środa, 5 września 2012

37. Potrzebuję Cię, ponieważ Cię kocham

Wbrew przypuszczeniom policjantki Błażej nie wspominał ani słowem o rozstaniu. Oboje widzieli, że ich związek nieuchronnie zbliża się do końca, ale mężczyzna zdawał się za wszelką cenę się go trzymać. Joasia sama nie zamierzała z tym kończyć, za bardzo bała się samotności.
Kiedy w poniedziałek w połowie marca wróciła do pracy, poczuła się trochę lepiej. Usiadła za swoim biurkiem i rozejrzała się, zatrzymując na dłużej wzrok na fotelu Sebastiana. Westchnęła cicho i pochyliła się nad raportami, które asystenci przygotowali jej na biurku.
Wczesnym popołudniem zadzwonił do niej Sebastian. Znowu rozmawiali długo, ale pierwszy raz od wielu dni zeszli na temat Michalika.
- Wydaje mi się, że to był fałszywy alarm - powiedziała Joasia. - Gdyby naprawdę chciał się na mnie zemścić, już dawno by to zrobił. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że najpierw obserwował mnie przez kilka tygodni, a potem zmienił zdanie.
- Przypominam ci tylko, że sama utrzymywalaś, że w Zakopanym...
- Nigdy nie mówiłam, że widziałam Michalika - przerwała mu kobieta odrobinę poirytowana. - Ktoś tam był, ale...
- Kto? - tym razem to Sebastian nie dał przyjaciółce dokończyć. - Twierdziłaś, że to żaden z tych, którzy cię napadli. Teraz uważasz, że to nie Michalik. Więc kto?
- Nie wiem. Najważniejsze, że dał sobie spokój.
Seba wzruszył ramionami. Z tym akurat musiał się zgodzić, chociaż przez lata pracy w policji zdążył zrozumieć, że cisza najczęściej pojawia się przed burzą.
- W każdym razie, nie wiem, czy Stary ci mówił, ale w przyszłym tygodniu będziemy w Polsce - powiedział, zmieniając temat.
- My? - podchwyciła natychmiast Joasia.
- Tak, ja i Sam - odparł Seba niezrażony. - Stary ściąga nas do Polski, żebyśmy pomogli w sprawie grabarza.
- Nie rozumiem - przyznała kobieta, marszcząc brwi. - Dlaczego akurat wy? Co Sam ma do tego?
- Tak Stary ustalił z naszym przełożonym, ponoć maczał w tym palce komendant z głównej.
- To znaczy, że będziemy pracować z Bożkiem i Topolskim?
Zapadła cisza. Sebastian nie bardzo wiedział, jak wytłumaczyć Joasi, o co dokładnie chodzi.
- No wiesz... ty na razie nie możesz pracować w terenie...
- Ach, rozumiem - odparła Joasia jadowitym tonem. - No tak, w takiej sytuacji przyjazd Sam jest całkowicie oczywisty. Wiesz co, muszę kończyć - dodała. - Jest sporo roboty.
- Aśka, posłuchaj...
- Może jak przyjedziesz, znajdziesz czas, żeby pogadać - powiedziała złośliwie. - Pa.
Tym razem nie było wątpliwości: Aśka była zwyczajnie zazdrosna. Pogodzenie się ze związkiem czy nawet wyjazdem Sebastiana to jedno, a patrzenie na to, jak Sam zajmuje jej miejsce u boku partnera, w dodatku przejmując jej śledztwo, to zupełnie co innego. Nie potrafiła nawet cieszyć się z przyjazdu Sebastiana. Wiedziała, że razem z Sam będą kręcić się po komendzie, pracując razem dniami i nocami, podczas gdy ona będzie przyglądać się temu znad raportów.
Jeszcze tego samego popołudnia zadzwoniła do rehabilitanta, z którego usług zrezygnowała kilka tygodni wcześniej i pojechała na strzelnicę. Z ulgą stwierdziła, że ręka spisuje się nieźle, a dłuższa przerwa nie wpłynęła negatywnie na celność. Zdarzało się jeszcze, że dłoń jej zadrżała, ale większość strzałów nie pozostawiała wiele do życzenia.
Ze strzelnicy pojechała do rehabilitanta, który jako dobry znajomy Adama, lekarza sądowego, przyjął ją po godzinach. Nie był zachwycony, bo kiedy po zdjęciu gipsu proponował jej pomoc, stanowczo odmówiła. Teraz jednak z dnia na dzień chciała odzyskać pełną sprawność i nie mogła zrozumieć, że w takich sprawach na sukces potrzeba czasu i cierpliwości.
Powrót do formy przyjęła sobie za główny cel, zapominając o wszystkim innym. Spóźniała się do pracy i wychodziła wcześniej, choć jeszcze niedawno walczyła jak lwica o powrót, choćby za biurko. Kiedy Kaśka pytała o ten nagły entuzjazm w stosunku do ćwiczeń, nie potrafiła go jednoznacznie wyjaśnić.
Jednak tak naprawdę miało to bezpośredni związek z rychłym przyjazdem Sebastiana. Wytłumaczyła sobie, że jeśli Stary pozwoli jej na powrót w teren, Sebastian straci jedyny argument i będzie musiał otwarcie przyznać, że po prostu Sam zajęła jej miejsce. Wciąż o tym myślała, jakby miało to coś zmienić. Chciała to usłyszeć od Sebastiana wprost, traktując to jak przyznanie się do zdrady.
Kiedy wieczorami leżała w łóżku i nie mogła zasnąć, przychodziły jej do głowy różne myśli. Bywały chwile, kiedy chciała powiedzieć Sam o sytuacji z Zakopanego, ale tak naprawdę w ten sposób tylko wyładowywała własną frustrację. Nigdy nie posunęłaby się do tego w stosunku do Sebastiana. W końcu, bez względu na wszystko, policjant nadal był jej przyjacielem.
W czwartek wracała z rehabilitacji po dwudziestej. Było już całkiem ciemno, ale odkąd odzyskała broń i wróciła do pracy, czuła się o wiele pewniej. Wspomnienia napadu kazały jej wybierać dłuższą, ale bezpieczniejszą drogę, więc powrót do domu nieco się przeciągał. Przechodziła właśnie koło osiedlowego sklepu, kiedy go zobaczyła. Mężczyzna w kurtce z kapturem mignął jej przed oczami i zniknął za rogiem.
Stanęła jak wryta, kładąc rękę na broni. W ułamku sekundy podjęła decyzję: teraz albo nigdy. Wyjęła broń i pobiegła w kierunku zakrętu, za którym zniknął mężczyzna. Chciała raz na zawsze wyjasnić tą sprawę i pozbyć się lęku.
Za zakrętem ujrzała wąską, nieoświetloną uliczkę i przepełnione kontenery na śmieci. Zrobiła kilka kroków w ich stronę i zatrzymała się. Zaczęła się zastanawiać, czy to co robi naprawdę jest przejawem odwagi, czy może głupoty. Jeszcze raz obrzuciła uliczkę czujnym spojrzeniem, schowała broń i z westchnieniem ruszyła w kierunku domu. Miała już serdecznie dość tego dnia.
W domu czekał na nią niespodzianka: Błażej z bukietem róż. Trochę zaskoczona podziękowała za kwiaty, wstawiła je do wazonu i zabrała się za zorganizowanie prowizorycznej kolacji.
- Nie spodziewałam się ciebie - powiedziała zgodnie z prawdą. - Mogłeś zadzwonić...
- Myślałem, że się ucieszysz - odparł mężczyzna obrażonym tonem. - Ale skoro nie...
- Cieszę się - przerwała mu szybko Joasia. - Jestem po prostu trochę zmęczona. Gdzie Kalina? - zapytała, zmieniając temat. - To ona cię wpuściła?
- Tak, parę minut przed twoim przyjściem. I wyszła.
- Wiem, miała iść do koleżanki.
Postawiła na stole kanapki i sałatkę i usiedli razem do kolacji. Rozmowa jakoś się nie kleiła, ale nie było to nic nowego. Właściwie nie mieli wielu wspólnych tematów. W końcu Joasia zmęczona milczeniem zaczęła opowiadać Błażejowi o przyjeździe Sebastiana i okazało się, że mężczyzna już o tym wie.
- Dzisiaj rano słyszałem w szkole, jak Kalina opowiadała o tym Zuzi - odparł, kiedy Joasia zrobiła się nieco podejrzliwa. - Zdaje się, że lubi Sebastiana - dodał naburmuszonym tonem.
- Tak, lubią się - powiedziała Joasia, wzruszając ramionami. - Dobrze się rozumieją.
Błażej zmierzył ją spojrzeniem pełnym niechęci i teraz już wyraźnie obrażony odłożył kanapkę na talerz. Aśka wzruszyła ramionami. Miała dość własnych problemów i nie zostawało jej wiele energii na rozważanie cudzych.
Następnego dnia Joasia miała wolne. Postanowiła wreszcie się przemóc i odwiedzić kobietę, która kilka miesięcy wcześniej wezwała policję, ratując jej życie. Wzięła od Anki adres i wyszła z domu, zostawiając siostrze kartkę z informacją, gdzie jest.
Jej wybawczyni okazała się panią w podeszłym wieku, ale za to bardzo elegancką i energiczną. Kiedy Joasia powiedziała jej, kim jest, natychmiast została zaproszona do środka, poczęstowana kawą i sernikiem domowej roboty. Staruszka chciała dokładnie wiedzieć, jak Joasia się czuje i czy po napadzie zostały jakieś niemiłe pamiątki. Bardzo zmartwiła się słysząc, że sprawców do tej pory nie złapano.
- Tak to już jest - westchnęła Joasia trochę przygnębiona. - Nie jestem w stanie rozpoznać żadnego z nich, więc sprawa jest właściwie beznadziejna...
- Że też na takich nie ma siły - denerwowała się kobieta. - Ja tutaj codziennie wieczorem w oknie siedzę. Któregoś dnia wrócą, jestem pewna.
Joasia uśmiechnęła się. Było to całkiem prawdopodobne, ale jeśli przez tyle miesięcy nie zostali złapani, raczej nie było podstaw do optymizmu.
Ze starszą panią bardzo dobrze jej się rozmawiało. Sama nie wiedziała, kiedy zaczęła opowiadać jej o sytuacji z matką, o Błażeju, Sebastianie, a nawet tajemniczym mężczyźnie pojawiającym się od czasu do czasu niczym zjawa z koszmaru. Staruszka była doskonałym słuchaczem i to pewnie dlatego Joasia tak chętnie się otworzyła. Kobieta miała do wszystkiego dystans i mogła udzielić jej rad, których młoda policjantka bardzo potrzebowała.
- Moje dziecko - powiedziała staruszka, przyglądając się Joasi z troską, - miłości nie można się nauczyć. Jeśli nie kochasz mężczyzny, z którym jesteś, nic tego nie zmieni.
- Ja wcale nie powiedziałam, że go nie kocham... - zaprotestowała cicho Joasia.
- Ale to nie za nim tęsknisz. Nie o nim myślisz i marzysz - mówiła łagodnie staruszka. - Dlaczego teraz młodym ludziom tak trudno przyznać się do miłości?
Policjantka utkwiła wzrok z cukierniczce. Czy naprawdę tak łatwo było ją rozszyfrować, że bez trudu zrobiła to obca kobieta?
- Chyba każdy boi się odrzucenia, rozczarowania, upokorzenia...
- Ale są rzeczy, o które warto walczyć, prawda? - zapytała kobieta, kładąc rękę na dłoni Joasi. - Dziecko, życie masz tylko jedno. Aż tak bardzo boisz się odrzucenia, żeby pozwolić mu odejść?
- On tak zdecydował - odparła Joasia stanowczo. - Jest teraz szczęśliwy, zadowolony z nowego życia w Stanach.
- I dlatego wciąż do ciebie wraca? Dlatego dzwoni codziennie?
Policjantka wzruszyła ramionami.
- Jesteśmy przyjaciółmi - mruknęła.
- Przyjaźń to coś wspaniałego - powiedziała staruszka. - Ale łatwo można ją odróżnić od miłości. Wiesz, w jaki sposób?
- Pożądaniem - odparła Joasia bez wahania.
- Nie - zaprzeczytała kobieta, uśmiechając się do policjantki. - Przyjaciel może być tuż obok i tysiące kilometrów dalej, a bez względu na to, jak długa będzie rozłąka, przyjacielem pozostanie. A tego, którego kochasz, chciałabyś mieć cały czas przy sobie i każda godzina rozłąki sprawia ból.
Joasia zamyśliła się. Tak właśnie czuła się, kiedy wyjeżdżał Sebastian. Bez względu na to, ile godzin rozmawiali i ile miłych słów usłyszała od niego, i tak tęskniła. Kiedy wyjeżdżał, czuła niemal fizyczny ból. Tumaczyła to sobie przyzwyczajeniem, ale czyż nie minęło już prawie pół roku od jego wyjazdu?
- Gdyby mu na mnie zależało, nie spotykałby się z inną kobietą - powiedziała w końcu Joasia.
- Ale przecież ty też nie jesteś teraz sama - przypomniała jej staruszka. - Czy może po prostu chcesz coś Sebastianowi udowodnić.
Kobieta utkwiła w Joasi uważne spojrzenie bladoniebieskich oczu. Policjantka westchnęła przygnębiona. Czyżby naprawdę zrobiła z Błażeja rodzaj narzędzia, którym próbowala się posłużyć do odzyskania Sebastiana? Nawet jeśli, to robiła to bardzo nieumiejętnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz