niedziela, 21 lutego 2016

4. Oswój mnie

Rozmowa z Anią zasiała w sercu Joasi ziarnko zwątpienia, które pielęgnowane szybko dojrzewało. Każde spotkanie z Sebastianem, każde jego spojrzenie, każde przypadkowe dotknięcie było jak trafienie piorunem. Bolało, wywoływało strach, niepewność i zwątpienie, a jednocześnie kruszyło lód w sercu.
Emocjonalna izolacja od Sebastiana miała pomóc jej wszystko przemyśleć. Miała pomóc jej dojść do wniosku, że romans, w który się wplątała jest całkowicie pozbawiony sensu. Nie miał przecież nic zmienić w jej życiu. Dołożył tylko strachu i kłamstw, nie był tego wart. A poza tym Sebastian nie próbował przebić się przez jej barierę ochronną, jakby przestało mu zależeć. Jakby naprawdę stała się tylko ofiarą męskiej ambicji.
Aż do pewnego wyjątkowo deszczowego dnia, kiedy w szufladzie swojego biurka znalazła zasuszoną różę.
Oczywiście istniało spore ryzyko, że róża była tylko różą. Banalnym symbolem miłości, wyświechtanym przez lata wykorzystywania w niekoniecznie szlachetnych celach. Jednak dla niej róża była czymś więcej. Dla niej róża oznaczała, że jest dla kogoś tą jedyną.


***


Wróciły ukradkowe uśmiechy i skrywane spotkania. Wróciła gra w chińczyka i picie wina na podłodze kawalerki Sebastiana. Tylko tym razem bez zdjęć.
Sebastian o nic nie pytał, niczego nie wymagał, ale Joasia wiedziała, że to nie przejaw obojętności, a zrozumienia. Nigdzie nie musieli się spieszyć, bo przecież donikąd nie zmierzali. Wydawało się, że osiągnęli w związku już wszystko, co mogli osiągnąć.
Tegoroczne święta były dla Joasi wyjątkowo trudne. Zakładając diamentowy naszyjnik i słysząc głośne śmiechy dochodzące z dołu, wciąż myślała o Sebastianie. Podniosła głowę i spojrzała w lustro krytycznym wzrokiem. Sukienka z najnowszej kolekcji, gustowna biżuteria, włosy upięte w elegancki kok. Wszystko to wzbudzało w niej obrzydzenie. Już od dawna nie czuła się z tym tak źle. Była przyzwyczajona do utartego rytmu swojego życia, nie myślała o innych możliwościach, jakby zupełnie zapomniała, że istnieją. Dopiero Sebastian przypomniał jej na nowo o potrzebach, które zdołała w sobie zagłuszyć. I wcale nie była pewna, czy dobrze się stało.
Na dole znowu rozbrzmiał męski śmiech. Dla Marka nawet Wigilia była okazją do biznesowego spotkania. Zaprosił wspólników i choć miało to być czysto towarzyskie spotkanie, Aśka dobrze wiedziała, że kryją się za tym interesy. Nie miała ochoty patrzeć na tych mężczyzn, na ich eleganckie garnitury i drogie zegarki. Na ich żony, chłodne, majestatyczne, z wystudiowanymi uśmiechami przyklejonymi do ust. Zupełnie jakby w środku nic nie było.
Podeszła do szuflady i z jej dna wyjęła starą, wyświechtaną książkę. Była chyba jedyną rzeczą w tym domu, która pamiętała jeszcze inne, dawne czasy.
- Znam planetę, na której mieszka pan o czerwonej twarzy. On nigdy nie wąchał kwiatów. Nigdy nie patrzył na gwiazdy. Nigdy nikogo nie kochał. Niczego w życiu nie robił poza rachunkami. I cały dzień powtarza tak jak ty: „Jestem człowiekiem poważnym, jestem człowiekiem poważnym”. Nadyma się dumą. Ale to nie jest człowiek, to jest grzyb.
Drzwi sypialni otworzyły się gwałtownie i stanął w nich Marek. Joasia zamarła z książką w dłoniach. Patrzyła na męża w bezruchu. Wiedziała, że był zniecierpliwiony jej przedłużającą się nieobecnością i przyszedł, by sprowadzić ją na dół. Miała przecież zabawiać gości.
- Znowu czytasz tę durną książkę? – zapytał, podchodząc do niej.
Wyjął „Małego Księcia” z jej rąk i spojrzał z pogardą na okładkę.
- Ty się nigdy nie zmienisz – stwierdził ze złośliwym uśmiechem. – Tylko głupoty ci w głowie.
Podszedł do okna i otworzył je na oścież. Do pokoju wtargnął lodowaty wiatr. Mężczyzna zamachnął się i książka wyleciała przez okno, niknąc w mroku nocy.
- Nie! – zawołała Joasia, podbiegając do okna.
Marek złapał ją za nadgarstek, unieruchamiając wprawnym ruchem. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, a potem kobieta spuściła wzrok.


***


Dawno już minęła północ, kiedy do drzwi Sebastiana ktoś zapukał. Mężczyzna wprawdzie nie spał, ale spojrzał z dezaprobatą na zegarek. Kto mógł przyjść do niego o tej porze i to w Wigilię?
Odpowiedź okazała się bardziej zaskakująca niż mógłby przypuszczać. Za drzwiami stała Joasia w rozpiętym płaszczu zarzuconym na elegancką, stalowoszarą sukienkę. Pasemko włosów wyrwało się spod schludnego koczka, opadając na twarz. Była mokra, bo znowu padał śnieg, a w dłoniach splecionych na piersiach trzymała coś, co przypominało kupkę przemoczonych papierów.
W normalnych okolicznościach Sebastian bardzo ucieszyłby się z jej wizyty. Mieli nie widzieć się przez całe święta, a mężczyzna był już na tym etapie zaangażowania, że trudno było mu znieść każdy dzień rozłąki. Teraz jednak na widok ukochanej kobiety poczuł niepokój.
Nie pytał o nic. Zabrał od niej płaszcz i zaparzył herbatę. Kobieta usiadła w kuchni przy oknie, nie wypowiadając ani jednego słowa. Cała się trzęsła. Sebastian okrył jej ramiona swoją bluzą i usiadł obok niej. Przez kilka długich chwil milczeli zgodnie.
- Piotrek mi ją czytał, jak byłam mała – powiedziała w końcu Joasia, patrząc na książkę, którą wciąż ściskała w dłoniach. – Mój brat.
- Nie wiedziałem, że masz brata – odparł Sebastian, starając się sprowadzić rozmowę na znane sobie tory.
- Nie żyje – oznajmiła krótko Joasia.
Sebastian nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Zwyczajne „przykro mi” nie wydawało się na miejscu. Na szczęście Joasia nie oczekiwała wcale odpowiedzi.
- To ostatnia rzecz, która mi po nim została – powiedziała, patrząc na przyjaciela ze smutnym uśmiechem.
Mężczyzna spojrzał na książkę. Wyglądała dosyć żałośnie.
- Może da się ją naprawić – zagadnął Seba łagodnie.
Wyciągnął rękę po książkę, choć nie był wcale pewny, czy Joasia zechce mu ją dać. Przez chwilę wyglądała, jakby faktycznie się wahała, jednak w końcu podała Sebastianowi przemoczone kartki. Mężczyzna przejrzał je ostrożnie.
- Położę na kaloryfer – zadecydował, wstając. – Do rana wyschną i zobaczymy, co się da zrobić.
Wychodząc z kuchni, dosłyszał cichy głos Joasi:
- Dziękuję.

***


Dziwnie było patrzeć na Joasię śpiącą w jego łóżku. Od dawna marzył, by obudzić się obok niej, jednak w jego wyobraźni wyglądało to inaczej. Nie przewidział ani drogiej sukienki i diamentów, ani mokrych włosów rozsypanych na poduszce, ani policzków błyszczących od łez. Rzeczywistość potrafi zaskakiwać.
Wyglądała całkiem bezbronnie. Teraz nie była ani policjantką, ani tą pewną siebie, zamkniętą kobietą, którą wszyscy znali. Była po prostu sobą. Drobną, bladą, nieco zbyt szczupłą blondyneczką, zwyczajną dziewczyną potrzebującą kogoś, kto zechciałby się nią zaopiekować.
Sebastian długo siedział obok niej, głaszcząc w zamyśleniu jej dłoń. Musiała być bardzo zmęczona, bo nie reagowała. Spała spokojnie, jakby tam, w krainie snów, nie mogły jej dosięgnąć problemy, które sprowadziły ją do Sebastiana minionej nocy.
Komisarz spojrzał na zegarek. Minęła ósma. A więc był pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia. Za oknem wciąż prószył śnieg, tworząc iście bajkową scenerię.
Boże Narodzenie zawsze było ulubionym okresem Sebastiana. Jego rodzina była bardzo religijna i tradycyjna. Wszyscy brali udział w przygotowaniach i nikogo nie mogło zabraknąć przy świątecznym stole. Nawet teraz, kiedy jego rodzice już nie żyli, wciąż starali się spotykać wszyscy razem przynajmniej w ten jeden dzień w roku.
O dziesiątej miał być u Łucji, swojej najstarszej siostry. W tym roku to u niej mieli zjeść bożonarodzeniowe śniadanie i znaleźć prezenty pod choinką. Nie mogło go zabraknąć.
Wstał wciąż zamyślony. Jak miał oznajmić Joasi, że musi wyjść? Przyszła do niego z problemem i choć nie wyjawiła, w czym rzecz, to właśnie tu szukała pocieszenia. Czyż nie był to największy wyraz zaufania?
Joasia obudziła się godzinę później. Czuła się dziwnie zamroczona, choć zeszłego wieczoru nie wypiła ani kropli alkoholu. Przez kilka długich chwil nie mogła zrozumieć gdzie jest, a kiedy w końcu poznała przytulne wnętrze kawalerki Sebastiana, ogarnął ją strach.
Przekroczyła niewidzialną granicę. Spędziła u niego noc, zrobiła krok naprzód, dając mu nieme przyzwolenie na więcej. I, co gorsza, dała przyzwolenie samej sobie.
Nerwowym ruchem wygładzając sukienkę, weszła do kuchni. Sebastian siedział przy stole, pochylony nad czymś w najwyższym skupieniu. Aśka zrobiła jeszcze dwa kroki i dopiero wtedy poznała swoją książkę.
- Naprawiłeś ją – powiedziała cicho.
Sebastian odwrócił się zaskoczony. Nie słyszał, kiedy weszła. W jej głosie nie wyczuł żadnych emocji, więc zmieszał się nieco.
- Wyschła – odparł krótko. – Posklejałem strony i naprawiłem okładkę – mówił nieco niepewnie, patrząc na książkę leżącą na stole.
Aśka także się w nią wpatrywała. Wzięła ją powoli w dłonie i przejrzała ostrożnie kilka stron. Potem spojrzała Sebastianowi głęboko w oczy.

- Dziękuję – powiedziała.

2 komentarze:

  1. Tak sobie myślę że Asia musiała być bardzo związana ze swoim bratem i bardzo jej go brakuje. Dobry scen, czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń