wtorek, 17 kwietnia 2012

9. Kwestia zaufania

Wszystko to trwało bardzo długo. Sznury były grube, a kamień niewielki, jednak w końcu oboje byli wolni. Niestety nie oznaczało to szczęśliwego zakończenia tej nieprzyjemnej przygody. Wciąż pozostawało mnóstwo znaków zapytania, a największym problemem w tej chwili było trzech mężczyzn pilnujących Celine. Nie ulegało wątpliwościom, że większość swojej uwagi skupiają właśnie na niej, jednak skrajną naiwnością byłoby nieliczenie się z ich obecnością.
- Jakieś pomysły? – mruknął Seba, mierząc ich uważnym spojrzeniem.
- Przydałoby się jakieś zamieszanie… - zauważyła Joasia, rozglądając się. – Gdybyśmy mogli dać znak Celine…
- Żeby się na niej skupili? – podchwycił Sebastian. – Tylko jak to zrobić?
- Mamy kamień…
Spojrzeli po sobie. Sebastian ścisnął w ręku kamień, a potem zamachnął się i rzucił. Przeżyli chwilę grozy, bo przez chwilę nic się nie działo, ale potem nagle Celine obudziła się trafiona kamieniem w nogę. Pilnujący ją mężczyźni natychmiast się nią zainteresowali, ale nie na tyle, by komisarze mogli próbować ucieczki. Osiągnęli jednak poniekąd swój cel – Celine zaczęła rozglądać się i jej wzrok w końcu padł na towarzyszy niedoli.
Joasia miała spory problem, żeby wzrokiem przekazać koleżance swoje intencje. W końcu ukradkiem pokazała jej przecięty sznur i spojrzała znacząco na mężczyzn grających w karty.
Kobieta zrozumiała. Przez chwilę patrzyła na swoich oprawców, jakby rozważając ewentualne możliwości, a potem bez żadnego ostrzeżenia zaczęła szarpać więzy. Włożyła w to tyle energii, że mężczyźni natychmiast się nad nią pochylili, próbując w niezbyt delikatny sposób ją uspokoić.
- Teraz – mruknął Sebastian.
Komisarze zgięci wpół okrążyli drzewo i najciszej jak mogli pobiegli w ciemność. Kiedy zasłoniła ich roślinność, zapomnieli o ostrożność i jak najszybciej pomknęli przez las. Niestety już chwilę później usłyszeli odgłosy pościgu.
- Na drzewo – rzucił Seba, ciągnąc partnerkę za rękę.
Podsadził Joasię, pomagając jej wdrapać się na najniższą gałąź, a następnie sam poszedł w jej ślady. Drzewo nie było zbyt wysokie, ale na tyle potężne, by ich utrzymać, a bujna roślinność zapewniała osłonę. Wdrapali się kilka metrów do góry i zamarli w bezruchu, bo ścigający ich mężczyźni dotarli już do tej części lasu.
Noc wydawała się komisarzom wyjątkowo długa, a świt nie przyniósł ulgi. Kilku mężczyzn przeczesywało las, raz po raz przechodząc pod drzewem, na którym schronili się policjanci. Przez to Joasia i Sebastian nie mogli opuścić kryjówki.
- Nie wytrzymam tu dłużej – mruknęła kobieta, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję, jednak nie było to łatwe.
- Jeszcze trochę – odparł Seba, przytrzymując ją za łokieć w obawie, że spadnie z gałęzi. – Niedługo na pewno dadzą sobie spokój…
- Szukają nas już tyle godzin… Myślałam, że szybko zrezygnują. Przecież to o Celine im chodzi, nie o nas.
- Może się boją, że sprowadzimy pomoc?
- Pomoc? Niby jak? – zakpiła Joasia. – Skoro są tak dobrze przygotowani, na pewno wiedzą, że nie mamy telefonu. Zanim doszlibyśmy do najbliższej wioski, oni byliby już daleko.
- Nie wiem – westchnął w końcu Sebastian. – Tak czy inaczej, jeśli damy się teraz złapać, raczej trudno liczyć na wyrozumiałość z ich strony.
Joasia obdarzyła partnera ironicznym spojrzeniem, ale nic już nie powiedziała.
Na drzewie spędzili kilka kolejnych godzin. Dopiero kiedy zapadł zmrok, odważyli się opuścić schronienie. Nadal jednak czuli się bardzo niepewnie, przez co poruszali się nadzwyczaj ostrożnie.
- Pójdziemy do rzeki – powiedział cicho Sebastian. – Musimy zdobyć wodę.
Kobieta skinęła głową, ale zaraz zdała sobie sprawę, że Sebastian nie może jej zobaczyć, więc wymruczała krótkie „ok”. Nie powiedziała partnerowi, jak bardzo jest głodna i zmęczona. Wiedziała, że i on musi się czuć podobnie.
Nad rzeką zaspokoili pragnienie i zrobili postój. Przysiedli na kamieniach obok szuwar, żeby w razie czego móc szybko się schować.
- Nic ci nie jest? – zagadnął Sebastian, kiedy cisza zaczęła się przedłużać.
- Nie – westchnęła.
W jej głosie pobrzmiała nutka rezygnacji i policjant natychmiast to wyczuł.
- Coś wymyślimy – zapewnił, choć sam już nie do końca w to wierzył.
- Chyba porwaliśmy się z motyką na słońce – zauważyła Joasia, bawiąc się źdźbłem trawy. – To nas po prostu przerosło, nic w tym dziwnego. Sami w tej dziczy, pozbawieni kontaktu ze światem i jakiejkolwiek pomocy… To się musiało tak skończyć.
- Nic strasznego jeszcze się nie stało – powiedział spokojnie Sebastian.
- Co teraz zrobimy? Nie mamy broni, jedzenia, ubrań… i szans na uwolnienie Celine.
- Musimy ich odnaleźć, póki nie zdążyli się oddalić. Będziemy ich obserwować, na pewno znajdziemy jakiś dobry moment, żeby ją odbić. A potem pójdziemy do najbliższej wioski i spróbujemy skontaktować się z Rafałem.
- Świetny plan – zakpiła Joasia, - że też sama na to nie wpadłam.
- Chodź – odparł Seba, uśmiechając się łagodnie. – Musimy ich znaleźć, zanim się przejaśni.
O dziwo odnalezienie obozu porywaczy okazało się niezbyt trudne. Nie mieli żadnych oporów, by rozpalać ogniska, więc komisarze bez problemu ich zlokalizowali. Ukryli się w krzakach po przeciwnej stronie polany i stamtąd obserwowali przeciwników.
- Celine wygląda naprawdę koszmarnie – zauważyła Joasia.
Trudno było temu zaprzeczyć. Wyglądało na to, że drogo zapłaciła za pomoc w ucieczce komisarzy.
- Ciekawe, co sobie o nas pomyślała – dodała z cichym westchnieniem.
- Jeśli choć trochę nas poznała przez ten czas, to wie, że po nią wrócimy – powiedział stanowczo Sebastian, ucinając tym samym dyskusję.
Przez kolejne dwa dni komisarze wędrowali przez lasy za porywaczami. Zmuszeni byli patrzeć, jak brutalnie traktują Celine. Nie mogli jednak niczego z tym zrobić. Droga była wyjątkowo trudna również z innego powodu. Od kilku dni zjedli jedynie kilka surowych grzybów i trochę jagód, przez co oboje byli znacznie osłabieni.
- Chodźmy nad rzekę – zaproponował Seba, kiedy drugiego wieczoru porywacze rozbili obóz i większość z nich zasnęła. – Napijemy się, może trochę umyjemy…
Joasia zgodziła się bez zastanowienia. Była głodna i chciała zająć się czymkolwiek, byle odwrócić od tego swoją uwagę. Niestety od kilku dni jej myśli wciąż wracały do dziecka. Coraz bardziej się bała, że je straci. Podobna podróż dla każdego człowieka byłaby wyzwaniem mocno nadszarpującym siły, a cóż powiedzieć miała ciężarna kobieta?
Kiedy Aśka myła się w jeziorze, Sebastian szukał w lesie jedzenia. I znowu jedynym, co znalazł, były jagody. Zerwał wszystkie, które udało mu się dostrzec w ciemnościach, ułożył na liściach i skierował się z nimi w stronę rzeki. Kiedy jednak wyszedł spomiędzy drzew, momentalnie zapomniał o owocach. Joasia klęczała naga w wodzie, bokiem do niego. W świetle księżyca doskonale ją widział. Nagle wszystkie zmartwienia odsunęły się na dalszy plan i nie mógł już skupić się na niczym innym. Niewiele myśląc, odłożył jagody na trawę i ruszył powoli w kierunku partnerki.
Myśli Joasi ponownie odpłynęły w stronę nienarodzonego dziecka. Łzy mimowolnie popłynęły po jej policzkach. Wiedziała, że nie może nic zrobić, by zwiększyć jego szanse, podobnie jak swoje. Stało się jasne, że jeśli szybko nie znajdą czegoś do jedzenia, zginą w bardzo prozaiczny sposób.
Drgnęła wystraszona, kiedy usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się, odruchowo zasłaniając piersi. Jej wzrok padł na Sebastiana, który jednak zdawał się dziwnie odmieniony. Przez dłuższą chwilę oboje milczeli.
- Mógłbyś się odwrócić – zapytała w końcu wyraźnie speszona. – Muszę się ubrać.
Wiedziała, że i tak dostrzegł już sporo, jednak starała się po prostu o tym nie myśleć. Ostatecznie biorąc pod uwagę okoliczności, nie był to wiodący problem.
Sebastian jednak nie poruszył się. Nadal nie spuszczał z niej wzroku, a kobieta zaczynała już odczuwać irytację, bo wcale nie patrzył na jej twarz, a znacznie niżej. Już chciała się odezwać, tym razem znacznie bardziej stanowczo, kiedy policjant w końcu zareagował. Odwrócił się powoli i cofnął kilka kroków.
Joasia przez moment wahała się, czy powinna wychodzić z wody. Stanowiła ona jako taką osłonę przynajmniej dla dolnych partii ciała, a po dziwnym zachowaniu Sebastiana nie mogła mieć pewności, że nagle się nie odwróci. Ostatecznie jednak uznała, że tak czy inaczej musi się ubrać i podniosła się powoli.
Kiedy podnosiła z ziemi bieliznę, Sebastian jednak się odwrócił. Stał tak blisko niej, że zamiast irytacji poczuła przyjemne ciepło. Patrzył jej w oczy, choć była zupełnie naga. Delikatnie ujął jej dłonie w swoje i zbliżył się jeszcze, aż stykali się ciałami. Potem powoli, bardzo powoli ją pocałował.
Trudno było stwierdzić, dlaczego się nie opierała. Zapewne w normalnych okolicznościach, w Krakowie, w domu, wypoczęta, najedzona i wolna od zmartwień nie posunęłaby się do seksu z przyjacielem, jednak tu, w tej dzikiej krainie, stało się inaczej.
Oczywiście była to z ich strony skrajna nieodpowiedzialność. Kochali się na trawie, tuż przy rzece, będąc doskonałym celem potencjalnych napastników. Trudno też było z całą pewnością stwierdzić, że przynajmniej zachowali ciszę. Tym razem jednak szczęście im dopisało i nie zjawił się żaden nieproszony gość.
Kiedy wreszcie opadły największe emocje i oboje zaczęli się ubierać, nie padł ani jeden komentarz na temat tego, co wydarzyło się między nimi. Sebastian w duchu podejrzewał, że Aśka jest na niego zła, ale nie odważył się odezwać. Obawiał się, że może to wywołać falę wyrzutów z jej strony.
- Znalazłem trochę jagód – powiedział w końcu, przerywając ciszę. – Zjedz.
- A ty? Jadłeś coś?
- Tak – skłamał.
Nie uwierzyła mu, ale nic nie powiedziała. Be słowa zjadła owoce, które jednak nie mogły zaspokoić jej głodu, a potem oboje ruszyli w kierunku obozu, gdzie spędzić mieli kolejną niespokojną noc.
Podczas długich godzin spędzonych na czuwaniu Sebastian przemyślał sobie wiele rzeczy. Chwila zbliżenia przeżyta w towarzystwie partnerki coś w nim odmieniła. Zdał sobie sprawę, jak bardzo jest dla niego ważna. Uświadomił sobie, że zrobi wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo. A kluczem do tego było uwolnienie Celine i oddalenie się od zagrożenia, jakim byli ścigający ich mężczyźni.
Drugim aspektem, który nagle stał się dla niego zaskakująco oczywisty był fakt, że Joasia zwyczajnie głoduje. O ile dla niego nie było to aż tak tragiczne, dla niej z całą pewnością tak. Oznaczało także niebezpieczeństwo dla jej nienarodzonego dziecka. I był to kolejny powód, by jak najszybciej się stamtąd oddalić – w dzień bali się zrobić choć jeden krok w nieodpowiednim kierunku, a w nocy znalezienie pożywienia było bardzo trudne.
Kiedy nad ranem obudził Joasię, miał już gotowy plan działania. Pozostawało już tylko przekonać ją do niego, co jednak nie było łatwe.
- Wiatr wieje na północny-zachód – zaczął tłumaczyć partnerce swój pomysł. – Podpalę las na południu, na odcinku kilkunastu metrów. Kiedy zauważą ogień i zacznie się zamieszanie, uwolnimy Celine. Zabierzesz ją i uciekniecie na południowy-wschód. Wtedy podpalę odcinek lasu na wschodzie. Ogień będziesz przesuwał się z wiatrem na północy-zachód, a oni nie będą mieli innej drogi ucieczki. I nie będą mogli nas gonić.
Joasia uniosła sceptycznie brwi.
- Pominę wszystkie słabe punkty tego planu i zapytam po prostu, skąd weźmiesz ogień?
- No i tu jest właśnie problem – przyznał Sebastian. – Najpierw musimy zwędzić im zapałki i jakiś nóż, scyzoryk czy coś…
- Jasne, pewnie, nic trudnego – zakpiła kobieta.
- Posłuchaj, nie możemy tak dłużej – westchnął Seba z rezygnacją. – Nie damy rady. Wiesz o tym.
- Wiem – przyznała Joasia. – Tylko że nie jestem głupia i dotarło do mnie także to, czego nie chciałeś mi powiedzieć. Ogień może odciąć drogę także tobie.
- Zdążę uciec.
- Może tak, może nie.
- Nie mamy innego wyjścia – oświadczył Sebastian stanowczo. – Nie ruszaj się stąd. Ja spróbuję zdobyć zapałki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz