wtorek, 3 maja 2011

237.

Czterdzieści minut później do biura weszła Ania, prowadząc za rękę Kubusia. Mały natychmiast podbiegł do rodziców. Aśka prawie się popłakała, kiedy przytulała synka.
- Dzięki – mruknął Seba do przyjaciółki, głaszcząc Kubę po główce.
- Nie ma sprawy – odparła z uśmiechem. – Chcecie, żeby tu został?
- Tak. Wiem, że to nie jest odpowiednie miejsce dla dziecka, ale będziemy spokojniejsi.
- Oczywiście to rozumiem, ale zastanówcie się, czy to naprawdę jest dobre wyjście – perswadowała łagodnie Ania. – Już pomijam fakt, że tu wciąż jest pełno ludzi, nie będzie miał ani chwili spokoju, ale najgorsze jest to, ze przecież to także nie jest aż takie znowuż bezpieczne miejsce. Tutaj też mogą próbować was dostać.
- Nigdzie nie jest w stu procentach bezpiecznie – odparowała Aśka, która ani na moment nie wypuściła syna z objęć. – A tu przynajmniej będzie z nami.
- Rozmawiałam z kuzynką z Wieliczki, powiedziała, że mogę przyjechać z małym, jeśli tylko się zgodzicie. Tam nikt nie będzie go szukał.
- Nie ma takiej opcji – oświadczyła Aśka stanowczo.
Wyszła z chłopcem z biura, chcąc uniknąć ewentualnych prób nakłonienia jej do zmiany decyzji.
- Nie bierz tego do siebie… - zaczął Sebastian, zerkając na przyjaciółkę.
- Daj spokój, w pełni ją rozumiem. Ale powinieneś przemówić jej do rozumu, bo to wszystko może się naprawdę źle skończyć.
- Spróbuję, chociaż nie ukrywam, że też wolałbym mieć go przy sobie.
Po długich pertraktacjach Joasia zgodziła się, by Ania zabrała Kubusia do kuzynki. Sebastian musiał uciec się do naprawdę wyszukanych argumentów, ale koniec końców osiągnął sukces. Pół godziny później znowu siedzieli samotnie w biurze. Nie mieli już siły i ochoty dyskutować o sprawie, więc w milczeniu czekali na jakiekolwiek informacje.
- Mam akta – poinformował ich Tomek, chwilę później wpadając do biura.
Położył przed nimi trzy grube teczki.
- Wiadomo coś o tym Lucjuszu albo jego synu?
- Nie za wiele – przyznał asystent. – Jego syn nazywa się Gracjan, pseudonim Doberman, ma teraz dwadzieścia siedem lat. Nie był karany ani nawet notowany.
- Sprawdziliście adres zameldowania? – zapytała Aśka bez większych nadziei.
- Tak, ale sama wiesz…
- Jasne.
Tomek wyszedł, a komisarze wzięli się za przeglądanie akt. Niewiele z tego wynikało. Policjanci przed laty wytypowali kilkunastu podejrzanych, ale na żadnego z nich nie udało się zebrać dowodów. W dokumentach nie było ani słowa o Lucjuszu i jego gangu, a za motyw uznano przede wszystkim zemstę.
- Nie ma tu twoich zeznań – zauważył Sebastian, zerkając na żonę.
- To były inne czasy – mruknęła. – Niby szukali zabójcy, ale… sam wiesz.
- Sprawę prowadzili… Marian Zagórny i Krzysztof Palisz. Można by z nimi pogadać.
- Zagórny nie żyje – wtrąciła się Agata, wchodząc do biura. – A Palisz dwa lata temu w pożarze stracił żonę i dwie córki. Po tym wypadku się załamał i już ponad rok przebywa w zakładzie psychiatrycznym.
- Poproś jakiegoś dobrego psychiatrę, żeby spróbował z nim porozmawiać – zarządził Sebastian. – I niech nasz psycholog przy tym będzie.
- Wiecie co… ja mam informatora, który może coś wiedzieć – oznajmiła nagle Joasia. – On zawsze był na bieżąco, jeśli chodzi o gangsterkę.
- To daj mi namiar, spróbuję… - zaczęła Agata, ale pani komisarz natychmiast jej przerwała.
- On nie będzie chciał z tobą rozmawiać. Sama muszę się z nim spotkać.
- Nawet nie ma mowy – warknął Sebastian, przytrzymując ją za nadgarstek, jakby się spodziewał, że mu ucieknie.
- Puść – syknęła, krzywiąc się z bólu. – On naprawdę może nam pomóc.
- Aśka, przecież wiesz, że to niebezpieczne…
- Będziecie się teraz licytować? – wtrąciła Agata zniecierpliwiona.
- Zadzwonię do niego – zadecydowała policjantka, wyciągając komórkę.
Przez chwilę rozmawiała przez telefon, aż w końcu rozłączyła się z tajemniczą miną.
- Tak jak mówiłam, będzie gadać tylko ze mną i tylko osobiście – oświadczyła. – Umówiłam się z nim za pół godziny pod starym wiaduktem.
- Jadę z tobą – mruknął Seba zrezygnowany.
- Zorganizuję wsparcie – dodała Agata.
Odwróciła się i już chciała opuścić biuro, ale zatrzymał ją głos Joasi.
- Myślisz, że będzie chciał ze mną rozmawiać, jeśli przyjedzie za mną pół komendy? – zapytała ironicznie. – Poza tym, w ten sposób tylko zwracalibyśmy na siebie uwagę.
- Nie ma na co czekać, jedziemy – zadecydował Sebastian i pierwszy wstał z krzesła.
Postanowili wziąć samochód asystentów. Samo przejście na parking było dla ich nerwów sporym wyzwaniem, choć żadne się do tego nie przyznało, a kiedy wsiedli do środka, także nie poczuli się lepiej. Zanim ruszyli, Sebastian dla spokoju własnego sumienia sprawdził, czy działają hamulce. Dopiero wtedy wyjechali z parkingu i udali się w stronę umówionego miejsca.
- Nikt nas nie śledzi? – mruknął mężczyzna kilka minut później.
- Wygląda na to, że nie – odparła Aśka niepewnie.
Odkąd wyjechali spod komendy nie odrywała wzroku od bocznego lusterka. Każdy samochód wydawał się podejrzany i naprawdę trudno było rozróżnić własne fanaberie od rzeczywistego zagrożenia.
- To tutaj – powiedziała po chwili. – Jesteśmy trochę za wcześnie.
- Myślisz, że powie nam coś godnego uwagi?
- Nie wiem, ale teraz wszystko może nam się przydać. Zresztą, jeśli on nic nie wie, to ja już naprawdę nie mam pojęcia, gdzie szukać informacji.
W ciemności dostrzegli zarys męskiej sylwetki.
- Pójdę sama – mruknęła Joasia.
Wysiadła z samochodu i podążyła w tamtym kierunku. Sebastian wychylał się zdenerwowany, bo kobieta niemal całkowicie zniknęła mu z oczu. Podeszła do swojego informatora, zatrzymując się w odległości dwóch metrów.
- Czego chcesz? – zapytał mężczyzna.
Prawie całą twarz zasłaniał mu kaptur i przez krótką chwilę Joasia miała nawet ochotę wyciągnąć broń i sprawdzić jego tożsamość. Dopiero z kilkusekundowym opóźnieniem zdała sobie sprawę, że zaczyna popadać w paranoję.
- Co wiesz o Lucjuszu Gajewskim i jego gangu? – zapytała ostrym tonem.
- Sporo – odparł obojętnie.
- Więc gadaj.
Obejrzała się nerwowo przez ramię. Wciąż miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje.
- Dragi, burdele, przemyt, generalnie wszystko. Raczej nie podpadają psom, bez urazy.
- Mają swoje obyczaje, nie? – zagadnęła mimowolnie, choć nie miała zamiaru poruszać tego tematu.
Mężczyzna uśmiechnął się z ironią. Wydawał się bardzo rozbawiony.
- Gadaj – warknęła policjantka, czując, jak rośnie jej irytacja.
- Każdy nowy członek ma zabić psa – odparł spokojnie. – To znaczy każdy, który chce się liczyć. Do drobiazgów dopuszczają małolatów bez wkupnego, ale oni w niczym się nie orientują.
- Tyle wiem, interesują mnie szczegóły. Lucjusz dwadzieścia siedem lat temu zamordował komisarza.
- Ale ta tradycja jest dużo dłuższa. Ja tych czasów nie pamiętam, ale od kilku pokoleń tak to działa.
- Chcę wiedzieć więcej – wycedziła przez zęby.
- Dobra, bez ściemy, wiem, że chodzi o twojego ojca – powiedział mężczyzna, poważniejąc.
Zmrużyła oczy. Wyglądało na to, że był naprawdę dobrze poinformowany.
- Tak, a następna mam być ja. Słuchaj, muszę go znaleźć.
- Jego ludzi można spotkać w burdelu na Piasecznej, on sam też się tam pojawia. Natomiast jeśli chodzi o Dobermana, teraz będzie bardzo ciężko go namierzyć.
- Kogo jeszcze zabili? – zapytała Joasia, po raz kolejny zerkając przez ramię i przeczesując wzrokiem ciemność.
- Wielu. Wszyscy policjanci, niezwiązani ze sobą. Wiem, że za niektóre te zabójstwa siedzą niewinni, ale nazwisk nie znam.
- Czyli atakują tak, żeby tych zbrodni pozornie nic nie łączyło… Więc dlaczego zamordowali mojego ojca, a teraz polują na mnie?
- Lucjusz zrobił wyjątek tylko dla przywódcy gangu. Kiedy Doberman cię zabije, zajmie jego miejsce. Chcą, żeby to była tradycja gangu.
- Czyli w przyszłości mój syn będzie w niebezpieczeństwie, tak?
- Jeśli zostanie psem, to pewnie tak.
Aśka pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Jeśli dowiesz się czegoś więcej, dasz znać? – zapytała.
Kiwnął głową i odwrócił się. Niemal rozpłynął się w ciemności, a Joasia poczuła się nagle bardzo niepewnie. Prawie podbiegła do samochodu i szybko wsiadła do środka.
W drodze powrotnej opowiedziała wszystko mężowi. Natychmiast zawiadomili Rafała, który miał zająć się burdelem na Piasecznej. Sami nie chcieli ryzykować dłuższej wyprawy i zmierzali prosto na komendę.
- Nawet jeśli złapiemy kilku jego ludzi, i tak nic się od nich nie dowiemy – powiedziała Aśka, wzdychając. – Może powinniśmy zastawić pułapkę…
- Nawet o tym nie myśl – przerwał jej ostro Sebastian. – Sam widzisz, że działają z zaskoczenia. Bomba, pożar… Chyba nie sądzisz, że podejdzie do ciebie z nożem?
- Masz rację. Ale wiesz… tak sobie pomyślałam… ten chłopak, który podłożył bombę i przyniósł na komendę różę… Może to jest nasza szansa? On jest dużo młodszy, pewnie nie jest jeszcze pełnoprawnym członkiem gangu. Może on zacząłby sypać?
- Chyba trzeba będzie dać jego wizerunek do mediów – westchnął policjant. – Jak tak dalej pójdzie, to nigdy go nie złapiemy, a to naprawdę może być ważny trop.
Pół godziny później wchodzili już na komendę. Zlecili asystentom zajęcie się poszukiwaniem chłopaka z monitoringu, a sami skierowali się do biura. Oboje byli wykończeni i mieli ochotę już tylko spać, ale najpierw chcieli się dowiedzieć, jak poszła akcja w burdelu.
Kiedy na komendzie pojawili się Kinga i Rafał, mijała już północ. Rozsiedli się w biurze przyjaciół i zaczęli zdawać im skróconą relację.
- Zamknęliśmy trzydzieści siedem osób – poinformowała kobieta, - ale większość z pewnością nie ma z tym nic wspólnego. Na pierwszy rzut oka trudno było ocenić, kto jest związany z gangiem, a kto nie, więc zgarnęliśmy wszystkich.
- W tym kilka prostytutek i właścicielkę lokalu – westchnął Rafał. – Wstępnie wygląda na to, że mamy pięciu ludzi Lucjusza. Jeden z nich ma pieprzyk na dłoni, więc może warto, żebyś na niego spojrzała? – zwrócił się do Joasi. – Posadziliśmy go w pokoju przesłuchań.
- Chodźmy – odparła policjantka, wstając z krzesła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz