piątek, 18 maja 2012

Kocham Cię najbardziej na świecie




- To straszne, tragiczne – mówiła cicho Joasia. – Jestem wyrodną matką i nigdy nie powinnam mówić takich rzeczy… Ale kocham cię najbardziej na świecie. Bardziej nawet, niż nasze dzieci.
Sebastian spojrzał na swoją żonę. Jej twarz była całkowicie poważna, a oczy błyszczały z przejęcia. Wiedział, że mówi prawdę i wiedział, jak ciężko jej to przychodzi.
- Masz rację – odparł jeszcze ciszej. – To straszne i nie powinno tak być. Ale ja też kocham cię najbardziej na świecie.
Uśmiechnął się delikatnie. Czuł, że Joasia zaciska na jego nadgarstkach nienaturalnie chłodne palce. Wiedział, ile kosztowały ją te ostatnie godziny.
- Nie bądźmy dla siebie zbyt surowi – dodał po chwili, widząc, że w oczach kobiety nadal czai się niepokój. – To nie znaczy, że nie kochamy naszych dzieci, czy że kochamy je mniej. To jest po prostu inny rodzaj miłości.
W końcu Joasia nieco się uśmiechnęła. Bardzo jej ulżyło, kiedy okazało się, że Sebastian ją rozumie.
- Weźmy sobie tydzień wolnego – powiedział mężczyzna, głaszcząc żonę po twarzy. – Należy nam się po dzisiejszej akcji. Weźmiemy dzieciaki i pojedziemy w góry, co ty na to?
- Świetny pomysł – stwierdziła z uśmiechem.
Pół godziny później, kiedy Sebastian poszedł pod prysznic, wślizgnęła się do dzieci. Cała trójka, jedenastoletnia Oliwka, pięcioletni Kuba i dwuletnia Klaudia, spała w jednym pokoju. Komisarze odłożyli już dość gotówki, żeby zamienić mieszkanie na większe, ale dopiero szukali odpowiedniego.
Joasia przysiadła na moment na łóżku Klaudii i w ciszy obserwowała śpiące dzieci. W takie dni jak ten, kiedy od tragedii dzieliły ich milimetry, poświęcała więcej czasu na refleksję nad swoim życiem. Zastanawiała się, co by się stało, gdyby zabrakło któregoś z nich, gdyby ich rodzina nagle stała się niepełna. I przez jedną krótką chwilę chciała rzucić pracę w policji. Potem to wszystko mijało, aż do następnej chwili niebezpieczeństwa.



Gdyby ktoś im wcześniej powiedział, że pierwsze trzy dni urlopu spędzą w zakopiańskim szpitalu, modląc się o życie swojego dziecka, pewnie nie chcieliby w to wierzyć. Niestety tak właśnie się stało. Trudno powiedzieć, czy tak naprawdę któreś z nich zawiniło, choć oboje się obwiniali. Chwila nieuwagi, może przypadek i doszło do tragedii. Samochód jadący górską drogą, na szczęście z niezbyt dużą prędkością, potrącił Kubusia. Chłopiec natychmiast trafił do najbliższego szpitala, a za nim pojechali jego rodzice i siostry.
- To jakiś koszmar – mówiła cicho Joasia, kiedy trzeci dzień spędzony prawie w całości w szpitalu dobiegał końca. – Sebastian, nie możemy tak tu siedzieć!
- Więc co chcesz zrobić? – zapytał mężczyzna ze złością.
Joasia już otworzyła usta, żeby odpowiedzieć mężowi coś pełnego irytacji i żalu, ale akurat otworzyły się drzwi sali, w której leżał Kuba. Komisarze zerwali się z krzeseł, natychmiast zapominając o wymianie zdań. Spojrzeli na lekarza z mieszaniną nadziei i rozpaczy.
- Państwa syn właśnie się obudził – oświadczył mężczyzna, choć jego głos wcale nie brzmiał optymistycznie.
- Czyli teraz już wszystko będzie dobrze? – upewniła się Joasia ze łzami w oczach.
- Nie do końca – odparł ostrożnie lekarz. – Zapraszam do mojego gabinetu, tam wszystko państwu wytłumaczę.
Komisarze wymienili się spojrzeniami. Sebastian widział, jak Joasia mimowolnie robi krok w kierunku sali synka. Chciała być teraz przy nim, upewnić się, że żyje, że nic mu nie grozi. Była rozdarta, on także. W końcu jednak złapał ją delikatnie za ramię i oboje podążyli śladami lekarza.
Kilka minut później zapadł dla nich wyrok: jedynym sposobem uratowania Kuby była transplantacja nerki. Lekarz nie mógł jednak wiedzieć, że w ich przypadku nie jest to proste.
- Kuba już miał przeszczepianą nerkę, rok temu – powiedział Seba, zachowując pozorny spokój.
- Niestety na skutek wypadku przestała ona pracować prawidłowo – odparł lekarz przesadnie obojętnym tonem. – Przeprowadziliśmy dializę, resztą zajmie się szpital w Krakowie.
Zrozpaczeni rodzice opuścili gabinet lekarza w milczeniu. Jedyne, co mogli teraz zrobić, to zobaczyć się z synem.
Oboje jakoś zapomnieli o dziewczynkach siedzących na szpitalnym korytarzu. Od czasu wypadku nie okazywali im wiele uwagi, a na każde niemal słowo reagowali z przesadną nerwowością. Tak więc Oliwia bujała na kolanach przysypiającą Klaudię i z powagą na dziecięcej buzi obserwowała rodziców.
Następnego ranka Joasia i Kuba wrócili karetką do Krakowa, prosto do zaprzyjaźnionej kliniki, w której przed rokiem chłopiec przeszedł operację. Kobieta płacząc cicho, oddała synka w ręce lekarzy, gotowa kolejne godziny spędzić na oczekiwaniu najgorszego.
Tymczasem Sebastian i dziewczynki jechali autostradą. Klaudia spała zmęczona minionymi dniami. Była zbyt mała, żeby zrozumieć, co się dzieje. Nie mogła pojąć, dlaczego rodzice nie poświęcają jej czasu, choć zwykle jako najmłodsza była ich oczkiem w głowie. Takie rozczarowanie bardzo ciężko zniosła jej dziecięca psychika, ale w końcu po długich zapewnieniach o miłości ze strony Sebastiana, zdołała usnąć.
- Tato, co będzie z Kubą? – zapytała cicho Oliwka.
Była już na tyle duża, by wiedzieć, że zdenerwowanie rodziców nie jest bezpodstawne i ma bezpośredni związek z wypadkiem jej brata. Nie mogło także ujść jej uwadze, że matka nawet się z nimi nie pożegnała przed opuszczeniem szpitala.
- Jeszcze dokładnie nie wiemy – powiedział ostrożnie Sebastian. – Prawdopodobnie będzie miał kolejną operację.
- Jesteście na mnie źli?
To pytanie poważnie zaniepokoiło Sebastiana i pozwoliło jego myślom choć na chwilę zwrócić się w kierunku córki.
- Co ci przyszło do głowy, kotku?
Dziewczynka wzruszyła ramionami. Sebastian spojrzał na nią uważnie. Wiedział, że jej pytanie nie wzięło się znikąd, musiało mieć jakieś źródło.
- Oboje z mamą martwimy się o Kubę – kontynuował po chwili, nie doczekawszy się odpowiedzi. – Dlatego jesteśmy zdenerwowani. Ale to nie ma nic wspólnego z tobą, skarbie.
Nie wiedział, czy dziewczynka faktycznie w to uwierzyła, ale nie poświęcił ani minuty więcej na zastanawianie się nad tym. Jego myśli ponownie wróciły do syna.
Joasia zapłakana czekała na męża, spacerując po szpitalnym korytarzu. Kiedy wreszcie się zjawił, przywitała go słowami pełnymi pretensji.
- Gdzie byłeś tyle czasu?! – zawołała przez łzy. – Nie interesuje cię, co się dzieje z Kubą?!
- A ciebie nie interesuje, co się dzieje z naszymi córkami? – odparował natychmiast Sebastian. – Miały według ciebie spędzać kolejny dzień w szpitalu?!
- O co ci chodzi, do cholery?!
Zanim zdążył jej odpowiedzieć, znikąd zmaterializowała się obok nich pielęgniarka. Spojrzała na nich oskarżycielsko i stanowczo uciszyła.
- Rozmawiałaś z Konradem? – zapytał Seba, kiedy kobieta oddaliła się. W jego głosie wciąż słychać było irytację, ale mówił już o wiele ciszej. – Co ci powiedział?
Konrad był przyjacielem Sebastiana, a jednocześnie współwłaścicielem kliniki. Rok wcześniej uczestniczył w operacji Kuby i komisarz miał nadzieję, że tym razem także będzie w stanie im pomóc.
- Powiedział, że przeszczep to jedyne wyjście. Gdybyś przyjechał wcześniej, już dawno byś o tym wiedział!
Znowu mimowolnie podniosła głos. Łzy płynęły jej po policzkach w zupełnie niekontrolowany sposób.
- Może gdybyś okazała odrobinę zainteresowania Oliwce, nie musiałbym jej przez pół godziny tłumaczyć, że wypadek Kuby nie jest jej winą – odwarknął Sebastian.
Odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem odszedł w kierunku gabinetu przyjaciela. Wiedział, że Joasia po prostu bardzo się martwi i wyładowuje na nim negatywne emocje, ale on także nie potrafił powstrzymać gniewu. Miał nadzieję, że Konrad powie mu wreszcie coś konkretnego.
- Tylko mów prawdę – zastrzegł, siadając naprzeciwko przyjaciela. – Nie chcę owijania w bawełnę.
- Już mówiłem Joasi – odparł lekarz ze smutkiem, - jedynym rozwiązaniem jest transplantacja nerki. Do tego czasu Kuba zostanie w szpitalu i będzie dializowany.
Sebastian pokiwał głową.
- Ile mamy czasu? – zapytał rzeczowo.
- Trudno powiedzieć, ale niewiele. Jego nerka jest w bardzo złym stanie.
Komisarz z trudem przełknął ślinę. Starał się zachować spokój, ale z każdą chwilą coraz bardziej uświadamiał sobie powagę sytuacji.
- Już wpisałem go na listę oczekujących – powiedział Konrad, chcąc podtrzymać przyjaciela na duchu.
- Jaka jest szansa, że znajdzie się dawca?
Lekarz westchnął cicho. Kuba miał rzadką grupę krwi, ponadto lista oczekujących była bardzo długa. Poprzednio to Sebastian, jako jedyny z rodziny wykazujący zgodność tkankową z synem, został dawcą. Teraz jednak było to niemożliwe.
- Nie wiem – odparł w końcu. – Musimy czekać.
- Powiedziałeś Aśce?
Konrad pokiwał głową, choć Sebastian i tak znał odpowiedź. Jej zachowanie na korytarzu mówiło samo za siebie.
Cztery potwornie długie tygodnie wypełnione lękiem o życie Kuby i nieustannymi awanturami zakończyły się utratą przez chłopca przytomności. Joasia niezdolna do jakichkolwiek reakcji stała przed jego salą przyklejona do szyby i modliła się o cud. Sebastian siedział kilka metrów dalej, obserwując ją w milczeniu. Strach i rozpacz sprawiły, że nie mógł nawet płakać. Patrzył tylko przed siebie, siedząc w bezruchu całymi godzinami.
Nagle wstał. Zdawało się, że zrobił to niespodziewanie nawet dla samego siebie. Nie informując Joasi, dokąd idzie, opuścił korytarz, mijając się po drodze z Anią, która przyszła wesprzeć odrobinę zrozpaczonych rodziców.
Tego wieczoru w domu panowała jeszcze bardziej przygnębiająca atmosfera. Joasia otępiała z bólu siedziała nad talerzem mlecznej zupy. Nawet nie udawała, że zamierza coś zjeść. Tylko Sebastian wykazywał inicjatywę, zachęcając córki do dyskusji, a kiedy wreszcie położyły się spać, postanowił porozmawiać także z Joasią.
Usiadł na krześle obok niej i delikatnie wziął jej dłoń w swoje.
- Nie możemy się więcej kłócić – powiedział cicho. – Powinniśmy się wspierać, szczególnie teraz.
Joasia powoli podniosła wzrok, a Sebastian z ulgą stwierdził, że w jej oczach nie ma ani śladu złości.
- Wiem, przepraszam – odparła niemal szeptem.
- Razem sobie z tym poradzimy – kontynuował mężczyzna, głaszcząc żonę po policzku.
- Jak? Nie słyszałeś, co mówił Konrad? Jego czas się kończy…
Rozpacz zdawała się ponownie nią zawładnąć. Pochyliła się do przodu, ukrywając twarz w olanach i szlochając głośno. Sebastian pogłaskał ją po drżących plecach, przypominając sobie, jak bardzo ją kocha.
- Jest sposób, żeby go uratować – powiedział łagodnie. Joasia natychmiast się podniosła i utkwiła w nim wyczekujące spojrzenie. – Tylko jedna osoba może zostać dawcą.
Kobieta patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. Łzy cały czas spływały jej po twarzy, ale w oczach czaiła się iskierka nadziei.
- Kto? – zapytała cicho.
- Ja.
Zapadła cisza. Joasia natychmiast pojęła, na czym polegał pomysł Sebastiana.
- Oszalałeś – wyszeptała. – Nie możesz…
- Rozmawiałem już z Konradem – powiedział spokojnie Sebastian. – Początkowo nie chciał się zgodzić, ale namówiłem go. Zgodził się przeprowadzić operację już jutro.
- Co ty mówisz… Nie możesz tego zrobić…
- Oczywiście zrobi to nieoficjalnie. Najpierw usunie nerkę, w ten sposób będzie większe prawdopodobieństwo przyjęcia przeszczepu, a potem dokona eutanazji. W papierach wpisze zgon, nikt nie powinien się tym interesować.
Kobieta pokręciła gwałtownie głową. Pomysł wydawał jej się tak absurdalny, że zabrakło jej argumentów, żeby się mu przeciwstawić. Odepchnęła ręce Sebastiana, który chciał ją przytulić i wstała.
- Oszalałeś – powtórzyła. – Chcesz się zabić? Nie pozwolę na to.
- Asia, tu chodzi o życie naszego syna – powiedział Sebastian dobitnie. – Musimy je ratować za wszelką cenę, rozumiesz?
- Jeszcze może znaleźć się dawca…
- Już się znalazł – odparł mężczyzna.
Zdawało się, że podjął już decyzję, co tylko zdenerwowało Joasię.
- Nigdy się na to nie zgodzę – oświadczyła.
- Wiem, że bardzo cierpisz, bo nie możesz oddać Kubusiowi swojej nerki – powiedział Sebastian, trafiając tym samym w czuły punkt kobiety. – Ale pomyśl… Co byś zrobiła na moim miejscu?
Joasia spojrzała mężowi głęboko w oczy. Znała odpowiedź na to pytanie: nie wahałaby się ani chwili. Doskonale rozumiała jego pobudki, bo ona także poświęciłaby swoje życie, żeby ratować dziecko. Trudniej jednak było poświęcić życie osoby, którą się kocha.
- A co ty zrobiłbyś na moim miejscu? – zapytała, wykorzystując przeciw Sebastianowi jego własną taktykę.
Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Pozwoliłbym ci postąpić w zgodzie ze sobą – odparł w końcu. – Wiem, że to ty jesteś w gorszej sytuacji – dodał po chwili, chcąc wyjaśnić jej swój tok rozumowania, - ale musisz mnie także zrozumieć. Nie mógłbym dalej żyć ze świadomością, że nie zrobiłem wszystkiego.
Joasia ukryła twarz w dłoniach. Kręciła uparcie głową, jakby w ten sposób mogła zmienić rzeczywistość.
- Poszukajmy dawcy na czarnym rynku – zaproponowała drżącym głosem.
Sebastian gwałtownie pokręcił głową.
- Nie możemy, wiesz o tym – oświadczył spokojnie. – W ten sposób moglibyśmy przyczynić się do czyjejś śmierci.
- Nie możesz mnie zostawić – wyszeptała Joasia, połykając łzy. Straciła już wszystkie sensowne argumenty. – Potrzebuję cię. I ja, i dzieci…
- Poradzisz sobie, wiem o tym – powiedział Sebastian, uśmiechając się z trudem. W jego oczach także błyszczały łzy.



Tej nocy żadne z nich nie mogło zasnąć. Joasia pogrążona w szoku i rozpaczy nie była w stanie rozmawiać. Nie potrafiła wykorzystać ostatnich chwil spędzanych z mężem. Leżała tylko ze wzrokiem wbitym w ścianę i czekała na nadejście rana.
Sebastian także milczał. Chciał powiedzieć ukochanej wiele rzeczy, ale wiedział, że ona nie da rady ich wysłuchać. Patrzył więc tylko na jej plecy, myśląc o wszystkich wspólnie spędzonych chwilach.
Rano otępienie Joasi minęło. Wreszcie w pełni zdała sobie sprawę z konsekwencji podjętych poprzedniego wieczoru decyzji. Dławiąc się łzami, zaczęła błagać Sebastiana, żeby zrezygnował ze swoich postanowień, a kiedy kategorycznie jej odmówił, wpadła w furię.
- Jesteś egoistą! – krzyczała. – Chcesz tylko uspokoić własne sumienie! Nie myślisz ani o dzieciach, ani o mnie! Nienawidzę cię!
Cisnęła w niego trzymaną akurat śmietaną, ale trafiła tylko w zamykające się za Sebastianem drzwi. Biała maź rozbryznęła się po ścianach i podłodze, a kobieta opadła na krzesło, ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się.



Dwie godziny później wbiegała na pierwsze piętro kliniki. Na korytarzu spotkała Anię. Kobieta wyraźnie na nią czekała, ale Joasia nawet się nie zatrzymała. Pobiegła prosto do sali Kuby, będąc pewną, że zastanie tam Sebastiana. Chciała powiedzieć mu, jak bardzo go kocha.
Niestety nie znalazła ani męża, ani syna i natychmiast zrozumiała, że przyjechała za późno. Ania jednym spojrzeniem potwierdziła wszystkie jej obawy: obaj jej „mężczyźni” byli już na sali operacyjnej.
Poczuła przeszywający na wskroś ból, trudny do opisania. Wiedziała już, że straciła najbliższą na świecie osobę i chciała tylko jednego: umrzeć.



Kiedy miesiąc później Kuba zdrowy opuścił klinikę, Joasia wciąż nie potrafiła się cieszyć. Nie była w stanie wytłumaczyć dzieciom, że ich tata już nigdy nie wróci. Bała się ich reakcji, bała się, że sobie z tym nie poradzą. Ale przede wszystkim sama nie potrafiła pogodzić się ze śmiercią męża.
- Kuba żyje dzięki niemu – powiedziała któregoś dnia Ani. – I jestem mu za to bardzo wdzięczna… Ale chyba nie wybaczę mu, że mnie zostawił…
Ania pogłaskała przyjaciółkę po ramieniu. Wiedziała, że sama nie wierzy w to, co mówi.
- Najgorsze jest to, że kiedy widzieliśmy się po raz ostatni… kłóciliśmy się… Przez ostatni miesiąc nie robiliśmy nic innego. A przecież tak bardzo się kochaliśmy…
- Musisz zapamiętać tylko te dobre chwile – odparła łagodnie Ania.
- Powiedziałam mu tyle okropnych rzeczy – mówiła Joasia przez łzy. – Nie potrafiłam się z tym pogodzić, nie potrafiłam się pożegnać… Łatwiej było mi krzyczeć i ubliżać mu…
- Jestem pewna, że Sebastian to zrozumiał.
- Oddałabym wszystko za jeszcze jedną szansę – wyznała. – Choć chwilę, żeby się pożegnać… I powiedzieć mu, że kocham go najbardziej na świecie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz