niedziela, 1 maja 2011

235.

- Pani jest jedyną osobą, która może mi pomóc – kontynuowała Joasia. – Ja muszę wiedzieć, dlaczego zginęli.
- Kochanie, po co to rozgrzebywać? – zapytała łagodnie staruszka. – Minęło dwadzieścia siedem lat…
- A ja przez wszystkie te lata wciąż zadawałam sobie jedno pytanie: dlaczego zostałam sama? Proszę, niech mi pani pomoże…
- Co chcesz wiedzieć?
- Chcę wiedzieć, kto wymordował moją rodzinę – oznajmiła stanowczo.
- Nie wiem tego – odparła kobieta spokojnie. – Gdybym wiedziała, powiedziałabym policji.
Joasia z wielkim żalem stwierdziła, że jej nie wierzy. Kiedy Sebastian zasugerował, że może mieć związek z dziwnymi wypadkami ostatnich dni, była wściekła. Niestety jednak wkradło się ziarnko zwątpienia.
- Nie wierzę pani – powiedziała cicho, patrząc kobiecie w oczy.
- Dziecko, ja nie wiedziałam nic o pracy twojego ojca. My tylko spotykaliśmy się od czasu do czasu…
- Dlaczego nie chce mi pani powiedzieć prawdy?
- Bo nie widzę powodu, żeby to teraz rozgrzebywać – mruknęła w końcu staruszka, przyznając się jednocześnie do kłamstwa.
- Niewiele pamiętam z tamtego wieczoru – zaczęła Joasia, z trudem hamując łzy. Wiedziała, że pani Maria nie chce tego słuchać i był to właściwie jedyny powód, dla którego zdecydowała się na taką strategię. – Pamiętam tylko huk wyważanych drzwi, męskie podniesione głosy, krzyk matki i płacz siostry. Pamiętam skrzypienie schodów, kiedy się pod nimi chowałam, pamiętam gwizd czajnika i deszcz za oknem. Było ich czterech, wszyscy wysocy i potężni, ubrani na czarno. Jeden trzymał ojca, przyłożył mu broń do głowy.
Urwała na moment, żeby zapanować nad drżeniem głosu. Po twarzy staruszki spływały łzy.
- Tata ich nie znał – kontynuowała po chwili nieco spokojniej. – Pytał, czego chcą, obiecywał, że zrobi wszystko, jeśli tylko nas zostawią. Drugi… drugi miał ciemne okulary i cały czas mierzył do mojej mamy i siostry. Obie płakały. Mama zasłaniała Kasię, ale oni chcieli zabić najpierw ją. Wiedzieli, że wtedy tata będzie najbardziej cierpiał. Jeden przytrzymał matkę, drugi odciągnął Kasię. Potem ten w ciemnych okularach ją zabił. Strzelił prosto w serce, nie miała żadnych szans. Upadła na ziemię, całą bluzkę miała we krwi…
Teraz Joasia już niemal szeptała. Nie płakała, nie była nawet tego bliska. Wyrzucenie z siebie tego wszystkiego sprawiło jej pewną satysfakcję, a jeszcze większą czuła, widząc zapłakaną twarz staruszki.
- Kasia miała dziewięć lat. Była tylko dzieckiem, małą dziewczynką, która nikomu nie mogła zrobić krzywdy. A oni zamordowali ją z zimną krwią. Śmiali się, kiedy moja matka upadła na kolana i płacząc próbowała doczołgać się do córki. Strzelił jej w plecy. Nie zginęła od razu, musiał ją dobić. A potem odwrócił się do mojego ojca i strzelił mu w pierś.
Zapadła cisza. Aśka w milczeniu obserwowała efekty swojej opowieści. Wiedziała, że trafiła w sedno i postanowiła to wykorzystać.
- Być może dla pani to mało, choć jeśli naprawdę czuła pani coś do mojego ojca, powinno to być najstraszniejsze wyznanie, jakie pani kiedykolwiek usłyszała – mówiła policjantka. – Wie pani, dlaczego nie płaczę? Bo dla mnie to nie jest łzawa historia, echo przeszłości. Dla mnie to rzeczywistość, z którą muszę mierzyć się każdego dnia. Zwłaszcza teraz, kiedy drżę o życie mojego męża i syna, kiedy dwukrotnie otarłam się o śmierć.
Ściągnęła bluzę i zdecydowanym ruchem zaczęła rozwijać bandaże, a potem wyciągnęła ręce w stronę staruszki, demonstrując rozognione, miejscami sczerniałe rany.
- Jak pani myśli, co czułby mój ojciec, gdyby to widział? – zapytała spokojnie. – Ciekawe, czy pękłoby mu serce, gdyby mógł patrzeć, jak spada na mnie płonący karnisz, jak kilkanaście metrów ode mnie wybucha samochód, w którym powinnam siedzieć.
- Czego ode mnie chcesz? – zapytała z trudem staruszka.
- Kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy, powiedziała pani, że byliście związani czymś więcej niż miłością. Wtedy tego nie rozumiałam, ale teraz wiem, jak to jest znaleźć swoją drugą połowę. Ja zrobiłabym dla Sebastiana wszystko, bez względu na cenę, a pani? Pani nie chce pomóc córce najbliższej na świecie osoby.
- Joasiu…
- Jak może pani patrzeć w lustro? Zaufałam pani, zaufałam do tego stopnia, że zaprosiłam do swojego domu, męża, dziecka. Zostawiłam pani syna, wierząc, że jest w dobrych rękach. Powierzyłam pani coś najcenniejszego… Sebastian miał rację, zawsze byłam zbyt naiwna. Cieszę się, że mój ojciec nie dożył tej chwili, że nie musi na to patrzeć, bo pękłoby mu serce.
Wstała i stanowczym krokiem podeszła do drzwi. Nadszedł już moment, kiedy chciała się po prostu przytulić do męża i rozpłakać. Odwróciła się jeszcze z ręką na klamce i spojrzała na przygarbioną postać siedzącą w fotelu.
- Ktoś odwiezie panią do domu – oznajmiła. – Do pani domu. Ja szanuję uczucia mojego ojca.
Wyszła z biura, zostawiając staruszkę samą. Na korytarzu między łazienką a pokojem przesłuchań stał Sebastian, najwyraźniej czekając na nią. Podeszła do niego i przytuliła się.
- Miałeś rację – powiedziała cicho. – Jestem głupia. Naraziłam nas wszystkich na niebezpieczeństwo.
- Ale co się stało? – zdziwił się nieco Seba. – Co ci powiedziała?
- Nic. Ale teraz już wiem, że nie mogę jej ufać. Nie mogę ufać już nikomu, tylko tobie…
Sebastian pogłaskał ją po włosach, ale nie odpowiedział. Życie nauczyło go, że w sumie było to stwierdzenie bardzo bliskie prawdy, jednak w ustach Joasi brzmiało groteskowo. Dla niej zaufanie wobec przyjaciół zawsze było podstawą.
- Chodź, kochanie – westchnął w końcu. – Zrobię kawy.
Przeszli do kuchni, gdzie Asia odzyskała jako taki spokój. Przygnębiła ją rozmowa z panią Marią, ale także uświadomiła pewne rzeczy.
- Sebastian – zaczęła niepewnie, - ja… ja kiedyś już widziałam faceta z pieprzykiem na wierzchu dłoni – wyznała. Natychmiast usłyszała, jak głupio to zabrzmiało i zaczerwieniła się. – To znaczy… ja wiem, że to nie jest jakiś super charakterystyczny znak, ale jednak…
- Gdzie go widziałaś? Przewinął się w którymś śledztwie? – zainteresował się Seba, patrząc na żonę z uwagą.
- To… to chyba głupie…
- Przecież wiesz, że teraz wszystko może być ważne – odparł policjant łagodnie.
- Ten mężczyzna, który trzymał moją siostrę… kiedy ją zabijali… on miał taki pieprzyk.
Sebastian zamyślił się. Zabrzmiało to mało wiarygodnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ostatnio sprawa śmierci rodziców znowu odżyła w Joasi. Ale z drugiej strony… jak mógł to zignorować?
- Rozpoznałabyś go? – zapytał rzeczowo.
- Minęło prawie trzydzieści lat – westchnęła policjantka. – Ja… nie pamiętam go zbyt dokładnie, właściwie żadnego z nich. Tylko temu, którzy strzelał przyjrzałam się lepiej, ale przez tyle lat facet mógł bardzo się zmienić.
- Myślisz, że to może być ten sam człowiek?
- Nie wiem… ostatnio chyba za dużo o tym myślę – przyznała z pewnym zawstydzeniem. – Odkąd zamieszkała z nami pani Maria wciąż to rozpamiętuję…
Mężczyzna pokiwał głową. Przyjął z ulgą fakt, że sama zdaje sobie sprawę z wiarygodności własnych ocen, jednak nie zmieniało to faktu, że przyjazd pani Marii podejrzanie zbiegł się w czasie z całą tą nieprzyjemną historią.
- Wyciągniemy akta sprawy zabójstwa twoich rodziców i przejrzymy to wszystko dokładnie – zadecydował. – Może znajdziemy jakiś wspólny punkt.
- Strasznie mnie to boli – mruknęła Aśka niespodziewanie, patrząc na swoje ręce.
- Chodź do łazienki – odparł natychmiast. – Woda powinna ci pomóc.
I faktycznie pomogła. Zamknęli się w łazience, Sebastian ostrożnie zdjął jej bluzkę, a potem zaczął delikatnie przemywać ramiona i całe ręce.
- A co z tobą? – zapytała, kiedy odczuła już ulgę. – Ty byłeś o wiele bardziej poparzony…
- Bywało już gorzej – skwitował. – Boli, bo boli, ale nie ma tragedii. A ty, głuptasie, ściągnęłaś opatrunki i wszystko podrażniłaś.
- Chciałam jej pokazać – wyznała Joasia. – Niech wie, że to nie żarty.
- Słońce, ty naprawdę myślisz, że schorowana staruszka mogła maczać palce w podkładaniu bomby i podpalaniu bloku? – westchnął Sebastian, dając żonie do zrozumienia, że jego zdaniem to co najmniej naciągana hipoteza.
- Nie, ale ona wie, co stało się przed laty.
Syknęła z bólu, bo Sebastian przyłożył jej do ramienia wilgotną gazę.
- Spokojnie – mruknął.
Założył jej opatrunki i podał bluzkę. Joasia szybko się ubrała, czując na sobie spojrzenie męża. Potem spojrzała w lustro i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w swoje odbicie.
- Ślicznie wyglądasz – zapewnił ją Sebastian, bardzo delikatnie przytulając się do jej pleców.
- Tak – zakpiła, - jak zwykle.
Wyszli z łazienki w nieco lepszych nastrojach, ale niestety nie utrzymały się one długo. Na korytarzu wpadli na panią Marię, którą Agata próbowała przekonać do opuszczenia komendy.
- Joasiu – zaczęła staruszki, kiedy tylko dostrzegła policjantkę, - musimy porozmawiać…
- Chce mi pani znowu powiedzieć, ze rozdrapywanie przeszłości nie ma sensu? – zapytała Aśka chłodno.
- Powiem ci wszystko, co wiem.
- Zostawię was – zaoferował natychmiast Sebastian, ale Joasia zaprzeczyła.
- Wolę, żebyś przy tym był – powiedziała. – Agata, zawołaj Kingę i Rafała.
Chwilę później komisarze porozsiadali się w biurze i wszyscy utkwili spojrzenia w pani Marii. Oprócz Sebastiana nikt nie wiedział, że rodzice Joasi nie żyją, dlatego cała sytuacja była dla nich zaskoczeniem.
- Ze Sławkiem, to znaczy z twoim ojcem – zaczęła staruszka, zwracając się bezpośrednio do Aśki – spotykałam się z przerwami przez wiele lat. Kochałam go, ale łączyły nas raczej luźne relacje, nigdy nic sobie po tym nie obiecywaliśmy. Sławek nigdy nie brał pod uwagę zostawienia rodziny, a ja także nie chciałam rezygnować ze swojego życia, bo jednocześnie spotykałam się także z innym mężczyzną.
Sebastian zerknął na żonę i zauważył, że mruży oczy. Akurat w tej sytuacji kwestia wierności była najmniej istotna, ale Aśka, zawsze uczciwa aż do bólu, najwyraźniej nie potrafiła tego zignorować.
- Był zamieszany w różne ciemne interesy, ale nie wiem w co dokładnie, nigdy mnie to nie interesowało. Nie wiedział, że go zdradzałam, ale to w końcu wyszło na jaw. Podejrzewam, że najbardziej uderzyła go tożsamość mojego kochanka. Lucjusz był synem gangstera i miał wpojoną od dziecka nienawiść do policji. Chciał mnie zabić, ale nim zdążył to zrobić, znalazł nas jego ojciec. Powiedział, że mogę swój dług spłacić w inny sposób.
Zamilkła na moment. Wzrok cały czas miała wbity w torebkę złożoną na kolanach. Wyglądało na to, że doskonale zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji.
- Nie wtajemniczyli mnie w szczegóły, wiedziałam tylko, że do ich gangu każdy nowy członek musiał się wkupić – ciągnęła po chwili. – W przypadku Lucjusza miało to być zabójstwo Sławka.
- Nie wierzę – wyszeptała Joasia. – Nie powiedziałaś mu? Nie ostrzegłaś go?
Oczy miała pełne łez. Gdyby nie to, że ogarnął ją nieopisany smutek i żal, najprawdopodobniej rzuciłaby się na kobietę, którą jeszcze przed godziną uważała za jedną z najbliższych osób.
- Niech pani powie wszystko, co wie o tym Lucjuszu – zarządziła Kinga, sprowadzając rozmowę na właściwe tory.
- Lucjusz Gajewski, urodził się w pięćdziesiątym piątym roku w Olkuszu. Nie znałam jego rodziny, właściwie niewiele o nim wiedziałam...
- A co się teraz z nim dzieje? – zapytał Rafał, wyrywając się gwałtownie z zamyślenia.
- Nie wiem, od tamtego czasu nie miałam z nim kontaktu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz