sobota, 21 lipca 2012

20. Potrzebuję Cię, ponieważ Cię kocham

Wieczór spędziła w towarzystwie Błażeja. Najpierw zjedli kolację w jednej z restauracji w centrum miasta, a potem poszli na spacer do parku. Joasia znowu była milcząca, ale tym razem naprawdę słuchała Błażeja, kiedy opowiadał jej o swojej pasji – teatrze. Mówił o sztukach, które widział, a także o tych, które chciałby zobaczyć; opowiadał o swoich ulubionych dziełach i artystach, aż w końcu zaprosił ją do opery. Zgodziła się bez wahania, mimo że nie podzielała jego pasji.
- Prawie się nie odzywasz – powiedział mężczyzna, kiedy dotarli do skraju parku i ruszyli chodnikiem wzdłuż Wisły. – Coś cię martwi?
Joasia zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią.
- Nie wiem – powiedziała w końcu zgodnie z prawdą.
Czuła się trochę zagubiona. Chciała zapytać, dlaczego milczał przez kilka dni, ale jakoś nie przeszło jej to przez gardło. Obawiała się, że uznałby to za dziecinne.
- Coś w pracy? – kontynuował polonista.
- Nie, wszystko w porządku – odparła stanowczo, jakby próbowała przekonać samą siebie. – Powiedz mi… Jak idzie Kalinie w szkole? – zapytała. – Nie ma z nią problemów?
- Ja nie mam i nie słyszałam, żeby ktoś się skarżył – odrzekł Błażej, wzruszając ramionami. – To zdolna dziewczyna.
Aśka uśmiechnęła się. Miał rację, wiedziała o tym. Kalina była bardzo bystra i jeśli nic nie mąciło jej uwagi, nie miała problemów z nauką. Joasia obawiała się jednak, że problemy z matką mogły przełożyć się na szkołę.
- Zamierzasz jej powiedzieć? – zapytał niespodziewanie mężczyzna.
Joasia wzdrygnęła się i spojrzała na niego.
- O czym? – zdziwiła się.
- O nas… Spotykamy się, tak?
- Chyba nie muszę się z tym spieszyć, prawda? – odparła nieco nieprzyjemnym tonem.
Błażej uniósł brwi. Nie miał zamiaru jej zdenerwować, był po prostu ciekaw i chciał wybadać, na ile poważnie kobieta traktuje ich spotkania.
- Przecież cię nie poganiam – powiedział spokojnie. – Chciałem po prostu wiedzieć…
Umilkł, a Joasia dopiero po dłużej chwili opanowała nerwy i zdała sobie sprawę, że zupełnie niepotrzebnie się uniosła.
- Nie sądzę, żeby Kalina była z tego zadowolona – mruknęła po dłuższej chwili milczenia. – Oczywiście wiem, że będę musiała jej powiedzieć, ale wolę najpierw ją do tego przygotować.
Błażej kiwnął głową, ale kobieta zdawała sobie sprawę, że zrobił to tylko dla świętego spokoju. Krótka wymiana zdań mocno ochłodziła atmosferę, sprawiając, że bardzo udany wieczór pozostawił po sobie niemiłe wrażenie.
W czwartkowy ranek Sebastian pojawił się w pracy sporo przed czasem, co w jego wypadku było co najmniej podejrzane. Skierował się prosto do biura, chcąc jak najszybciej porozmawiać z Joasią.
- Cześć piękna – powitał ją z szerokim uśmiechem.
Kobieta mimowolnie uniosła kąciki ust. Kiedyś Sebastian często zwracał się do niej w ten sposób, głównie kiedy się przekomarzali. Zaraz jednak przypomniała sobie o przyczynach kiepskiego nastroju i ponownie sposępniała.
- Słuchaj, pamiętasz naszą ostatnią rozmowę o twojej matce? – zapytał Seba, podchodząc do biurka partnerki. Joasia skinęła głową. – Uważam, że powinniśmy załatwić to jak najszybciej – oznajmił zdecydowanym tonem.
- Jak to? – zdziwiła się Joasia.
- No… - Seba zmieszał się. Spodziewał się raczej zdecydowanej reakcji ze strony przyjaciółki, a jej marazm momentalnie zbił go z tropu. – Przecież musimy zdobyć jakiś dowód… No wiesz… tego szantażu…
- Ach… Wiesz co, poradzę sobie z tym – powiedziała kobieta, podnosząc się z fotela i okrążając biurko.
- Zmieniłaś zdanie? – zapytał Seba podejrzliwie.
- Nie, nie… Po prostu… przecież wyjeżdżasz – mruknęła, starając się, by w jej głosie nie dosłyszał nawet cienia pretensji czy żalu.
- Jeszcze nawet nie wiem kiedy – odparła Sebastian, wzruszając ramionami. – Pożyczyłem od chłopaków gadżety – dodał, kładąc przed Joasią mały mikrofon. – Weźmiesz to i pojedziesz do niej, a ja będę siedział w samochodzie i wszystko nagram, ok?
- Nie dzisiaj – powiedziała kobieta stanowczo. – Obiecałam Kalinie, że pomogę jej z lekcjami. Muszę wracać prosto do domu, jutro ma ważny sprawdzian.
Sebastian wyglądał na niezbyt zadowolonego z tej informacji. Joasia była pewna, że chce coś na ten temat powiedzieć, ale nie dał się sprowokować. Schował sprzęt do szuflady i usiadł na swoim miejscu.
- W każdym razie jestem do twojej dyspozycji – zapewnił.
Wieczór Joasia faktycznie spędziła w domu z Kaliną. Nastolatka uczyła się pilnie do sprawdzianu z romantyzmu, korzystając co jakiś czas z pomocy starszej siostry. Joasia z przyjemnością patrzyła na jej zaangażowanie, chociaż była nim nieco zaskoczona. Kalina nigdy wcześniej nie interesowała się literaturą, w ogóle przedmioty humanistyczne nie były jej domeną.
- Chciałabym dostać piątkę – westchnęła dziewczyna późnym wieczorem. – To będzie bardzo trudny test…
- Na pewno sobie poradzisz – zapewniła ją Joasia. – Jesteś dobrze przygotowana. Ale musisz się porządnie wyspać – dodała nieco bardziej surowym tonem. – Leć do łazienki, a ja pościelę ci łóżko.
Nastolatka zniknęła za drzwiami z ręcznikiem i koszulą nocną w dłoniach, a Joasia rozłożyła łóżko i wyciągnęła ze środka pościel. Coś wypadło z poszewki poduszki, przeleciało jej między palcami i pacnęło o podłogę. Kobieta schyliła się i podniosła zdjęcie. Jej oczom ukazała się podobizna Błażeja.
Minęła pełna minuta nim Joasia zdała sobie sprawę, że wpatruje się w fotografię jak sparaliżowana. Schowała ją szybko tam, skąd wypadła i dokończyła rozkładanie pościeli. Chciała jak najszybciej powiedzieć Kalinie „dobranoc” i zamknąć się w swojej sypialni, żeby móc na spokojnie przemyśleć sprawę.
- Nie mogę uwierzyć, że wcześniej nie nabrałam podejrzeń – mówiła do Ani następnego ranka. – Najpierw to zainteresowanie aktorstwem, a potem jeszcze nauka polskiego… To zupełnie nie w stylu Kaliny.
- No wiesz… zainteresowania zawsze mogą się zmienić – mruknęła Ania, chociaż sama zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji.
- To mi się po prostu w głowie nie mieści – wyszeptała Joasia, ukrywając twarz w dłoniach. – Kalina zakochana w Błażeju? Przecież to… to… - zawahała się, szukając odpowiednich słów. – To po prostu niemożliwe – zakończyła stanowczo.
- Niby dlaczego? Każda dziewczyna przynajmniej raz zakochała się w swoim nauczycielu – odparła Ania tonem znawcy. – Takie przywileje dojrzewania. Nie mów, że ty tego nie przechodziłaś…
Aśka skrzywiła się z niechęcią. Oczywiście pamiętała o swoim nauczycielu matematyki, który przez dwa lata szkoły średniej był jej ideałem. Nie zamierzała jednak przyznawać Ani racji. Wolała zaprzeczać, jakby to miało cokolwiek zmienić.
- To po prostu nie mogło mi się przytrafić – powiedziała z rozpaczą. – Zdajesz sobie sprawę, jak ona zareaguje, jeśli się dowie, że się z nim spotykam? Znienawidzi mnie, to bardziej niż pewne.
- No zadowolona nie będzie – przyznała Ania ostrożnie. – Ale przecież… no chyba nie musisz jej tego mówić, nie? – zapytała, patrząc na przyjaciółkę znacząco.
Joasia uśmiechnęła się ironicznie, czując rosnącą złość.
- Pewnie – odparła kpiącym tonem, - po co jej mówić? W końcu na pewno go nie rozpozna, jak stanie z nim oko w oko w naszym mieszkaniu.
- Musisz się z nim spotykać w swoim mieszkaniu?
- Anka, o czym ty do cholery mówisz? – zdenerwowała się w końcu Joasia. – Przecież to wyda się prędzej czy później! Nie możemy ukrywać się w nieskończoność, tak się nie da żyć! – krzyknęła.
- Głośniej, jeszcze Stary cię nie słyszał – powiedziała cierpko Ania.
Kobieta wyjrzała z kuchni, upewniając się, że nie przykuła niczyjej uwagi i ponownie opadła na krzesło. Minę miała naprawdę zrezygnowaną.
- Słuchaj – zaczęła ponownie Anka, - jesteś absolutnie pewna, że z Błażejem to na poważnie?
Joasia westchnęła i uśmiechnęła się odrobinę.
- Nie wiem – przyznała. – Ale chciałabym, żeby coś z tego wyszło… Jest naprawdę… fajnym facetem.
Ania miała już na końcu języka ciętą ripostę, ale postanowiła nie wylewać na przyjaciółkę wiadra zimnej wody. Upiła łyk gorącej kawy i postanowiła przynajmniej spróbować doradzić jej coś sensownego.
- Według mnie – powiedziała – powinnaś jeszcze się wstrzymać z tymi rewelacjami. Kalina jest zauroczona, a zauroczenie ma to do siebie, że zwykle szybko przemija. Kto wie, może za kilka tygodni nie zostanie po nim śladu?
Była to bardzo przyjemna wizja i chociaż Joasia niezbyt w to wierzyła, postanowiła jednak zastosować się do rad przyjaciółki. Bądź co bądź, było to w tej chwili najłatwiejsze i najbezpieczniejsze rozwiązanie.
Tego popołudnia Joasia zgodziła się pojechać z Sebastianem do matki. Weszła do willi jej kochanka, podczas gdy mężczyzna został w samochodzie, by nagrać ich rozmowę. Wszystko poszło tak łatwo, że Joasia nie czuła się z tym zbyt dobrze. Wystarczyło kilka słów o rzekomej chęci renegocjowania warunków umowy i kobiecie szybko rozwiązał się język. Już po paru minutach Sebastian z satysfakcją stwierdził, że ma na płytce dość dowodów, by matka Joasi raz na zawsze straciła prawa rodzicielskie.
- Dziękuję – powiedziała Joasia pół godziny później, kiedy już przesłuchała nagranie i upewniła się co do jakości uzyskanych dowodów. – Nawet nie masz pojęcia, jaka jestem ci wdzięczna…
- Do usług – odparł Seba, uśmiechając się szeroko.
Wręczył partnerce płytkę i uruchomił silnik.
- W poniedziałek pojadę do sądu rodzinnego i od ręki zajmę się tą sprawą – stwierdziła kobieta, chociaż tak naprawdę chciała jak najdalej odsunąć to w czasie. – Przynajmniej będę miała pewność…
- Rozmawiałem dziś ze Starym – powiedział mężczyzna niespodziewanie. – Bardzo chciałbym towarzyszyć ci na rozprawie, to znaczy oczywiście jeśli do niej dojdzie… Ale wyjeżdżam już pierwszego listopada.
Joasia poczuła, że coś w jej żołądku coś gwałtownie się przewróciło. A więc zostały dwa tygodnie…
Odchrząknęła, chcąc upewnić się, że jej głos zabrzmi w miarę naturalnie.
- Poradzę sobie – stwierdziła trochę chłodniej niż zamierzała.
Sebastian spojrzał na nią ze smutkiem, ale nim zdążyła to zauważyć, odwrócił wzrok.
- Teraz nie ma szans, żebyś przegrała tę sprawę – rzekł z pewnością w głosie. – Wygraną masz w kieszeni.
- I wreszcie matka odczepi się ode mnie raz na zawsze. Mam nadzieję.
- Nie może być inaczej.
Spróbował uśmiechnąć się do partnerki, ale ona wzrok miała utkwiony w oknie. Jakoś przestała się cieszyć z nagrania, które miało zapewnić jej prawo do opieki nad siostrą.

czwartek, 19 lipca 2012

19. Potrzebuję Cię, ponieważ Cię kocham

- Całkowicie – odparła Ania, jakby nie zrozumiała, o co Joasi chodzi.
- A ty? – zapytała cicho policjantka.
Wiedziała, że nie powinna nawet mieć takich myśli, ale strach przed podejmowaniem decyzji był silniejszy. Wolała upokorzyć się i ośmieszyć, błagając Anię o zmianę decyzji, niż pogodzić się z wyjazdem Sebastiana.
- Już ci mówiłam – odparła Anka, nadal idąc w zaparte.
- Gdybyś zagłosowała na Rafała, Sebastian nie miałby ci tego za złe – wypaliła Joasia, z trudem panując nad drżeniem rąk. – W końcu to twój narzeczony…
Nagle zdała sobie sprawę z tego, co mówi. Poczuła się dziwnie oszukana.
- A więc to tak – powiedziała, nim Ania zdążyła odpowiedzieć. – Głosujesz na Sebastiana, bo nie chcesz, żeby Rafał wyjeżdżał. A mi mówisz o jakichś powinnościach…
Anka uśmiechnęła się, kręcąc głową.
- Nieprawda – odparła spokojnie. – To Rafał prosił, żebym na niego nie głosowała. On nie chce jechać do Stanów, chce zostać tu ze mną.
W jej głosie pobrzmiała duma i satysfakcja, a Joasia odebrała to bardzo osobiście, jakby Ania chciała jej udowodnić, że w przeciwieństwie do niej ma kogoś, komu na niej zależy. Najeżyła się, chcąc natychmiast odeprzeć atak, ale wtedy Ania odezwała się ponownie.
- Nie zmienię decyzji, bo uważam, że Sebastian najbardziej z nas wszystkich zasługuje na ten wyjazd – powiedziała. – A jeśli ty myślisz inaczej, zagłosuj na kogoś innego.
Joasia obserwowała, jak Ania bierze kubek z kawą i wychodzi. Jeszcze przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad jej słowami, aż w końcu postanowiła nie martwić się tym tak długo, jak tylko będzie to możliwe, czyli do środy.
Sebastian uparł się, żeby do wieczora siedzieć na komendzie i analizować wszystkie zebrane informacje. Aśka siedziała obok niego i co jakiś czas wtrącała jakieś uwagi, ale bardzo trudno było jej skupić się na sprawie. Co chwilę zerkała na swój telefon leżący kilkanaście centymetrów dalej na stercie raportów. Od kilku godzin nie dostała żadnej wiadomości od Błażeja i musiała przyznać, że czekała na nią z utęsknieniem.
Niestety rozczarowała się. Ani tego, ani następnego dnia Błażej nie odezwał się do niej. Bardzo ją to niepokoiło. Z każdą godziną milczenia coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że mężczyzna po prostu ją sobie odpuścił. Wyrzucała sobie, że nie okazała mu uwagi na przyjęciu u Starego, a potem pisała zbyt lakoniczne smsy. Kiedy nadeszła środa, była już całkowicie przekonana, że zniszczyła kolejną znajomość i Błażej więcej się nie odezwie.
- Są jakieś postępy w śledztwie? – zapytał Stary, pojawiając się niespodziewanie w biurze komisarzy.
Joasia wyrwana z zamyślenia spojrzała na niego niezbyt przytomnym wzrokiem. Po wyrazie twarzy Sebastiana poznała, że jego myśli także gdzieś odpłynęły, a teraz próbuje wykombinować jakieś wiarygodne wytłumaczenie.
- Nie muszę wam chyba przypominać, że pod drzwiami komendy od trzech dni koczuje stado dziennikarzy? – warknął komendant, mierząc podwładnych ostrym, krytycznym spojrzeniem znad okularów.
- Problem w tym, że nie mamy żadnego punktu zaczepienia – wyznał Sebastian, zerkając na partnerkę.
- To znaczy, że nie macie żadnych tropów?
Joasia milczała. W poszukiwaniu wymówki jej wzrok padł na odręczne notatki Sebastiana.
- Dlaczego masz tu zapisaną ulicę Kościuszki? – zapytała, kompletnie zapominając o obecności Starego.
Sebastian uniósł brwi, zerkając na swoje notatki. Już chciał odpowiedzieć, że nie ma zielonego pojęcia, ale poczuła na sobie surowe spojrzenie szefa. Stary nie przywykł do tego, że ktoś go ignoruje i zachowanie Joasi bardzo mu się nie spodobało.
- Czy ja pani przypadkiem nie przeszkadzam? – zapytał oschle.
Aśka spojrzała na komendanta, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z jego obecności. Miała już na końcu języka niezbyt uprzejmą odpowiedź, ale ostatecznie postanowiła zachować ją dla siebie.
- Przepraszam – powiedziała obojętnym tonem.
- Dowiem się w końcu, co udało się wam już ustalić? – zapytał ponownie Stary, a w jego głosie dosłyszeli groźną nutę.
- Zbieramy informacje o obu ofiarach – odparł Seba, dochodząc do wniosku, że lepiej mówić cokolwiek, niż nie mówić nic. – Szukamy czegoś, co je łączy, być może to doprowadzi nas do mordercy.
- I co? – drążył komendant, nie dając się zwieść.
Sebastian spojrzał na przyjaciółkę znacząco. Zwykle to ona wkręcała Staremu bajki i była w tym znacznie lepsza.
- Potrzebujemy jeszcze trochę czasu – powiedziała, wzruszając ramionami. – To bardzo ciężka sprawa.
- Czas to jedna z tych rzeczy, której nie macie – oświadczył mężczyzna stanowczo. – Nie możemy sobie pozwolić na kolejne ofiary, mam nadzieję, że zdajecie sobie z tego sprawę.
Obrzucił komisarzy władczym spojrzeniem i wyszedł, mocno uderzając obcasami o podłogę.
Sebastian odetchnął z ulgą i wyciągnął się w fotelu, patrząc na partnerkę z mieszaniną rozczarowania i niedowierzania.
- Potrzebujemy jeszcze trochę czasu – powiedział, naśladując jej głos i wywrócił oczami. – Nie stać cię na nic lepszego?
- Mam gdzieś Starego i jego gadki – odparła Joasia zniecierpliwiona. – Dlaczego zapisałeś sobie ulicę Kościuszki? – zapytała z naciskiem.
- Nie pamiętam – odparł mężczyzna zgodnie z prawdą. – Rodzice tej drugiej… no… Marzeny Dziedzic… mówili coś… - zawahał się przez moment, próbując przypomnieć sobie przebieg rozmowy. - A tak, na Kościuszki mieszka jej najlepsza przyjaciółka, była u niej przed śmiercią.
- Kiedy to było?
- W czwartek – powiedział Sebastian, nie mogąc zrozumieć, dlaczego te informacje są dla Joasi tak istotne. – Wyszła od niej po północy i nikt jej więcej nie widział. Bo co?
- Ja tam byłam – powiedziała kobieta cicho. – Byłam tam tego wieczoru. Spotkaliśmy się, pamiętasz? A potem wyszłam od ciebie i piechotą wracałam do domu. Przechodziłam przez Kościuszki i tam wpadłam na Rafała. Mieli jakieś wezwanie…
Joasia przypomniała sobie ten wieczór. Tak naprawdę wcale nie myślała o wezwaniu, które wpłynęło na komendę, ale o swoim dziwnym przeczuciu. Tego jednak nie chciała powiedzieć partnerowi. Uważał ją za osobę twardo stąpającą po ziemi i wolała, żeby tak zostało.
Sebastian zgodził się, że powinni sprawdzić ten trop, zwłaszcza, że innych nie mieli. Tak więc razem udali się do Rafała, który opowiedział im szczegółowo wszystko, co zapamiętał. Następnie wzięli od asystentów adres kobiety, która tamtego wieczoru zgłosiła napaść i pojechali na ulicę Kościuszki.
Pani Łucja okazała się bardzo żwawą i bardzo wścibską staruszką. Na dobry początek uraczyła ich przydługą opowieścią o niechlujnych sąsiadach, a oni wysłuchali jej w milczeniu, pijąc herbatę i częstując się pierniczkami domowej roboty.
- Czy mogłaby nam pani powiedzieć, co wydarzyło się tamtego wieczoru? – zapytał w końcu Seba, usiłując sprowadzić rozmowę na właściwe tory.
Okazało się, że kobieta jest bardzo dumna z roli, którą może odegrać w śledztwie i z całego serca chce pomóc komisarzom. Niewiele jednak mogła powiedzieć, bo nie widziała ani napastnika, ani ofiary i z całą stanowczością stwierdziła, że nie byłaby w stanie rozpoznać ich głosów.
Komisarze odwiedzili jeszcze przyjaciółkę ofiary mieszkającą kilka bloków dalej, ale i ta wizyta nie wniosła do sprawy nic nowego, więc rozczarowani wrócili na komendę, zastanawiając się nad kolejnymi wymówkami dla Starego.
Okazało się jednak, że szef przynajmniej chwilowo stracił zainteresowanie śledztwem na rzecz stażu w Stanach. Joasi to wcale nie poprawiło humoru. Wolała już tłumaczyć się ze swojej nieudolności niż podjąć ostateczną decyzję, której konsekwencje mogły być bardzo poważne.
- Jeszcze tylko pani nie zgłosiła kandydatury żadnego z kolegów – powiedział Stary, zaczepiając Joasię na korytarzu.
Kobieta skrzywiła się mimowolnie. Poczuła na sobie zaskoczone spojrzenie Sebastiana i zirytowała się jeszcze bardziej.
- Tak – mruknęła, nie patrząc na partnera. – Przyjdę do pana po południu, jesteśmy bardzo zajęci…
I wyminęła szefa, kierując się prosto do swojego biura. Wiedziała, że swoim zachowaniem dała Sebastianowi do myślenia i było jej wstyd, że nie potrafiła powiedzieć otwarcie, kto według niej powinien wyjechać do Stanów.
Sebastian jednak nie wspomniał o stażu ani słowem, kiedy chwilę później pojawił się w biurze. Zależało mu na wyjeździe, ale nie zamierzał do niczego Joasi namawiać. Uważał, że każdy powinien głosować zgodnie ze swoim sumieniem.
Kiedy po południu Joasia wychodziła z gabinetu Starego, czuła się naprawdę podle. Nie wyobrażała sobie, by istniało coś, co mogłoby poprawić jej humor. A jednak, kiedy zeszła po schodach i usłyszała dźwięk przychodzącego smsa, serce zabiło jej szybciej. Nie zawiodła się, na wyświetlaczu zobaczyła imię polonisty.
„W myśli mej jesteś już jak zmierzchu toń:
Błękit i złoto w mgieł dymie,
Jak przez żałoby barwę tchnąca woń
Uwiędłych kwiatów i imię...”
Kobieta uśmiechnęła się do siebie. Poczucie beznadziei zaczęło powoli mijać. Jeszcze kilka razy przeczytała fragment wiersza i postanowiła odpisać. Chciała znowu się z nim spotkać i poczuć się ważna, adorowana.
Trzy godziny później Stary zwołał zebranie w swoim gabinecie i w obecności wszystkich komisarzy i asystentów ogłosił, że to Sebastian dostanie awans i wyjedzie na staż do Stanów. Posypały się gratulacje i zapewnienia, że najbardziej na to zasługiwał. Mężczyzna został wycałowany i wyściskany przez Ankę i Kaśkę, po czym wszyscy powoli zaczęli opuszczać biuro Starego.
- Gratuluję – powiedziała Joasia z uśmiechem, kiedy na korytarzu zrównała się z Sebastianem.
Mężczyzna spojrzał na nią rozpromieniony.
- Bardzo się cieszę, że dostałem taką szansę – wyznał. – Nawet nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy…
Joasia poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Nie potrafiła szczerze cieszyć się z sukcesu przyjaciela.
- Rok w Stanach jako nadkomisarz… - powiedziała, nadal się uśmiechając, choć nie było w tym ani cienia radości. – Łał… Pewnie nie zechcesz już tu wrócić.
- No coś ty? – zaśmiał się Seba. – Myślisz, że chciałbym zostać na stałe w Stanach? Nie żartuj!
Kobieta nie odpowiedziała, ponowiła tylko uśmiech, ale wciąż nie patrzyła na przyjaciela. Radość na twarzy Sebastiana jakby nieco przygasła.
- Dlaczego na mnie głosowałaś, skoro nie chcesz, żebym jechał? – zapytał, zatrzymując się nagle.
Minę miał już całkowicie poważną i wpatrywał się w Joasię nieprzeniknionym wzrokiem. Policjantka także na niego spojrzała.
- Bo na to zasłużyłeś – odparła, wzruszając ramionami.

niedziela, 1 lipca 2012

Byłeś moją siłą, kiedy byłam słaba, Byłeś moim głosem, kiedy nie mogłam mówić, Byłeś moim wzrokiem, kiedy nie widziałam...




Na łóżku w szarawej pościeli leżała starsza, siwa kobieta. Jej twarz usiana zmarszczkami nie wyrażała żadnych emocji. Jasne, szare oczy utkwione w przestrzeni, prawie się nie poruszały. Nie widziała białych ścian ani prostej, surowej ławki stojącej przy łóżku. Myślała o przeszłości; o swoich marzeniach i planach. Niewielu ludzi fantazjuje o starości, ale ona to robiła. Pięćdziesiąt lat temu, kiedy jej włosy kolorem przypominały słońce, siadała na huśtawce w ogrodzie i myślała o przyszłości. Chciała zestarzeć się w tym właśnie miejscu, u boku kochającego mężczyzny. Wyobrażała sobie leniwe poranki i wieczorne spacery, na które w młodości nie mieli czasu; hałas wnucząt przyjeżdżających z wizytą. Czymże były przy tym przywileje młodości? Świadomość wspólnie przeżytych lat, wspólnie zbudowanego szczęścia miała zrekompensować zmarszczki i niedomagania. Nie bała się zmienić, osłabnąć. Te drobne nieprzyjemności wliczyła do ogólnego rachunku; bilans wyszedł pozytywny.
Tylko o jednym nie pomyślała. Nie przewidziała, że starość będzie równała się samotności. Że w ostatnich miesiącach życia pozostanie już tylko wspominanie wspólnie spędzonych chwil, blaknących z każdym dniem.
Wszyscy przyjaciele już dawno odeszli, umierali jeden po drugim, zostawiając po sobie pustkę i ból. Z każdą kolejną śmiercią Joasia coraz bardziej się bała, coraz dosadniej zdawała sobie sprawę, czym naprawdę jest starość. Aż w końcu przestała lękać się śmierci, bo straciła sens swojego życia.
Przymknęła na chwilę oczy, z których popłynęły pojedyncze łzy. A więc tak, środki uspokajające przestawały działać. Tego ranka znowu wpadła w histerię, ale w tym miejscu nikogo to nie dziwiło. Nikt nie próbował zrozumieć, dlaczego od wielu tygodni broniła się przed przyjmowaniem leków przedłużających jej życie. Nikt tak naprawdę nie chciał jej pomóc, pracownikom tej placówki zależało tylko na spokoju, który ona zakłócała każdego ranka i każdej nocy. Bo w nocy było najtrudniej, kiedy zewsząd napierała ciemność i przerażająca cisza. I nie było nikogo, kto chciałby położyć się obok niej.
Zastrzyki podawane w asyście kilku osób uniemożliwiającej jej ruch ponoć miały pomóc zasnąć, odpocząć. I trudno jednoznacznie stwierdzić, czy personel domu opieki wiedział, że tak naprawdę tylko zwiotczają jej mięśnie, choć w środku nadal wszystko krzyczy. Zamierała na dwie, czasem trzy godziny, wpatrując się w sufit i modląc, by wreszcie móc się rozpłakać. Aż w końcu pojawiały się pierwsze, wytęsknione łzy. Mogła wstać.
Podeszła powoli do okna i spojrzała na ogród. Na ławkach siedzieli ludzie, odwiedzający swoich bliskich, jak twierdzili. Rzucali na drzewa znudzone spojrzenia i zerkali zniecierpliwieni na zegarek, podczas gdy babcie i dziadkowie opowiadali o swoich radościach i smutkach. A kiedy minęła przymusowa godzina zrywali się w pośpiechu, obiecując zajrzeć niedługo i odchodzili, zostawiając staruszków z nadzieją w oczach.
Nie było chyba miejsca na świecie, gdzie padałoby więcej obietnic niemających się nigdy spełnić. „Te święta na pewno spędzimy razem”, „to już ostatni miesiąc, potem wrócisz do domu”, „jak tylko się przeprowadzimy, zamieszkasz z nami”, „za tydzień posiedzimy dłużej, obiecuję”… Zaskakujące, że wszyscy mieszkańcy domu opieki naprawdę w to wierzyli, choćby ta sama obietnica powtarzała się bez końca. Każdy chciał myśleć, że komuś na nim zależy, że jest dla kogoś ważny. Każdy chciał, by to właśnie jego odwiedzono tego dnia. Żeby miał potem o czym opowiadać podczas długich godzin spędzanych w towarzystwie innych, podobnych sobie samotników.
Jej rodzina także dziś przyjechała. Dwie córki i syn z rodzinami siedzieli na ławkach zaraz obok jej okna. Zapewne czekali aż się obudzi, ale w rozmowie nie ściszyli nawet głosów, jakby nie mogła ich usłyszeć czy zrozumieć. Ostatnio często się tak zachowywali, często rozmawiali o niej w jej obecności, jakby była upośledzona. Mówili do niej przesadnie głośno i wolno, a ona przecież wszystko rozumiała.
Oparła się o parapet i spojrzała na swoją szczupłą, pomarszczoną dłoń. Na palcu wciąż spoczywał pierścionek zaręczynowy, a obok niego obrączka. Mimo że Sebastian już nie żył, nie zmieniły miejsca. To była jedna jedyna, ostatnia już w jej życiu radość.
Usłyszała donośny śmiech. To mała Oliwka złapała motylka i wypuszczała go teraz ku uciesze młodszego braciszka. Joasia uśmiechnęła się. Doczekała się pięciorga wnucząt: czterech dziewczynek i chłopca, ale prawie ich nie znała. Kiedy najstarsze z dzieci miało dwa latka zaczęła chorować i chociaż często ich widywała, to przy niej dzieci nigdy nie były sobą. Siedziały grzecznie na krzesełkach pod czujnym okiem rodziców, czekając cierpliwie, aż zakończy się ta nudna wizyta.
Nie taką chciała być babcią. Marzyła o wspólnej zabawie z wnuczętami, o rozpieszczaniu ich nowymi zabawkami i własnoręcznie upieczonymi słodkościami. Chciała robić dziewczynkom warkoczyki, a chłopcu pokazać domek na drzewie zrobiony kiedyś przez Sebastiana. Jednak choroba odebrała jej marzenia.
Bywały takie dni, że nie pamiętała już, jak się nazywa. Nie potrafiła samodzielnie ubrać się i zjeść. Nie wiedziała, gdzie jest ani dlaczego. A potem wracała do świata z dziwnym uczuciem pustki, jakby ktoś po prostu wykreślił kilka dni z jej kalendarza. I znowu zaczynała protestować przy podawaniu lekarstw, unikać godzin spędzanych wspólnie z innymi pensjonariuszami. Jedyne, co chciała robić, to wspominanie minionych lat, tak powoli i dokładnie, jak tylko było to możliwe. Ale pamięć coraz częściej ją zawodziła, zamiast wspomnień podsuwając czarne dziury.
- Mogłaby się już obudzić – dosłyszała głos swojej najstarszej córki, - nie mam czasu, żeby siedzieć tu do wieczora.
Odsunęła się od okna. Nie chciała, żeby dzieci ją zobaczyły. Zamiast odwiedzin przepełnionych sztucznymi uprzejmościami i pustymi obietnicami wolała popatrzeć na swoją rodzinę z daleka. Wiedziała, że dzieci ją kochają, nigdy w to nie wątpiła, ale po każdej ich wizycie wydawały jej się coraz bardziej obce. Córki poprawiały jej poduszki i nalewały wodę, a syn układał na szafce pomarańcze. Nigdy nie patrzyli jej w oczy, jakby się bali, że zapyta, kiedy wreszcie zabiorą ją do siebie. W domu opieki miała spędzić tylko miesiąc, ale od początku wiedziała, że to nieprawda. Jej przecież dorosłe już dzieci miały na głowie dom i pracę, nikt nie miał czasu i ochoty zajmować się schorowaną matką, z którą coraz częściej nie można było złapać kontaktu. Nie potrafiła powiedzieć, czy było jej z tego powodu przykro. Mimo wszystkich zapewnień i cudownych przecież wspomnień wiedziała, że tylko jedna osoba kochała ją tak prawdziwie i całkowicie, jakby na niej kończył się świat.
Sebastian opiekował się nią przez sześć długich lat, bez względu na to, jak ciężka była to praca. Cierpliwie wysłuchiwał jej pretensji, zmywał porozlewaną zupę i zmieniał pampersy, kiedy miała gorsze okresy. Nigdy nie podniósł na nią głosu, nie okazał jej złości czy znudzenia. Zawsze miał dla niej czas i cieszył się z każdej wspólnej chwili. Dzięki niemu te lata choroby wcale nie były przepełnione cierpieniem. Mimo wszelkich przeciwności potrafili razem korzystać z życia, na tyle, na ile było to możliwe. Dzień spędzony wspólnie w ogrodzie zastępował wakacje we Włoszech, a po raz kolejny obejrzane „Love story” – rejs statkiem po Pacyfiku. I każdej nocy zasypiali obok siebie, przytuleni jak dawniej.
- Mamusiu, naprawdę musimy tu przychodzić? – rozległ się piskliwy, dziewczęcy głosik.
Młodsza córka Joasi natychmiast uciszyła dziecko rozglądając się z zaniepokojeniem, czy nikt jej nie słyszał. Uchodzili tu za bardzo porządną rodzinę, co tydzień w komplecie odwiedzającą matkę, która była jedną z najbardziej uciążliwych pacjentek. Nie wiedzieli, że Joasia oddałaby wszystkie te wymuszone wizyty za kilka minut spędzonych na prawdziwej rozmowie, za szczere uśmiechy swoich dzieci.
Przysiadła na skraju łóżka, bo nogi znowu zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Rozejrzała się po pokoju, przez moment bezskutecznie próbując przywołać twarz Sebastiana. Coraz częściej przyłapywała się na tym, że zapominała jej rysy, ale nigdy nie miała odwagi poprosić dzieci o jakieś jego zdjęcie.
- To ja miałam odejść pierwsza – wyszeptała ze wzrokiem wbitym w przestrzeń, - nie ty, skarbie.
Sebastian zawsze obawiał się, że umrze pierwszy, zostawiając ją samą, jednak ona o tym nie wiedziała. Nie wiedziała także, że wymusił na dzieciach pewną obietnicę. Miały zająć się nią najlepiej, jak potrafią i sprawić, by ostatnie lata czy miesiące jej życia nie były bezbarwne. Stało się inaczej.
Położyła się, zwijając się w kłębek. Ból znowu nią zawładnął. Katowała się rozmyślaniem o śmierci męża, choć każda komórka jej ciała buntowała się przed kolejnym cierpieniem. Głosy z podwórka już prawie do niej nie docierały. Widziała jego uśmiechniętą twarz pod pajęczyną zmarszczek i błyszczące, choć już nie tak niebieskie jak kiedyś, oczy. Wydawało jej się, że płacze cicho, ledwie zauważalnie, a jednak znikąd pojawiły się pielęgniarki.
- Nie chcę – wyszeptała, bojąc się kolejnego obezwładniającego zastrzyku. – Nie pozwól im…
Nie wiedziała, że to jej dzieci wezwały pomoc, kiedy zastały ją miotającą się po łóżku w histerii. A teraz stały w drzwiach obserwując, jak pielęgniarki siłą robią jej zastrzyk. Opadła na pościel z twarzą mokrą od łez i zaczerpnęła głośno powietrza. Nadal chciała płakać, ale środki uspokajające działały błyskawicznie. Znowu mogła tylko leżeć i patrzeć w jeden punkt, jakby ktoś uwięził ją w martwym ciele.
- Gdyby ojciec to widział, pękłoby mu serce – powiedział cicho mężczyzna, który do tej pory w milczeniu obserwował przykrą scenę. – Mam nadzieję, że kiedyś nam wybaczy.
Obrzucił staruszkę ostatnim spojrzeniem i pierwszy opuścił pomieszczenie.