piątek, 14 września 2012

Miłość niejedno ma imię




Biegła tak szybko, jak potrafiła. Sebastian i Bartek wyprzedzali ją o kilka kroków. W dłoni ściskała mocno broń, zastanawiając się, czy trafiłaby z takiej odległości. Musieli go złapać, nie było innej możliwości. Zamordował dwie osoby i przecież w każdej chwili mógł zabić kolejną. Zbyt długo już ciągnęła się ta sprawa, by teraz pozwolić sobie na chwilę słabości. I choć kłuło ją w boku, a gardło piekło przy każdym oddechu, nie zwalniała.
Działo się coś dziwnego. Gardło bolało coraz mocniej, nie mogła do końca odetchnąć. Zakaszlała, ale nie pomogło. Mimowolnie zwolniła, próbując nabrać powietrza w płuca. Czuła zbliżający się atak kaszlu.
W końcu nie miała wyjścia, musiała się zatrzymać. Oparła się o drzewo i zaniosła się kaszlem. Zniknęła jej z oczu ulica i bar z naprzeciwka, wszystko pociemniało i zakręciło się w głowie. W końcu złapała oddech, choć kaszel nie ustawał. Zaczęły wracać kolory i dźwięki. Ktoś trzymał ją za ramię.
- Aśka, co ci jest? - pytał Sebastian wyraźnie zaniepokojony.
Pokręciła tylko głową. Kaszel męczył ją tak bardzo, że nie mogła się odezwać. Sebastian podał jej chusteczkę.
Gdzieś z tyłu głowy kołatała się myśl o uciekającym mordercy. Zatrzymała się, Sebastian też, skoro był tu przy niej. Czy Bartek sam zdoła go złapać?
- Może zadzwonię po karetkę? - zapytał Seba niepewnie.
Znowu gwałtownie pokręciła głową. Zasłoniła usta chusteczką i nadal kaszlała. Takie napady zdarzały się ostatnio, ale nigdy jeszcze tak silne. "Cholerne przeziębienie - pomyślała ze złością. - Trzeba było dać sobie spokój z tymi poszukiwaniami w deszczu..."
Odjęła chusteczkę od ust i ze strachem stwierdziła, że cała jest zakrwawiona. Sebastian także to zauważył i nie zadawał więcej pytań. Zadzwonił po pogotowie.
Kaszel przerodził się w rzężenie. Uklękła na trawie, nie mogąc dłużej utrzymać równowagi. Sebastian pochylał się nad nią, cały czas trzymając ją za ramię.
- Zaraz będzie karetka - powiedział cicho.
Spróbowała pokiwać głową, ale nie była pewna, czy Sebastian to dostrzegł. Czuła, że traci kontrolę nad sytuacją. Pochyliła się i zwymiotowała krwią. Znowu pociemniało jej przed oczami i straciła kontakt z rzeczywistością.


Diagnoza była szokiem dla wszystkich, którzy znali Joasię. Jej mąż, Marcin, zupełnie się załamał. Próbował nie okazywać strachu i wspierać ukochaną, ale nie było mu łatwo. Podobnie jak przyjaciołom Joasi. Wszystkich przyzwyczaiła do swojej siły i odporności psychicznej, ta nagła słabość zupełnie do niej nie pasowała.
W jej przypadku była tylko jedna droga walki z nowotworem płuc: operacja i usunięcie zmienionych chorobowo tkanek. Joasia była podłamana, bardzo się bała, ale zgodziła się bez wahania. Natychmiast wzięła w pracy bezpłatny urlop i zgłosiła się do szpitala.
Mimo lęku i niepewności, przez mężem udawała silną. Pobrali się dwa lata wcześniej i choć tworzyli bardzo zgraną parę, to Marcin był słabszym ogniwem. Bardzo kochał żonę i gotów był zrobić dla niej wszystko, ale z natury był człowiekiem wyjątkowo wrażliwym i słabym psychicznie. Ciężka choroba żony całkowicie go rozbiła.
W pierwszych dniach bardzo pomógł mu Sebastian. Na początku znajomości różnie między nimi bywało. Marcin zobaczył w nim rywala i trudno było mu uwierzyć, że Seba jest dla Joasi tylko przyjacielem.
Taka była jednak prawda. Komisarzy nigdy nie łączyło nic więcej. Przyjaźnili się od wielu lat i nie ulegało wątpliwościom, że byli sobie bardzo bliscy. Przez lata wspólnej samotności umilali sobie czas swoim towarzystwem, a kiedy w końcu Joasia spotkała Marcina, ich przyjaźń nabrała nowego znaczenia. Sebastian był jej powiernikiem i pocieszycielem, zawsze mogła na niego liczyć. A on na nią.
To Sebastianowi udało się podtrzymać Marcina na duchu. On sam mimo lęku o przyjaciółkę ani przez chwilę nie miał wątpliwości co do powodzenia operacji. Swoim spokojem i pewnością podzielił się z Marcinem, który tylko dzięki temu przetrwał cały okres pobytu żony w szpitalu.
Joasia była bardzo dzielna. Bez słowa skargi poddawała się wszystkim zabiegom lekarzy, cierpliwie znosząc cierpienie fizyczne i psychiczne. Tylko raz pozwoliła sobie na chwilę słabości, w wieczór poprzedzający operację. Wypłakała się wtedy na ramieniu Sebastiana i pożaliła się trochę. Mężczyzna jak zwykle okazał się najlepszym pocieszycielem.
Operacja udała się, a kilka sesji chemioterapii miało upewnić lekarzy w przekonaniu, że po chorobie nie ma już śladu. Wszystkich zaskakiwało, jak dobrze znosiła to Joasia. W tydzień po ostatniej chemioterapii wróciła do pracy, tak jakby nic się nie zmieniło. Znowu była duszą towarzystwa, kiedy całą grupką grali w karty, zamiast wypełniać raporty; znowu bezwzględnie przyciskała do muru najbardziej opornych kryminalistów; znowu bez zmrużenia oka wciskała Staremu wyssane z palca bajki, próbując usprawiedliwić spóźnienia Sebastiana. Było jak dawniej.
A potem znowu się zaczęło. Ataki kaszlu, problemy z oddychaniem, wymiotowanie krwią. I znowu to Sebastian pierwszy zauważył niepokojące objawy. Próbował zmusić ją do wizyty u lekarza. Na darmo. Joasia już znała diagnozę: przerzuty.
Tym razem chemioterapia nie była już taką bajką i choć kobieta nadal udawała twardą, było jej coraz trudniej. Nawrót choroby w zaledwie trzy miesiące po operacji bardzo ją podłamał. Coraz częściej zdarzało jej się popłakiwać w samotności, choć przed mężem nadal udawała silną. Chyba tylko dzięki temu jakoś się trzymał.
- Ona nie mówi mi prawdy, czuję to - powiedział któregoś dnia Sebastianowi. - Ty na pewno wiesz wszystko, tylko tobie tak ufa.
Sebastian rozumiał go, on na jego miejscu także chciałby znać prawdę, nawet najgorszą. Ale rozumiał także Joasię. Nie chciała patrzeć na cierpienie mężczyzny, którego kochała. Chciała mu tego oszczędzić.
- Nie wiem nic więcej - zapewnił zgodnie z prawdą. - Myślę, że powiedziałaby nam, gdyby było coś jeszcze.
- Ostatnio jest taka przygaszona... To do niej zupełnie niepodobne...
- Źle się czuje po chemii - odparł Seba automatycznie. Sam wielokrotnie pocieszał się tym tłumaczeniem. - Jak skończy się chemia, wszystko wróci do normy, zobaczysz.
Ale chemioterapia trwała i trwała. Kończyła się jedna seria, a zaczynała następna. Silny niegdyś organizm Joasi zaczął się buntować. Coraz trudniej było trafić na jej dobry humor. Dużo czasu spędzała w szpitalach i klinikach, a kiedy była już w domu, wolała zaszywać się w swoim łóżku, niż chodzić na spacery i przyjmować gości. Wciąż czuła się zmęczona.
W końcu na początku kwietnia lekarze pozbawili ją resztek nadziei. Choroba była zbyt zaawansowana, a wciąż zwiększająca się liczba przerzutów nie dawała żadnych szans.
Tego dnia Joasia długo włóczyła się po mieście, zanim w końcu wróciła do domu. Bała się rozmowy z mężem, przerażenia w jego oczach. A przecież musiała mu powiedzieć...
Dwa tygodnie później znowu trafiła do szpitala w ciężkim stanie. Dostała tlen i kroplówkę i poczuła się lepiej, przynajmniej fizycznie. Wiedziała jednak, że już nie wróci do domu.
Marcin wpadł w depresję. Spotykał się z psychologiem, ale wydawało się, że nic nie jest w stanie go pocieszyć. Chciał być dla żony wsparciem, ale po każdej wizycie w szpitalu wychodził kompletnie rozbity. Nie potrafił poradzić sobie z sytuacją.
Dzięki morfinie Joasia jakoś się trzymała. Jedyną przyjemnością, jaka jej pozostała, były wizyty Sebastiana. Tylko on potrafił jakoś radzić sobie z sytuacją. Widok Joasi w szpitalnym łóżku coraz bardziej uświadamiał mu powagę sytuacji. Sam nie wiedział, jakim cudem potrafił wciąż żartować i śmiać sie w jej towarzystwie. Kiedy zanosiła się kaszlem, pomagał przytrzymać jej chusteczkę i czekał, aż skończy. A potem znowu żartował, jakby krew na chusteczce nie oznaczała nic złego.
Nadszedł maj, ulubiony miesiąc Joasi. Miesiąc jej urodzin, rozpoczęcia pracy i ślubu z Marcinem. Do szpitalnej sali wpadały promienie słońca i ciepłe powietrze. Sebastian coraz częściej zmuszał Joasię do spacerów. Pięlęgniarki niechętnie odpinały ją od kroplówek, ale mężczyzna był nieugięty i zawsze prędzej czy później stawial na swoim. Przechadzali się wtedy po szpitalnym ogrodzie, siedzieli na ławeczce i rozmawiali. Aż w końcu Joasia przestała udawać.
- Mam do ciebie prośbę - powiedziała pewnego majowego poranka, kiedy Seba przyniósł jej ulubione rogaliki. - Chyba nie muszę owijać w bawełnę, za dobrze się znamy. Jakkolwiek to zabrzmi, chcę, żebyś pomógł mi odejść.
- Słucham?
Tak jak się spodziewała, Sebastian nie chciał rozumieć. Wolał udawać i przed nią, i przed sobą, choć przecież od dawna się tego spodziewał.
- Nie mogę tak żyć, rozumiesz? - wszeptała. - Chcę umrzeć.
- Aśka, jak możesz myśleć, że zrobię coś takiego? - zapytał Seba szczerze wstrząśnięty. - Nie możesz się poddawać, musisz wierzyć.
- Masz mnie za głupią? - odparła, unosząc brwi. - Zostało mi kilka miesięcy, wiesz o tym. Przecież widzisz, co się ze mną dzieje.
- Nie przyłożę do tego ręki - oświadczył mężczyzna stanowczo. - Zrobię dla ciebie wszystko, znasz mnie. Ale nie to. Zbyt wiele ode mnie żądasz.
- Próbowałeś postawić się w mojej sytuacji? - zapytała Joasia cicho. - Zastanawiałeś się, co znaczy wiedzieć, że się umiera?
- Aśka, wiem, że jest ci ciężko. Ale jesteś silna, oboje o tym wiemy. Dasz radę.
- Bezczynne czekanie na śmierć wymaga czegoś innego niż siły - powiedziała kobieta, spuszczając wzrok. - I cokolwiek to jest, mi tego brakuje.
- Nieprawda, świetnie sobie radzisz.
- Bo nie ryczę dniami i nocami? Bo nie gapię się w sufit? Nie masz pojęcia, co się ze mną dzieje, kiedy zostaję sama.
- Mogę przychodzić częściej - zadeklarował natychmiast Sebastian. - Wezmę urlop, będę spędzał z tobą całe dnie.
- Ale na noc i tak zostanę sama - odparła kobieta z uporem. - Nie chcę tak umierać, rozumiesz? Wyjąc z bólu, wykończona bezczynnym leżeniem i odliczaniem dni, sama. Morfina przestaje mi pomagać, wiesz, co to znaczy?
Sebastian po raz pierwszy się zawahał. Nie wiedział, że kobieta cały czas odczuwa ból. Myślał, że morfina przynosi jej ulgę.
- Chcę umrzeć teraz, dopóki jeszcze nie jestem przykuta do łóżka. Chcę mieć przy sobie kogoś, kogo znam, komu ufam, kogo kocham...
Urwała. Nigdy mu tego nie powiedziała. Znali się pół życia, oboje wiedzieli, ile dla siebie znaczą. Ale nigdy nie użyła tego słowa, jakoś nie mogła.
- Dlaczego mnie o to prosisz? Dlaczego nie Marcina? W końcu to twój mąż - powiedział Seba, próbując się bronić.
- Nie żartuj... Przecież wiesz, w jakim jest stanie...
- Więc poproś Ankę, jest twoją przyjaciółką. Ja tego nie zrobię, nie mogę.
- Sebastian, tylko ciebie mogę o to poprosić, rozumiesz? - zapytała cicho Joasia. Jej głos zaczynał drżeć. - Tylko ty to zrozumiesz. Wiem, że zrozumiesz... - dodała z nadzieją.
- Rozumiem... - odparł Seba niechętnie. - Ale nie możesz tego ode mnie wymagać.
- Nie wymagam, po prostu cię proszę... Nie wytrzymam tego dłużej, rozumiesz? Po prostu tu sfiksuję. Co mi da tych kilka tygodni czy miesięcy? Myślisz, że warto tu wegetować?
Sebastian nic nie odpowiedział, pokręcił tylko głową. Zabrakło mu argumentów.
- Proszę cię... - powtórzyła po chwili lekko drżącym głosem. - Chcę zakończyć ten koszmar, a sama nie dam rady. Nie chcę... nie mogę tu umierać w samotności. Nie dam rady. Proszę... Przecież wiesz, że nie robiłabym tego, gdyby była jakaś szansa...
Mężczyzna popatrzył jej w oczy. Prócz zdecydowania czaił się w nich także strach. Wiedział, że taka decyzja musiała ją wiele kosztować. Znał ją; była silna i dzielna, nie poszłaby na łatwiznę. Ale miała rację. Nikt nie zasłużył na taką śmierć, jaką gotował jej los. Powolne oczekiwanie na nieuniknioną śmierć, przepełnione lękiem i bólem, miało być jej piekłem na ziemi. Czy jako przyjaciel nie miał obowiązku ulżenia jej, jeśli tylko była taka możliwość?
- Dobrze - powiedział w końcu.
Joasia uśmiechnęła się przez łzy. Wiedziała, że się zgodzi. Że jej nie zawiedzie.
Umówili się na tę noc. Joasia chciała zrobić to jak najszybciej, każda godzina oczekiwania ją wykańczała.
Sebastian działał jak w transie. Poderwał pielęgniarkę z dyżurki i chyłkiem wykradł zapasowy komplet kluczy. Nie dbał o monitoring czy zacieranie śladów, zupełnie go to nie obchodziło. Zależało mu tylko na dotarciu w nocy do sali Joasi. To, co miało wydarzyć się później, nic nie znaczyło.
Skorzystał ze swoich kontaktów. Przez informatora kupił dużą porcję morfiny. Chłopak nie szczędził mu złośliwości i żartów, ale komisarza w ogóle to nie obchodziło. Nie docierało do niego nic poza tym, co miał zrobić.
Pojawił się w sali Joasi kilka minut po pierwszej. Kobieta czekała na niego, siedząc na łóżku. Uśmiechnęła się z wysiłkiem na jego widok.
- Zrób to szybko - poprosiła.
- Jesteś pewna? - zapytał.
- Tak, zrób to, proszę.
Wyjął z kieszeni strzykawkę i zbliżył się do kroplówki. Zawahał się. Jeszcze raz spojrzał na Joasię.
- Proszę cię... - szepnęła, a głos jej zadrżał.
- Aśka, zastanów się jeszcze...
- No zrób to w końcu! - zawołała.
Łzy popłynęły jej po policzkach. Nie wytrzymywała nerwowo. Chciała, żeby już było po wszystkim.
Sebastian zdecydowanym ruchem wstrzyknął morfinę do kroplówki i usiadł obok przyjaciółki.
- Nie będzie bolało, nic nie poczujesz - powiedział cicho. - Po prostu zaśniesz.
Joasia pokiwała głową. Dopiero po chwili podniosła wzrok. Twarz miała mokrą od łez.
- Przepraszam - wyszeptała. - To mnie przerosło.
Mężczyzna pogłaskał ją po włosach. Świadomość tego, co zrobił, jeszcze do niego nie docierała.
- Byłaś bardzo dzielna - odparł, uśmiechając się z wysiłkiem. - Chodź do mnie - dodał, wyciągając ręce.
Joasia przysunęła się do niego powoli i przytuliła niepewnie. Znali się wiele lat, ale sytuacje, kiedy pozwalali sobie na coś takiego, można było policzyć na palcach. Poczuła się senna i przytuliła się mocniej.
- Trochę się boję - przyznała cicho.
- Wszystko będzie dobrze - zapewnił Sebastian, głaszcząc ją delikatnie po włosach. Drżała. - Już nic cię nie będzie bolało.
Pokiwała głową, czując obezwładniające działanie morfiny. Powoli zaczynała tracić kontakt z rzeczywistością.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem ci wdzięczna - wyszeptała, próbując skupić się jeszcze na chwilę. Wiedziała, że to ostatnia szansa, by powiedzieć mu, co czuje. - Nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś takiego...
Sebastian głaskał ją machinalnie po włosach i milczał.
- Powiedz Marcinowi, że go kocham... I... - urwała, zamykając oczy. - Naprawdę ci dziękuję... I przepraszam...
- Śpij spokojnie - mruknął Seba.
Kobieta poruszyła się jeszcze raz i powiedziała coś bardzo cicho. A potem odpłynęła.
- Ja też cię kocham... - wyszeptał policjant.
Jeszcze przez kilka minut Sebastian siedział bez ruchu, przytulając kobietę do siebie, choć ona już nie oddychała. Potem położył ją ostrożnie na łóżku, odgarnął włosy z twarzy i przykrył kołdrą. Nie odwrócił się, wychodząc. Nie chciał zobaczysz jej martwej.
W drodze do wyjścia nie spotkał nikogo, choć zupełnie nie dbał o ostrożność. Ze szpitala poszedł prosto na najbliższy komisariat i powiedział, co zrobił. W zasadzie nawet tego nie planował. Po prostu czuł się winny i chciał zostać ukarany.



- Czy miał pan romans z ofiarą? - zapytał prokurator podczas rozprawy.
- Nie - odparł Sebastian, wzruszając ramionami.
- Ale przed chwilą powiedział pan, że ją kochał - przypomniał prawnik, ściągając brwi.
- Tak, kochałem. Ale nie w taki sposób. Była dla mnie jak siostra.

- Czy pana zdaniem, pana żona chciała umrzeć?
- Nie wiem - odparł Marcin zgodnie z prawdą. - Ale wiem, że Sebastian nie chciał jej śmierci. Jeśli to zrobił, to tylko na jej życzenie. Wiem, że kochał ją nie mniej niż ja.
Mężczyźni spojrzeli sobie w oczy. Po kilku miesiącach od śmierci Joasi wciąż była między nimi niewidzialna bariera, przeszkoda nie do przejścia. Ale Marcin znał go zbyt dobrze, by mieć wątpliwości co do śmierci swojej żony.
- Jeśli to naprawdę była eutanazja - zaczął prokurator powątpiewającym tonem, - dlaczego nie poprosiła o pomoc pana? Był pan jej najbliższą osobą.
- Nie wiem, czy byłem jej najbliższy - powiedział cicho Marcin. - Wy wszyscy tego nie zrozumiecie, bo jej nie znaliście. Chcecie za wszelką cenę kogoś ukarać, ale to choroba ją zabiła, nie Sebastian. Wy wszędzie widzicie romansy, nic o nich nie wiecie. Ja kiedyś też tego nie rozumiałem, ale oni byli sobie naprawdę bliscy. Tylko jego mogła poprosić. Ja nie dałbym rady. Wiedziała o tym.

- Chce pan coś powiedzieć? - zapytał sędzia, kiedy adwokat wygłosił mowę końcową.
- Nie obchodzi mnie, jaki zapadnie wyrok - oznajmił Sebastian obojętnym tonem. - Co za różnica, jak to nazwiecie? Zabiłem ją czy pomogłem umrzeć? To bez znaczenia. Ja podałem jej morfinę i ja jestem za to odpowiedzialny. Ale nie żałuję tej decyzji. Kiedy mnie o to prosiła, nie mogłem zrozumieć. Byłem zły, że chce odebrać nam te ostatnie miesiące. Ale zgodziłem się, bo wiedziałem, jak cierpi. To było ponad jej siły. I dziś wiem, że miała rację. Wolę żyć ze świadomością, że odeszła z mojej ręki niż przeżywać z nią kolejne miesiące wegetacji. - Urwał na moment, zerkając na Marcina siedzącego w pierwszej ławce. - Możecie mnie skazać na dożywocie - dodał. - I tak nie mogę już stracić więcej, niż straciłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz