałeś, co mówił Konrad? Jego czas się kończy…
Rozpacz zdawała się ponownie nią zawładnąć. Pochyliła się do przodu, ukrywając twarz w olanach i szlochając głośno. Sebastian pogłaskał ją po drżących plecach, przypominając sobie, jak bardzo ją kocha.
- Jest sposób, żeby go uratować – powiedział łagodnie. Joasia natychmiast się podniosła i utkwiła w nim wyczekujące spojrzenie. – Tylko jedna osoba może zostać dawcą.
Kobieta patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. Łzy cały czas spływały jej po twarzy, ale w oczach czaiła się iskierka nadziei.
- Kto? – zapytała cicho.
- Ja.
Zapadła cisza. Joasia natychmiast pojęła, na czym polegał pomysł Sebastiana.
- Oszalałeś – wyszeptała. – Nie możesz…
- Rozmawiałem już z Konradem – powiedział spokojnie Sebastian. – Początkowo nie chciał się zgodzić, ale namówiłem go. Zgodził się przeprowadzić operację już jutro.
- Co ty mówisz… Nie możesz tego zrobić…
- Oczywiście zrobi to nieoficjalnie. Najpierw usunie nerkę, w ten sposób będzie większe prawdopodobieństwo przyjęcia przeszczepu, a potem dokona eutanazji. W papierach wpisze zgon, nikt nie powinien się tym interesować.
Kobieta pokręciła gwałtownie głową. Pomysł wydawał jej się tak absurdalny, że zabrakło jej argumentów, żeby się mu przeciwstawić. Odepchnęła ręce Sebastiana, który chciał ją przytulić i wstała.
- Oszalałeś – powtórzyła. – Chcesz się zabić? Nie pozwolę na to.
- Asia, tu chodzi o życie naszego syna – powiedział Sebastian dobitnie. – Musimy je ratować za wszelką cenę, rozumiesz?
- Jeszcze może znaleźć się dawca…
- Już się znalazł – odparł mężczyzna.
Zdawało się, że podjął już decyzję, co tylko zdenerwowało Joasię.
- Nigdy się na to nie zgodzę – oświadczyła.
- Wiem, że bardzo cierpisz, bo nie możesz oddać Kubusiowi swojej nerki – powiedział Sebastian, trafiając tym samym w czuły punkt kobiety. – Ale pomyśl… Co byś zrobiła na moim miejscu?
Joasia spojrzała mężowi głęboko w oczy. Znała odpowiedź na to pytanie: nie wahałaby się ani chwili. Doskonale rozumiała jego pobudki, bo ona także poświęciłaby swoje życie, żeby ratować dziecko. Trudniej jednak było poświęcić życie osoby, którą się kocha.
- A co ty zrobiłbyś na moim miejscu? – zapytała, wykorzystując przeciw Sebastianowi jego własną taktykę.
Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Pozwoliłbym ci postąpić w zgodzie ze sobą – odparł w końcu. – Wiem, że to ty jesteś w gorszej sytuacji – dodał po chwili, chcąc wyjaśnić jej swój tok rozumowania, - ale musisz mnie także zrozumieć. Nie mógłbym dalej żyć ze świadomością, że nie zrobiłem wszystkiego.
Joasia ukryła twarz w dłoniach. Kręciła uparcie głową, jakby w ten sposób mogła zmienić rzeczywistość.
- Poszukajmy dawcy na czarnym rynku – zaproponowała drżącym głosem.
Sebastian gwałtownie pokręcił głową.
- Nie możemy, wiesz o tym – oświadczył spokojnie. – W ten sposób moglibyśmy przyczynić się do czyjejś śmierci.
- Nie możesz mnie zostawić – wyszeptała Joasia, połykając łzy. Straciła już wszystkie sensowne argumenty. – Potrzebuję cię. I ja, i dzieci…
- Poradzisz sobie, wiem o tym – powiedział Sebastian, uśmiechając się z trudem. W jego oczach także błyszczały łzy.



Tej nocy żadne z nich nie mogło zasnąć. Joasia pogrążona w szoku i rozpaczy nie była w stanie rozmawiać. Nie potrafiła wykorzystać ostatnich chwil spędzanych z mężem. Leżała tylko ze wzrokiem wbitym w ścianę i czekała na nadejście rana.
Sebastian także milczał. Chciał powiedzieć ukochanej wiele rzeczy, ale wiedział, że ona nie da rady ich wysłuchać. Patrzył więc tylko na jej plecy, myśląc o wszystkich wspólnie spędzonych chwilach.
Rano otępienie Joasi minęło. Wreszcie w pełni zdała sobie sprawę z konsekwencji podjętych poprzedniego wieczoru decyzji. Dławiąc się łzami, zaczęła błagać Sebastiana, żeby zrezygnował ze swoich postanowień, a kiedy kategorycznie jej odmówił, wpadła w furię.
- Jesteś egoistą! – krzyczała. – Chcesz tylko uspokoić własne sumienie! Nie myślisz ani o dzieciach, ani o mnie! Nienawidzę cię!
Cisnęła w niego trzymaną akurat śmietaną, ale trafiła tylko w zamykające się za Sebastianem drzwi. Biała maź rozbryznęła się po ścianach i podłodze, a kobieta opadła na krzesło, ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się.



Dwie godziny później wbiegała na pierwsze piętro kliniki. Na korytarzu spotkała Anię. Kobieta wyraźnie na nią czekała, ale Joasia nawet się nie zatrzymała. Pobiegła prosto do sali Kuby, będąc pewną, że zastanie tam Sebastiana. Chciała powiedzieć mu, jak bardzo go kocha.
Niestety nie znalazła ani męża, ani syna i natychmiast zrozumiała, że przyjechała za późno. Ania jednym spojrzeniem potwierdziła wszystkie jej obawy: obaj jej „mężczyźni” byli już na sali operacyjnej.
Poczuła przeszywający na wskroś ból, trudny do opisania. Wiedziała już, że straciła najbliższą na świecie osobę i chciała tylko jednego: umrzeć.



Kiedy miesiąc później Kuba zdrowy opuścił klinikę, Joasia wciąż nie potrafiła się cieszyć. Nie była w stanie wytłumaczyć dzieciom, że ich tata już nigdy nie wróci. Bała się ich reakcji, bała się, że sobie z tym nie poradzą. Ale przede wszystkim sama nie potrafiła pogodzić się ze śmiercią męża.
- Kuba żyje dzięki niemu – powiedziała któregoś dnia Ani. – I jestem mu za to bardzo wdzięczna… Ale chyba nie wybaczę mu, że mnie zostawił…
Ania pogłaskała przyjaciółkę po ramieniu. Wiedziała, że sama nie wierzy w to, co mówi.
- Najgorsze jest to, że kiedy widzieliśmy się po raz ostatni… kłóciliśmy się… Przez ostatni miesiąc nie robiliśmy nic innego. A przecież tak bardzo się kochaliśmy…
- Musisz zapamiętać tylko te dobre chwile – odparła łagodnie Ania.
- Powiedziałam mu tyle okropnych rzeczy – mówiła Joasia przez łzy. – Nie potrafiłam się z tym pogodzić, nie potrafiłam się pożegnać… Łatwiej było mi krzyczeć i ubliżać mu…
- Jestem pewna, że Sebastian to zrozumiał.
- Oddałabym wszystko za jeszcze jedną szansę – wyznała. – Choć chwilę, żeby się pożegnać… I powiedzieć mu, że kocham go najbardziej na świecie…

poniedziałek, 7 maja 2012

12. Potrzebuję Cię, ponieważ Cię kocham

Tego popołudnia dręczyły ją nie tylko wizje umierającej Bryzy. Wracały także myśli o rozmowie z matką i ślubie, do którego ona bądź Kalina miały zostać zmuszone. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej absurdalne wydawało jej się to wszystko. Zaczynała jednak zdawać sobie sprawę, że sytuacja nie przedstawia się ciekawie i mimowolnie nawiedzały ją wizje, w których szła do ołtarza z nieznajomym mężczyzną na wózku.
Z niespokojnego snu wyrwało ją pukanie. Podniosła się do pozycji siedzącej, na wpół przytomnie mówiąc „proszę”. Zaskoczona w drzwiach ujrzała Sebastiana.
Była zbyt zmęczona i przybita, żeby się zdenerwować. Jego obecność przyniosła jej ulgę i mimo wszystko nie mogła tego nie zauważyć. Usiadła na łóżku po turecku i wpatrzyła się w swoje kolana.
Sebastian podszedł do niej powoli i z lekkim wahaniem posadził na jej kolanach małą, czarno-brązową kulkę, a potem niepewnie opadł na krzesło. Aśka przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując się w bursztynowe oczy zwierzęcia.
- Wiem, że lubisz owczarki – zaczął mężczyzna nieporadnie. – I pomyślałem...
Urwał zakłopotany. Nie był pewny, czy łzy na policzkach Joasi są dobrym, czy złym znakiem.
Kobieta pogłaskała ostrożnie szczeniaka i przez moment w milczeniu obserwowała, jak gryzie jej bransoletkę.
- Dziękuję – powiedziała cicho. – To miłe.
- Miałem nadzieję, że ona w jakiś sposób zapełni pustkę po Bryzie – wyznał Seba, bawiąc się nerwowo palcami. – Ale to może za wcześnie…
- Nie wyobrażam sobie domu bez psa – odparła Joasia, nie patrząc na partnera. – Mam nadzieję, że Ania nie będzie miała nic przeciwko.
- Nazywa się Karo, ale oczywiście imię możesz zmienić…
Joasia kiwnęła głową, nadal głaszcząc machinalnie psa. Sebastian zaczął się zastanawiać, czy nie powinien się wycofać, jednak po chwili namysłu postanowił ponownie się odezwać.
- Dobrze się czujesz? – zapytał niepewnie. Kobieta podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. – Chętnie pomogę ci z mieszkaniem i…
- Nie martwię się mieszkaniem ani rzeczami – odparła Joasia smutno. – To tylko przedmioty.
Seba pokiwał głową ze zrozumieniem. Przesiadł się na łóżko i nieśmiało poklepał przyjaciółkę po ramieniu. Joasia oparła się o niego.
- Nie mogę sobie wybaczyć, że zapomniałam o tym cholernym żelazku – powiedziała zamyślona. – Bryza zginęła straszną śmiercią i to przeze mnie…
Komisarz nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Milczał więc, głaszcząc tylko kobietę po ramieniu.
- Dostałam ją od ojca siedem lat temu – kontynuowała Joasia. – Dzięki niej miałam wrażenie, że wciąż przy mnie jest…
Zdała sobie sprawę, że po jej policzkach spływają łzy, więc otarła je szybko i odsunęła się od Sebastiana. Nie chciała się rozklejać, a przede wszystkim nie chciała dawać mu powodu, by myślał, że z jej strony cokolwiek się zmieniło.
- Nie będzie mnie przez kilka dni w pracy – powiedziała. – Już uprzedziłam Starego.
- W porządku, zajmę się sprawą – obiecał Sebastian.
Następnego ranka Joasia pojechała do szkoły Kaliny. Nie czuła się dobrze, odkładając spotkanie z jej nauczycielem, bo miała dziwne wrażenie, że stało się coś złego. Była nieco zaskoczona, kiedy z pokoju nauczycielskiego wyszedł do niej na oko dwudziestokilkuletni blondyn i uśmiechnął się serdecznie.
- Pani Zawadzka? – przywitał się, podając jej rękę. – Może przejdziemy do sali – dodał, nim zdążyła choćby przytaknąć.
- Proszę mi wybaczyć, ale spodziewałam się kogoś starszego – powiedział, kiedy weszli do jednej z klas.
- To podobnie jak ja – odparła Joasia, nim zdążyła ugryźć się w język. – Jestem siostrą Kaliny – dodała, chcąc zatuszować swój nietakt. – To ja ją wychowuję, jeśli można to tak określić.
- No tak, to wiele wyjaśnia… - mruknął, na co Aśka uniosła brwi. – Przepraszam, nie przedstawiłem się. Błażej Kalinowski.
Ukłonił się lekko i ponownie uśmiechnął. Joasia westchnęła w duchu. Chciała jak najszybciej dowiedzieć się, co takiego zmalowała Kalina, a nauczyciel wcale jej tego nie ułatwiał.
- Joanna Czechowska – odparła, siląc się na wciąż uprzejmy ton. – Zaczął pan mówić o Kalinie…
- Tak – zreflektował się mężczyzna. – Uczę Kalinę dopiero od kilku tygodni, nie znam jej jeszcze zbyt dobrze, ale zaniepokoiło mnie napisane przez nią opowiadanie. Nie ukrywam, że chciałem porozmawiać o tym z jej matką, ale skoro tak…
Wyjął z biurka kilkustronicową pracę i wręczył Joasia.
- Proszę przeczytać tutaj – dodał, wskazując palcem akapit gdzieś pośrodku strony.
Aśka rzuciła mu uważne spojrzenie, po czym pochyliła się nad opowiadaniem siostry.

- Na świecie jesteś sama, Oliwio, taki już człowieczy los. Albo teraz zakończysz to odważnie, albo będziesz umierać każdego dnia od nowa.
Dziewczyna wzięła do ręki nóż i spojrzała na przyjaciela. 
- Nie będę już dla nikogo ciężarem – powiedziała i wbiła ostrze w brzuch.

Joasia podniosła głowę, marszcząc brwi. Prawdopodobnie gdyby nikt nie zwrócił na to jej uwagi, sama nie znalazłaby w tym nic nadzwyczajnego.
- Prosiłem, żeby napisali coś, z czym by się identyfikowali – wyjaśnił mężczyzna. – Coś osobistego.
Policjantka raz jeszcze przeczytała wskazany fragment.
- Nie sądzę, żeby Kalina… - zaczęła.
- Całe opowiadanie napisane jest w podobnym tonie – przerwał jej nauczyciel. – Nie ukrywam, że trochę mnie to zaniepokoiło.
- Porozmawiam z nią – obiecała Joasia z cichym westchnieniem. – Mogę wziąć to opowiadanie? Chciałabym je w całości przeczytać.
Mężczyzna wręczył Joasi pracę i policjantka kontem oka zauważyła, że Kalina dostała za nie najwyższą ocenę. Włożyła opowiadanie do torebki i już zamierzała się pożegnać, kiedy nauczyciel ponownie się odezwał.
- Kalina jest bardzo zdolną uczennicą – powiedział. – Wspaniale pisze, błyskotliwie interpretuje przeczytane książki i jest naprawdę świetną aktorką. Przygotowujemy teraz spektakl na Dzień Edukacji, a Kalina jest wyjątkowo przekonującą Julią.
Joasia starała się robić taką minę, jakby to wszystko nie było dla niej nowością. Poczuła się bardzo głupio ze świadomością, że właściwie niewiele wie o życiu swojej siostry.
- Bardzo mnie to cieszy – mruknęła.
- Mam nadzieję, że przyjdzie pani podziwiać ją na scenie.
- Na pewno – obiecała Joasia, robiąc krok w stronę drzwi.
- To bardzo ważne, żeby najbliżsi wspierali naszych młodych aktorów – kontynuował mężczyzna, sprawiając wrażenie, jakby w ogóle nie zauważał zniecierpliwienia Joasi. – Kalina jest bardzo wrażliwą dziewczyną, na pewno będzie jej raźniej.
- Tak, jestem pewna, że się ucieszy – zgodziła się Joasia dla świętego spokoju. – Dziękuję, że poinformował mnie pan o tym opowiadaniu. Do widzenia.
Podała mężczyźnie rękę i nie zważając na fakt, że żegna się z nią nieco zbyt wolno, by można to uznać za naturalne, czmychnęła z sali. Odetchnęła z ulgą, dopiero kiedy znalazła się na zewnątrz, ale mina szybko jej zrzedła, bo tuż przy bramie zauważyła Kalinę kłócącą się z kobietą w średnim wieku. I tą kobietą z całą pewnością była ich matka.
Przyspieszyła kroku, sypiąc pod nosem przekleństwa. Na samą myśl o tym, że Kalina mogła stać się kolejną ofiarą szantażu, Joasi robiło się słabo, a opowiadanie w torebce nagle robiło się cięższe.
- Co tu robisz? – warknęła do matki, kiedy znalazła się na tyle blisko, by dotarł do niej jej cichy głos.
- Rozmawiam z moją córką – oświadczyła kobieta bezczelnym tonem.
- Wynoś się stąd – wycedziła Joasia, nie mogąc ukryć nienawiści. Nie chciała robić sceny pod szkołą Kaliny i tylko dlatego nie doszło jeszcze do rękoczynów.
- Zostało ci pięć dni – powiedziała matka.
Odwróciła się na pięcie i odeszła, zostawiając rozwścieczone córki. Przez dłuższą chwilę żadna z nich się nie odezwała, ale w końcu Kalina odzyskała głos.
- Pięć dni do czego? – zapytała, odwracając się do siostry.
Joasia wciąż patrzyła w kierunku, gdzie przed chwilę zniknęła ich matka. Wiedziała, że Kalina nie zadowoli się wymijającą odpowiedzią, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy.
- Wracaj do szkoły, porozmawiamy w domu – rzuciła w końcu i odeszła w stronę przystanku autobusowego.

Tego dnia miała zacząć sprzątanie w swoim mieszkaniu. Nie czuła się najlepiej z tą świadomością, ale nie chciała przedłużać pobytu u Ani, a wiedziała, że im szybciej posprząta pogorzelisko, tym szybciej rozpocznie się i zakończy remont. Wielkie było jej zdziwienie, kiedy pod swoim blokiem spotkała Rafała i Maćka, taszczących to, co zostało z szafy.
- Co wy tu robicie? – zapytała zdezorientowana, kiedy oboje uśmiechnęli się do niej szeroko.
- A jak myślisz? – odparł Maciek.
- Przecież powinniście być na komendzie, a poza tym… skąd mieliście klucze?
Mężczyźni tylko wyszczerzyli zęby i ruszyli w dalszą drogę do kontenera na śmieci. Joasia zmarszczyła brwi, nie mogąc zrozumieć, co się dzieje. Pobiegła na górę, a tam czekała na nią kolejna niespodzianka. Obie Anie i Kaśka pakowały do worków nadpalone ubrania, pościel i wszystko to, co dało się tam zmieścić, a nie było popiołem. Z kolei w salonie Sebastian i Bartek rozkręcali ciężki regał.
- Co tu się dzieje? – zapytała, stając w przedpokoju.
Oczywiście już wiedziała, skąd mieli klucze. Nadal jednak nie mogła uwierzyć, że zrobili jej taką niespodziankę.
- Sprzątamy – odparł Bartek z uśmiechem.
Joasia podeszła do nich i delikatnie położyła Sebastianowi rękę na ramieniu. Odwrócił się przez ramię i spojrzał na nią. Kobieta tylko uśmiechnęła się smutno, pocałowała go w policzek i odeszła. Usłyszała, że Bartek zagwizdał cicho, ale nie odwróciła się. Wiedziała, że Sebastian właśnie przeszywa go spojrzeniem.
W ósemkę uporali się z bałaganem zaskakująco szybko. Już dwie godziny później wszystko zostało wyniesione na śmietnik, a Ania kończyła zmywać podłogę w przedpokoju.
- Bardzo wam dziękuję… - zaczęła Joasia, jednak nie dane jej było skończyć.
- Zachowaj to na później – przerwał jej Maciek. – Jeszcze nie skończyliśmy.
Ku jej wielkiemu zaskoczeniu wyszli z mieszkania, a kilka minut później wrócili z kijami, wiadrami i reklamówkami.
- Nie przesadzajcie – powiedziała szybko. – Zamówię jakąś ekipę i zajmie się malowaniem…
Nikt jednak nie zwracał na nią uwagi. Dziewczyny zostały szybko poinstruowane przez Rafała i wszyscy zabrali się do czyszczenia i szpachlowania ścian. Joasia stała w przedpokoju, przyglądając się temu. Wzruszyła ją postawa przyjaciół, z trudem powstrzymywała łzy. Teraz już wiedziała, że zawsze może na nich liczyć.

sobota, 5 maja 2012

Jeżeli gdzieś jest raj cz. 1 (autorka: Alutka)

Tego wczesnego grudniowego poranka zaczął padać śnieg. Opady śniegu w grudniu nie są, oczywiście zjawiskiem niepowszednim, lecz tym razem pogoda była wyjątkowa paskudna. Na dworze panowała, bowiem gęsta nieprzenikniona mgła, a śnieg był drobny i suchy. Droga do pracy w tych warunkach nie stanowiła przyjemności.
Niewysoka, szczupła kobieta w grubym kożuchu szła w kierunku komendy policji w Krakowie przy ulicy Pomorskiej. Joanna Czechowska, bo tak właśnie nazywała się kobieta była policjantką miała szarozielone oczy i długie, choć delikatne ciemnoblond włosy. Aśka z ulgą weszła do ciepłego korytarza i machinalnie i uśmiechnęła się do biegnącego, gdzieś Bartka. Asystent trzymał w rękach stos teczek z aktami.
- Hej Asia słuchaj biegnij szybko do biura macie pilną sprawę. Niedawno dzwoniła tutaj jakaś starsza babka zgłosiła, że z mieszkania jej sąsiadów coś śmierdzi, ponoć fetor jest okropny- poinformował ją, znacząco unosząc oczy do sufitu.
- No, no skąd ta ponura mina, czyżbyś je nie dowierzał? Skoro jest zgłoszenie to musimy to sprawdzić, bo raczej nie wzywali, by nas do zepsutego mięsa- wyjaśniła logicznie policjantka.
- W takim razie jedźcie, Sebastian już na ciebie czeka w biurze. Moim zdaniem to, tylko urojenia starej wariatki, ale możecie jechać może i faktycznie masz rację- rzucił ironicznie Bartek.
Dziewczyna bez najmniejszego zdziwienia przyjęła tę ironię w zasadzie przyzwyczaiła się do tego, że jej jedynym przyjacielem na tej komendzie był jest Sebastian Reszta kolegów natomiast traktowała ją na ogół z czymś w rodzaju chłodnej uprzejmości. Być może powodem był pewien dystans z, którym i ona traktowała ludzi. Nawiązanie jakiejkolwiek trwalszej relacji stanowiło w jej życiu poważny problem. Rodzice od początku nie pochwalali zawodowych ambicji swojej córki Ojciec jako człowiek o tradycyjnych poglądach uważał, iż rola kobiety polega na spełnianiu obowiązków pani domu, a praca to typowo męskie zajęcie. W takich warunkach trudno było liczyć na rodzicielskie błogosławieństwo, gdy osiemnastolatka zaliczyła z wyróżnieniem końcowy egzamin w szkole policyjnej. Teraz siedząc, wraz z partnerem w samochodzie Aśka starała się skupić myśli na czekającej ich sprawie. Niestety dość szybko okazało się, iż informacje od znerwicowanej sąsiadki są prawdą. W starej kamiennicy przy ulicy Witolda Pileckiego w bardzo zaniedbanym mieszkaniu policyjni technicy i lekarz sądowy, istotnie odkryli zwłoki starszej kobiety Leokadii Tyszko. Według relacji Adama ciało znajdowało się już w stanie znacznego rozkładu, jednak wstępne ustalenia wyraźnie świadczył o tym, że ofiarę przed samą śmiercią torturowano. Dzięki informacjom od dzielnicowego policjanci ustalili podstawowe fakty. Starsza pani wychowywała samotnie dwie wnuczki. Starsza z nich Monika chodziła do elitarnego liceum, natomiast młodsza siedmioletnia Gabrysia od kilu dni przebywała w Pogotowiu Opiekuńczym.
-Ostatnio trafiają nam się same nietypowe śledztwa i chyba ta sprawa nie będzie łatwa. Przede wszystkim powinniśmy pojechać do tego ośrodka, gdzie zabrali tę młodszą dziewczynkę-oznajmił ponuro Sebastian.
- Spokojne mogę tam pojechać sama, przecież i tak ktoś musi wrócić na Pomorską, więc to żaden problem. Czasami naprawdę wolę takie sprawy od raportów, zresztą na komendzie nie czuje się dobrze- przyznała uczciwie kobieta, nie patrząc na partnera.
- Oj nie bądź taka niesprawiedliwa to, raczej ty starasz się unikać innych osób z komendy. Daj im szansę, żeby cię polubili i sama zobaczysz ile się zmieni.
- Wiesz może to dziwnie zabrzmi, ale ja nie uważam siebie za dziwaczkę i naprawdę się staram. Oni mnie po prostu nie akceptują, bo jestem inna, ot co- fuknęła ze złością.
Mężczyzna bezradnie pokręcił głową z doświadczenia wiedział, że najprościej uspokoi przyjaciółkę, jeśli przestanie poruszać drażliwy temat. Przyjaźń z Joasią była dla niego ważna, choć Bogiem, a prawdą czasami zastanawiał się, czy rzeczywiście jest odpowiednie określenie dla ich relacji. Mimo jego wysiłków, oraz rozmaitych prób wprowadzenia do towarzystwa ona, nadal wolała zachowywała się dziwnie. Momentami takie zachowanie zaczynało, nawet irytować Sebastiana. Przez drogi resztę w aucie panowało przykre milczenie. Tego wieczora policjant postanowił zatelefonować do Rafała, by pogadać o całej tej sytuacji, wtedy jeszcze nie zadawał sobie sprawy czym może się to skończyć...


**


Następnego dnia zaraz po przyjściu do pracy poszedł do ich wspólnego biura, lecz nikogo tam nie zastał. W pokoju asystentów odnalazł za to Kaśkę zawzięcie porządkującą papiery. Asystentka zazwyczaj najbardziej opanowana z całej ekipy dziś wyglądała, niczym chmura gradowa. Zignorowała wesołe powitanie, po czym cisnęła teczkę w kąt pokoju. Wreszcie obrzuciła go jadowitym spojrzeniem i prychnęła pogardliwie. Sebastian poczuł się nieco dotknięty, lecz równocześnie zaniepokojony.
- Wyglądasz jak królowa Furia- Gburia z tej bajki w każdym razie mnie przestraszyłaś. Mój wujek mówił, żeby nie zbliżać się do klatki z lwicami- zagaił niepewnym tonem.
-Spadaj stąd lepiej zanim coś ci zrobię ty... ty cholerny troglodyto bez serca- warknęła ze złością Kaśka.
- Można wiedzieć co cię od rana ugryzło i czego chcesz, akurat ode mnie? Czyżby jakiś mały kobiecy może chłopak nie przyszedł na randkę?- odparował zjadliwie Sebastian.
-Od dzisiaj najprawdopodobniej będziesz pracował ze swoim ulubionym kolegą Rafałem, bo Asia chce porosić o przeniesienie. Dzisiaj od samego rana każdy o tym mówi powtarzają te wasze złośliwe komentarz o niej- wyjawiła niechętnie.
- Ja mogę dać słowo, że to nie było nic takiego po prostu sobie rozmawialiśmy i tyle! Chciałem jakoś przekonać Rafała, żeby się bardziej postarał, a on źle zinterpretował, to już nie moja wina- powiedział prosząco Sebastian.
Następne dni wyglądał tak podobnie, jakby był kroplami wody kapiącym z nie dokręconego kranu. Atmosferę zdecydowanie pogarszał fakt, iż nikt nie przejmował się ewentualnym odejściem Asi. Plotki zataczały coraz szersze kręgi, natomiast główna osoba dramatu milczała uparcie nie próbując niczego wyjaśniać. Śledztwo dotyczące zabójstwa staruszki z ulicy Pileckiego utknęło w martwym punickie, więc nie mieli praktycznie nic do roboty. Wolno mijające dni i zbliżające się Święta Bożego Narodzenia nie mogły w tych warunkach być powodem do radości dla żadnej ze stron konfliktu. Wigilia organizowana od lat w tym roku bardziej przypominała stypę, niż radosne świętowanie. Najgorsze wydarzenie miało, jednak dopiero nasępić. Dokładnie dwudziestego trzeciego grudnia cały Kraków obiegła informacja o tragicznym wypadku na przejeździe kolejowym do z szokowanych policjantów z Pomorskiej dotarło, iż granatowa honda była własnością Aśki. Samochód, bowiem został szczegółowo opisany, zarówno mediach, jak w lokalnej prasie. Teraz każdą z osób zamieszanych w tę aferę czekały długie tygodnie niepewności…

Alutka

piątek, 4 maja 2012

11. Potrzebuję Cię, ponieważ Cię kocham

- Matka dzwoniła – mruknęła nastolatka. – Mówiła, że przyjedzie do nas o piątej, bo chce porozmawiać z Aśką…
- Może ja spróbuję do niej zadzwonić – westchnął Seba.
Niestety jedyną odpowiedzią była poczta głosowa. Sebastian spojrzał bezradnie na Kalinę.
- Pojechała do żony naszej ofiary – powiedział, jakby to miało coś zmienić. – Mamy niewiele czasu, żeby zakończyć tą sprawę…
- Pójdę już do domu – odparła dziewczyna. – Jak Aśka wróci…
- Wiesz co, zaczekaj tu – mruknął Seba. – Pojadę po nią.
Kiedy dwadzieścia minut później komisarz zaparkował przed domem na obrzeżach miasta, od razu rozpoznał samochód asystentów. W środku dostrzegł zarys sylwetki Joasi i jej jasne włosy.
- Masz wyłączony telefon – powiedział, wsiadając do auta asystentów.
Aśka spojrzała na niego, unosząc brwi.
- Pewnie mi się rozładował – odparła obojętnym tonem.
- Kalina przyjechała na komendę, szukała cię.
Kobieta natychmiast zmieniła swoje nastawienie. Natychmiast przyszła jej do głowy setka najczarniejszych myśli.
- Mówiła, co się stało? Daj mi telefon, muszę do niej zadzwonić – powiedziała podenerwowana.
- Dzwoniła do niej wasza matka – mruknął Seba, podając partnerce swoją komórkę. – Chce z tobą porozmawiać, ma przyjść o piątej.
Aśka spojrzała na telefon. Było dwadzieścia po czwartej. Niezdecydowana zaczęła stukać kciukiem w obudowę telefonu.
- Właściwie co tu jeszcze robisz? – odezwał się Seba po chwili namysłu. – Rozmawiałaś z jego żoną?
- Tak, ale wydaje mi się, że coś kręci. Chciałam porozmawiać z dziećmi… No wiesz, ta starsza dziewczynka ma pięć lat, może coś by mi powiedziała. Ale ponoć wciąż jest u dziadków. Adresu podać mi nie chciała i zaczęła jeszcze bardziej kręcić. Chciałam ją poobserwować, pomyślałam, że może z czymś się zdradzi. No ale teraz… - westchnęła. – Muszę jechać do domu.
Nie miała ochoty na ponowne spotkanie z matką, ale obawiała się, że jeśli będzie jej unikać, kobieta narobi jej problemów. Bądź co bądź, to ona była prawną opiekunką Kaliny i Joasia podejrzewała, że jej nagła wizyta może mieć z tą kwestią coś wspólnego.
- To jedź, ja tu zostanę – zadeklarował natychmiast Sebastian.
Joasia spojrzała na niego. Przez moment znowu zobaczyła w nim przyjaciela zawsze gotowego do pomocy, ofiarującego wsparcie. I zupełnie tak jak kiedyś miała ochotę zwierzyć mu się ze swoich obaw i lęków.
- To cześć – mruknęła z nagłym chłodem w głosie, przywracając samą siebie do rzeczywistości.
Seba z cichym westchnieniem przesiadł się do swojego samochodu i obserwował, jak Joasia odjeżdża. Znowu poczuł się przybity panującym między nimi napięciem.
Kiedy Aśka zaparkowała pod swoim blokiem, matki jeszcze nie było. Postanowiła zająć się czymś do jej przyjścia, żeby rozmyślaniami jeszcze bardziej się nie nakręcać. Zadzwoniła do Kaliny, prosząc, by została na komendzie, aż do jej przyjazdu i zabrała się za prasowanie.
Niecałe piętnaście minut później do uszu policjantki dotarł dźwięk dzwonka. Ze złością odstawiła żelazko i ruszyła do drzwi.
- Czego ode mnie chcesz? – zapytała chłodno, otwierając matce.
- Porozmawiać o Kalinie – odparła kobieta. – To moja córka i mam prawo…
- Twoja córka? Teraz sobie o tym przypomniałaś? Gdzie byłaś przez ostatnie lata?
Joasia czuła, że irytacja zaczyna brać nad nią górę. Wyszła na korytarz i z hukiem zamknęła drzwi. Nie chciała, by matka postawiła choć jeden krok w jej mieszkaniu.
- Nie zapominaj, że to ja mam prawo opieki nad nią – przypomniała kobieta, uśmiechając się z wyższością.
- Ona nie chce z tobą mieszkać, nie rozumiesz? Zawiodłaś ją w obrzydliwy sposób, kiedy najbardziej ciebie potrzebowała.
- Mówisz o niej czy o sobie? – szydziła dalej.
Aśka zmrużyła oczy.
- Nigdy cię przy mnie nie było, więc jak mogłaś mnie zawieść? – odparła lodowatym tonem.
- Widzę, że nie chcesz ze mną rozmawiać – zauważyła kobieta. – W takim razie sprawą zajmą się odpowiednie służby.
Odwróciła się na pięcie i z godnością zeszła po schodach. Aśka jeszcze przez chwilę stała na klatce, trzęsąc się ze złości. W końcu jednak zdała sobie sprawę, jak fatalnie to rozegrała i postanowiła swoje uprzedzenia odłożyć na bok, przynajmniej chwilowo. Przekręciła klucz w zamku i zbiegła po schodach.
Matkę dogoniła na ulicy. Złapała ją za ramię i zmusiła do zatrzymania.
- Czego ode mnie chcesz? – zapytała wprost.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Przestań się bawić w te gierki. Gdyby zależało ci na tym, żeby Kalina z tobą zamieszkała, nie przychodziłabyś z tym do mnie. Obie dobrze to wiemy.
- Masz rację – oświadczyła niespodziewanie kobieta. – Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
Joasia zmierzyła matkę uważnym spojrzeniem. Czuła, że cokolwiek powie, z całą pewnością nie przypadnie jej to do gustu.
- Od pewnego czasu mam przyjaciela – powiedziała kobieta, na co Aśka mimowolnie prychnęła. – Żyję w luksusie, na jaki zasługuję. I nie zamierzam z tego rezygnować.
- Do rzeczy – warknęła policjantka.
- Kazimierz ma syna, Karola. Przepisze na mnie połowę swojego majątku, jeśli moja córka zostanie jego żoną.
Aśka roześmiała się mimowolnie. W pierwszym momencie naprawdę pomyślała, że jej matka żartuje. Sam pomysł wydawał jej się absurdalny.
- Karol jeździ na wózku i Kazimierz obawia się o jego przyszłość. Oczywiście jego żoną może zostać Kalina, ale pomyślałam, że może zechcesz ją zastąpić.
- Jak śmiesz… - zaczęła Joasia, z trudem dobierając słowa. – Jak możesz w ogóle proponować mi coś takiego?
Była tak zszokowana, że nie potrafiła nawet się zezłościć. Ogarnęła ją dziwna rozpacz. W duchu zdawała sobie sprawę, jak trudną decyzję będzie musiała podjąć.
- Obie dobrze wiemy – kontynuowała matka, - że nie będę miała żadnego problemu ze zmuszeniem Kaliny do ślubu. To, że tu jestem, to tylko moja dobra wola. Zastanów się, masz tydzień na podjęcie decyzji.
Joasia stała jak skamieniała, odprowadzając matkę wzrokiem. Dopiero po chwili otrząsnęła się z otępienia. W tej chwili tylko jedno było pewne: musiała pojechać po Kalinę.
Od razu postanowiła, że nie powie siostrze prawdy. Nie brała nawet pod uwagę, że mogłaby przystać na propozycję matki, ale obawiała się reakcji Kaliny. Z całą pewnością łatwiej było załatwić sprawę za jej plecami.
- Powiesz mi wreszcie, czego chciała? – pytała po raz kolejny Kalina, kiedy kilkadziesiąt minut później jechały w stronę domu.
- Nic nowego – kłamała konsekwentnie Joasia.
- Nie wmówisz mi, że przyszła tak bez powodu…
- Chce, żebyś się do niej przeprowadziła – odparła policjantka nieco zniecierpliwionym tonem. – Ale ją spławiłam.
Kalina zmierzyła siostrę spojrzeniem, ale nic już nie powiedziała. Wyglądało na to, że postanowiła odpuścić.
Im bliżej były swojego bloku, tym bardziej Joasia była nerwowa. Podświadomie odczuwała dziwne napięcie i dopiero przecznicę od domu zdała sobie sprawę, czym jest spowodowane. Na niebie widniały kłęby ciemnoszarego dymu, a tuż obok nich przejechał na sygnale wóz strażacki.
- Boże, nie wyłączyłam żelazka – wyszeptała z przerażeniem.
Przyspieszyła, ale choć pod blokiem zatrzymała się już chwilę później, niczego nie mogło to zmienić. Z okien na pierwszym piętrze buchał dym i ogień, a strażacy próbowali uniemożliwić mu rozprzestrzenienie się na inne piętra.
Przez kilkadziesiąt kolejnych minut siostry obserwowały walkę z ogniem, która ostatecznie zakończyła się sukcesem. Joasia na drżących nogach podeszła do strażaka, którego znała z pracy.
- To twoje mieszkanie? – zapytał, zauważywszy jej minę.
- Tak…
- Przykro mi, ale niewiele się ostało… Będzie w całości do remontu.
- Tam był mój pies… - wyszeptała Joasia, patrząc na kolegę błagalnie.
- Naprawdę mi przykro…
Aśka spuściła wzrok, starając się za wszelką cenę powstrzymać łzy.
- Jeszcze nie wiemy, co było przyczyną pożaru… - zaczął powoli strażak.
- Żelazko – powiedziała Joasia cicho. – Nie wyłączyłam żelazka.
Odeszła od strażaków i gapiów i przysiadła na murku. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko jest prawdą. Nie docierały do niej pocieszające słowa sąsiadek ani oskarżycielski głos dozorcy. Otrząsnęła się, dopiero kiedy Kalina przytuliła się do niej delikatnie.
- Wszystko będzie dobrze – powiedziała cicho, odruchowo chcąc pocieszyć młodszą siostrę. – Nie przejmuj się.
Kalina nie odpowiedziała. Pogłaskała ją delikatnie po włosach i siedziała obok bez słowa, chcąc samą obecnością okazać jej wsparcie.
Pół godziny później pod blokiem przyjaciółki pojawiła się Ania, którą o zaistniałej sytuacji poinformowała jak zwykle zorientowana Kaśka. Zabrała obie siostry do swojego mieszkania, tłumacząc spokojnym tonem, że na wszystkie formalności będzie jeszcze czas.
Tego wieczoru w mieszkaniu u Ani panowała grobowa atmosfera. Joasia wcale nie przejęła się zrujnowanym mieszkaniem, ale jej myśli wciąż mimowolnie wracały do Bryzy. Kalina z kolei rozmyślała o tajemniczej wizycie matki, w której upatrywała pośredniej przyczyny pożaru. Mimo że siostry nocowały w jednym pokoju, nie odezwały się do siebie ani słowem, pogrążone w ponurych myślach.
Kiedy następnego ranka Joasia pojawiła się na komendzie, miała wrażenie, że wydarzenia poprzedniego popołudnia to tylko jeden wielki koszmarny sen, który z rzeczywistością nie miał nic wspólnego. Ania próbowała ją namówić, żeby została w domu i odpoczęła, ale kobieta nie chciała jej słuchać. Nikomu nie powiedziała o tym, co się stało, ale przykra wiadomość i tak obiegła komendę lotem błyskawicy. Ostatni o tragedii dowiedział się Sebastian, którego uświadomiła Ania. Niestety ze względu na niezręczną sytuację między nim i Joasią, nie wiedział, jak się do niej odezwać i koniec końców ani słowem nie wspomniał o pożarze.
- Muszę dzisiaj wcześniej wyjść – powiedziała kobieta, kiedy zegar na ścianie wskazał drugą. – Nauczyciel Kaliny wezwał mnie do szkoły.
Była to szczera prawda i Joasia bardzo była ciekawa, co takiego zmalowała jej siostra, jednak w skutek przeżyć z minionego popołudnia nie czuła się na siłach, by tego dnia zmierzyć się z kolejnym problemem. Już rano ostrzegła Kalinę, żeby przekazała nauczycielowi, że pojawi się u niego dopiero następnego dnia.
Wymówka okazała się strzałem w dziesiątkę, bo Sebastian natychmiast zdeklarował się, że będzie kryć ją przed Starym. Tak więc Joasia wzięła kurtkę i pojechała do mieszkania Ani, gdzie miała zostać razem z Kaliną na czas remontu.

środa, 2 maja 2012

10. Potrzebuję Cię, ponieważ Cię kocham

- To jakiś koszmar – mówiła Joasia, kiedy wieczorem spotkała się z Anią. – Nie mamy szans zakończyć tej sprawy. Jak mamy to zrobić, skoro w ogóle ze sobą nie rozmawiamy?
Ania zerknęła na przyjaciółkę, ale nie odpowiedziała. Dorzuciła do sałatki kawałki kurczaka i zaczęła szukać przyprawy.
- Jestem prawie pewna, że ten chłopak jest niewinny – kontynuowała Joasia, zdając sobie sprawę, że Ania nie zamierza się odezwać. – Ale nie mam pojęcia, co o tym myśli Sebastian. Przecież nie mogę sama podjąć decyzji…
- I naprawdę najbardziej cię bolą trudności w pracy? – zapytała Ania z wyraźnym powątpiewaniem.
- Chodzi o to, że nasze prywatne sprawy nie powinny przekładać się na pracę – odparła Aśka, nie patrząc jednak na przyjaciółkę. – Gdyby Stary się dowiedział, że stoimy w miejscu z powodu swoich prywatnych nieporozumień…
- Aśka, ile lat my się znamy, co? – przerwała jej Ania z lekkim zniecierpliwieniem. – Przede mną nie musisz udawać. Możemy przejść od razu do rzeczy. Tak więc zastanów się jeszcze raz i mów, co jest grane.
Joasia zawahała się przez moment. Nie była pewna, czy powinna wracać do tematu ślubu, a tym bardziej wyjawiać, że Sebastian maczał palce w jego odwołaniu. Bądź co bądź sprawa była dość delikatna i w łatwy sposób można było jeszcze bardziej namieszać. Jednak z drugiej strony… Jak rozmawiać szczerze, pomijając istotne fakty?
- Sebastian przyznał mi się, że rozmawiał z Rafałem o małżeństwie, no i…
- I wspólnie uznali, że małżeństwa są do chrzanu? – wpadła jej w słowo Ania. – Tak też myślałam.
Nie wyglądała ani na zaskoczoną, ani na zdenerwowaną. Wyglądało na to, że temat ślubu zdążyła już przeboleć. Aśka z nieco zbyt dużym zapałem zabrała się za krojenie papryki; kilka sporych kawałków wylądowało na podłodze.
- Pokłóciłaś się z nim przez nasz ślub? – zapytała Anka, chcąc postawić sprawy jasno.
- Uważasz, że to było w porządku? – odparła Aśka, nie tracąc pewności siebie. – Miał być waszym świadkiem, pomagał w przygotowaniach… A przede wszystkim był naszym przyjacielem.
- Wciąż jest. I Rafała, i moim, i twoim, chociaż chwilowo nie chcesz się do tego przyznać.
- Nie wiem, co się z nim ostatnio dzieje, nie poznaję go – mruknęła Joasia przygnębiona. – Wydawało mi się, że poważnie myśli o życiu, o związkach… A nie, żeby się tylko prześlizgnąć po najmniejszej linii oporu.
- Może to tylko maska? – podsunęła Ania. – Może chce się w ten sposób bronić przed zranieniem? Wiesz, że też miał kilka nieudanych związków. Rafał mówił, że kiedyś był nawet zaręczony.
- Każde z nas ma jakieś przykre wspomnienia – odparła Joasia, której to tłumaczenie wcale nie przekonywało. – To nie powód, żeby rozpieprzać komuś ślub.
- Może dobrze się stało? Może wcale nie byliśmy na to gotowi?
- Słucham? – zdziwiła się Aśka, natychmiast zapominając o papryce. – To znaczy, że rezygnujecie ze ślubu?
- Najważniejsze jest to, że się kochamy i jesteśmy razem szczęśliwi, nie sądzisz? A po ślubie czy bez ślubu…
- Nie wierzę, w to co słyszę… Anka, przecież ty zawsze chciałaś stanąć przed ołtarzem i…
- Życie się zmienia i my także – odparła Ania, uśmiechając się lekko. – Trzeba być elastycznym.
Aśka pokręciła głową z niedowierzaniem. Miała wrażenie, że z całej czwórki pozostała jedyną normalną.
- Poza tym, Asiu, nie wiem dokładnie, jak to było – kontynuowała Ania, wracając do głównego tematu rozmowy. – Nie sądzę, żeby Seba namawiał Rafała do czegokolwiek. Pewnie uskuteczniali te swoje rozmowy przy piwku i meczyku – zakpiła. – Seba powiedział nieopatrznie kilka słów za dużo i stało się. Tak bywa, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi.
- On nie widzi w tym nic złego, rozumiesz? – upierała się Aśka.
- Tego pewnie nigdy się nie dowiesz. Powinnaś z większym dystansem traktować to, co mówią ci faceci. Zresztą, kurczę… Ja przeszłam nad tym do porządku dziennego, a ty nie potrafisz? Kłócisz się z Sebą z powodu mojego ślubu, podczas gdy ja i Rafał jesteśmy szczęśliwi? Zastanów się…
- Nie chodzi o ślub, tylko o całokształt – warknęła Joasia.
- Wyrażaj się nieco precyzyjniej…
- Powiedział, że cały czas myśli o tamtym… - mruknęła, ale Ania uniosła tylko brwi, nic nie rozumiejąc. – No o tym, jak mnie podglądał…
Anka nie zdołała powstrzymać chichotu.
- Co w tym zabawnego? – zdenerwowała się Aśka.
- Sposób, w jaki to mówisz – odparła Ania, nadal rechocząc. – Gdybyś mogła, skazałabyś go na dożywocie…
- Żebyś wiedziała – warknęła Joasia, obrzucając przyjaciółkę wściekłym spojrzeniem.
- Aśka, czemu ty się tak złościsz? Jest fajną, atrakcyjną kobietą, a Seba bądź co bądź jest tylko facetem… Miał prawo się zakochać.
Joasia wypuściła z dłoni nóż, którzy uderzył o podłogę tuż obok jej stopy. Podniosła go szybko, chcąc zatuszować swoje zdenerwowanie, ale Ania już i tak chichotała bez kontroli.
- Wszyscy powariowaliście – burknęła Asia. – Jesteście siebie warci. Po cholerę ja ci to w ogóle mówię?
- Oj, no już dobrze, nie denerwuj się – powiedziała Anka ugodowym tonem, zauważając, że Joasia naprawdę jest zła. Objęła przyjaciółkę ramieniem i uśmiechnęła się. – Może i kiepsko się do tego zabrał, ale sama pomyśl… Ty i Seba. Fajna perspektywa, prawda?
- Nie – odparła Aśka, zrzucając z siebie ramię przyjaciółki. – Ja i Seba to fatalne zestawienie, to po pierwsze. A po drugie, kto tu mówi o zakochaniu? Temu idiocie tylko jedno w głowie!
- Może faktycznie nie wyraził tego najlepiej, ale…
- Anka, on nie może zapomnieć o tym, jak wyglądałam nago – powiedziała Joasia dobitnie. – To nie ma nic wspólnego z żadnymi wyższymi uczuciami. Znamy się sześć lat i nic, kompletnie nic. Nagle, kiedy zobaczył mnie nago, w cudowny sposób się zakochał, tak? Niesamowity zbieg okoliczności…
Ania nagle zrozumiała, dlaczego Joasia w tak emocjonalny sposób podeszła do sprawy.
- Przykro ci, że wcześniej cię nie zauważał – powiedziała cicho.
- Ja kompletnie nic nie czuję do Sebastiana – odparła Aśka, ale Ania natychmiast wyczuła, że trafiła w sedno. – Chodzi tylko o to, że potraktował mnie jak przedmiot. I wcale nie czuję się z tym dobrze.
Odłożyła nóż na stół, dorzuciła paprykę do sałatki i wstała.
- Pewnie z czasem zaczniemy znowu ze sobą rozmawiać – dodała po chwili smutnym głosem. – W końcu nie możemy bez końca tak milczeć, pracując razem… Ale po tym co zaszło między nami, już raczej nie wrócimy do przyjaźni.
Uśmiechnęła się smutno do Ani i sięgnęła po miskę z sałatką. Nic więcej już nie dało się powiedzieć.

Wkrótce okazało się, że Joasia miała rację. Czas mijał, a jej stosunku z Sebastianem powoli się poprawiały. Stopniowo przestawali się kłócić, a zaczynali normalnie rozmawiać. Wciąż czuć było wyraźne napięcie i niechęć, ale dla dobra prowadzonych śledztw musieli się jakoś porozumiewać.
Wrzesień przyniósł pewne zmiany także w innych kwestiach. Kalina rozpoczęła drugi rok nauki w liceum, a Joasia już od pierwszego dnia roku szkolnego męczyła ją pytaniami o przygotowania do matury. Ku przerażeniu policjantki, nastolatka zupełnie nic sobie z tego nie robiła. Zamiast skupiać się na nauce, zapisała się do kółka teatralnego.
- Spędza w szkole zdecydowanie więcej czasu niż w zeszłym roku – mówiła Joasia, przygotowując sobie kawę. – I bardzo bym się z tego cieszyła, gdyby nie fakt, że nie ma to nic wspólnego z nauką do matury.
- Trochę demonizujesz – odparła Ania, ziewając. – Nauka nie jest w życiu najważniejsza, a poza tym Kalina ma jeszcze dwa lata do matury.
- Muszę jutro iść do jej szkoły – mruknęła Aśka niezbyt entuzjastycznie. – Kalina przekazała mi wiadomość od nauczyciela polskiego, ponoć musi ze mną pilnie porozmawiać. Już się boję, co ona znowu zmalowała…

Tego samego popołudnia komisarzy odwiedził w biurze prokurator. Minę miał niewesołą.
- Czas zamknąć sprawę – poinformował policjantów, siadając w fotelu i zakładając nogę na nogę. – Ślusarczyk zostanie oskarżony o morderstwo.
- On tego nie zrobił – powiedzieli komisarze jednocześnie.
Wymienili się pełnymi niechęci spojrzeniami i ponownie przenieśli wzrok na prokuratora.
- Niestety dowody wskazują na coś innego – odparł mężczyzna bezlitośnie.
- Proszę dać nam jeszcze trochę czasu – Joasia nie dawała za wygraną. – Znajdziemy prawdziwego sprawcę…
- Od miesiąca nie ruszyliście ze sprawą i nie sądzę, żeby to się nagle zmieniło – powiedział prokurator złośliwie.
- Chce pan skazać niewinnego człowieka na więzienie? – próbował dalej Seba. – Przecież panu także zależy na odkryciu prawdy…
- Potrzebujemy tylko trochę więcej czasu… - dodała Joasia.
- Macie czterdzieści osiem godzin – oświadczył prokurator, wstając z fotela. – I ani minuty dłużej.
Mężczyzna wyszedł z biura szybkim krokiem, zostawiając komisarzy w nie najlepszych nastrojach. Jeszcze przez kilka długich minut siedzieli w milczeniu, zastanawiając się, czy dodatkowe dwie doby w ogóle na coś się przydadzą.
- Pojadę do żony Łapickiego – powiedziała w końcu Aśka i nie czekając na reakcję partnera, wyszła z biura.
Sebastian odprowadził ją wzrokiem i westchnął ciężko. Nie przychodziło mu do głowy nic, co mogłoby popchnąć sprawę do przodu. Ślusarczyk bynajmniej nie wzbudził jego sympatii i najchętniej wsadziłby go do więzienia na ładnych parę lat, ale na pewno nie na tyle, ile groziło mu za morderstwo. Poza tym to oznaczało, że prawdziwy zabójca wciąż jest na wolności, zagrażając kolejnym osobom.
- Jest Aśka? – głos młodej dziewczyny wyrwał Sebastiana z zadumy.
Komisarz podniósł wzrok i natychmiast rozpoznał Kalinę z bardzo przygnębioną miną.
- W terenie – odparł Seba.
Kalina opadła na krzesło i westchnęła. Takie zrezygnowanie było u niej naprawdę niespotykane.
- Nie odbiera telefonu – mruknęła, bawiąc się nerwowo komórką. – Myślałam, że będzie tutaj…
Seba rzucił okiem na plecak szkolny, leżący na podłodze obok krzesła. Wszystko wskazywało na to, że Kalina przyjechała na komendę od razu po lekcjach. Pojawiała się w tym miejscu bardzo rzadko, więc Sebastian od razu domyślił się, że musiała mieć ku temu istotny powód.