sobota, 8 września 2012

40. Potrzebuję Cię, ponieważ Cię kocham

Parę minut po szesnastej trójka komisarzy weszła do gabinetu Starego i usadowiła się w fotelach. Komendant zawalony był stosami dokumentów, ale o dziwo wyglądał na zdowolonego.
- Mam dobre wieści - oznajmił, z trudem kryjąc uśmiech, który mimo wszystko nie pasował do okoliczności. - Komendant Główny uznał, że komisarze Boże i Topolski jednak nie podołali śledztwu. Przez pół roku nie posunęli się ze sprawą, w związku z czym zostali zdegradowani do rangi asystentów i będą do naszej dyspozycji w razie potrzeby. Śledztwo poprowadzicie wy - oznajmił, patrząc na Sebastiana i Sam. - Natomiast pani Joanna będzie wam pomagać w charakterze asystentki.
Zapadła cisza. Cała trójka komisarzy poczuła się bardzo głupio. Sebastian i Sam odwrócili wzrok, wpatrując się w bliżej nieokreślone punkty na suficie. Aśka oblała się rumieńce i trudno było stwierdzić, czy bardziej jest zażenowana, czy wściekła.
- Wasz przełożony - kontynuował Stary, zwracając się ponownie do Sebastiana i Sam, jakby w ogóle nie zauważał gęstniejącej atmosfery - wypowiadał się w samych superlatywach o waszej dotychczasowej współpracy i mam nadzieję, że rychłe zakończenie tej sprawy będzie tego potwierdzeniem.
- Bardzo dziękujemy za zaufanie - odezwała się w końcu Sam. - Zrobimy wszystko, żeby go nie zawieść.
Aśka nie powstrzymała ironicznego uśmiechu. Sposób, w jaki Sam zwracała się do Starego budził w niej coś pomiędzy politowaniem i rozbawieniem. Tutaj wszyscy wiedzieli, że w towarzystwie szefa należy milczeć albo ostro stawiać sprawy, inaczej komendant mieszał z błotem. Tymczasem wydawało się, że słowa Sam przypadły mu do gustu.
- Macie do dyspozycji biuro - mówił dalej Stary. - Ta sprawa jest priorytetem, dlatego asystenci, technicy i lekarz sądowy w razie potrzeby odłożą wszystko, żeby dostarczyć wam informacji. Prokurator bez problemy wystawi wam wszelkie potrzebne nakazy, macie prawo zatrzymać każdego, jeśli wystąpi choć cień prawdopodobieństwa, że jest w tę sprawę zamieszany. I każdego, kto spróbuje wam przeszkadzać. Asystenci pojechali już na pierwszy komisariat po akta, dostaniecie także wszystkie dokumenty sprawy grabarza sprzed piętnastu lat. Oczekuję, że przeczytacie to dokładnie i jutro o tej samej porze zrobimy naradę z prokuratorem, psychologiem i lekarzem sądowym. Czy to jest jasne?
Komisarze zgodnie pokiwali głowami. Sam wyglądała, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, ale Stary ponownie się odezwał.
- Pani Jones, mam nadzieje, że nie będzie problemów z porozumiewaniem się? Widzę, że posługuje się pani dość sprawnie językiem polskim.
- Moja babcia była Polką, uczyła mnie języka od dziecka.
- Dobrze - odparł Stary wyraźnie zadowolony. - Ma pani gdzie się zatrzymać?
- Sam będzie mieszkać ze mną - wtrącił się Sebastian.
Zakochani wymienili się uśmiechami, a Joasia przygryzła wargę, żeby powstrzymać się od komentarza.
- W takim razie to wszystko - oznajmił komendant. - Do roboty.
Trójka komisarzy wyszła z biura szefa i w milczeniu skierowała się na dół. Sebastian zaczynał powoli przeczuwać, że jego optymizm dotyczący współpracy obu partnerek więcej miał wspólnego z głupotą niż pozytywnym myśleniem. Aśka milczała jak zaklęta, ale jej mina mówiła wszystko, a przecież to był dopiero początek. Stary już na wstępie pogrzebał ich szanse na udaną współpracę, stawiając Joasię w roli asystentki. Samo to wystarczyło, by znienawidziła Sam i Sebastian doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
W biurze od razu wynikła głupia sytuacja. Tomek nie wrócił jeszcze z aktami, więc Seba zaproponował, że na dobry początek zrobi kobietom po kawie. Kiedy po kilku minutach wrócił z kuchni, policjantki stały pod oknem i piorunowały się spojrzeniami.
- Przyniosłem kawę - powiedział, siląc się na swobodny ton.
Aśka spojrzała na niego i uśmiechnęła się sztucznie. Ominęła Sam, podeszła do swojego biura i usiadła.
- Dzięki - zwróciła się do Sebastiana, który postawił przed nią kubek.
Sam rozejrzała się po biurze i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Gdzie mam usiąść? - zapytała z lekką irytacją w głosie.
- Pod ścianą stoi krzesło, nie krępuj się - odparła Joasia jadowitym tonem.
Seba rzucił jej spojrzenie pełne wyrzutu.
- Usiądź przy moim biurku - powiedział.
Sam zajął miejsce po drugie stronie, gdzie zwykle siadali goście i upił łyk kawy. Zaczynał się modlić, żeby Tomek jak najszybciej wrócił z aktami, bo uporczywe milczenie nie tworzyło zbyt przyjemnej atmosfery.
Asystent przyjechał kilkanaście minut później. Dokumentów było tyle, że razem z Sebastianem musieli trzy razy schodzić do samochodu, żeby je przynieść.
- To są jakieś żarty? - zapytała Joasia, patrząc na teczki rozłożone na biurkach, parapecie, szafce i wolnych krzesłach. - To wszystko dotyczy tej sprawy? Musiałeś się pomylić...
Z nadzieją rzuciła okiem na najbliższą teczkę, ale nazwisko nic jej nie powiedziało.
- Uwierz mi, że wszystko dotyczy grabarza - odparł Tomek, a komisarze nie mogli oprzeć się wrażeniu, że przez jego twarz przemknął złośliwy uśmiech.
- I niby mamy przeczytać to do jutra? - mruknęła Joasia zrezygnowana.
- Przeglądanie akt to żadna praca - oznajmiła niespodziewanie Sam. - A jeśli ktoś uważa, że to problem, chyba nie powinien decydować się na taką pracę.
Aśka spiorunowała Amerykankę wzrokiem. Tomek uśmiechnął się do Sebastiana ze współczuciem.
- No to, stary... życzę powodzenia - mruknął.
Bardzo długa noc spędzona na przeglądaniu akt i piciu kawy nie sprzyjała poprawianiu stosunków. Aśka przez cały ten czas nie odezwała się ani razu. Siedziała w swoim fotelu z podkulonymi nogami i nosem w dokumentach, wczytując się z zapamiętaniem w najdrobniejsze szczegóły. Sebastiana jakoś szczególnie to nie dziwiło. Zawsze była bardzo skrupulatna. To zwykle ona studiowała dokładnie raporty od techników i lekarza, a jemu streszczała tylko najważniejsze rzeczy.
Sam zdawała się przyjąć inną taktykę. Co chwilę zaczepiała Sebastiana, nakłaniając do rozważania faktów i wyciągania wspólnych wniosków. Aśkę strasznie to denerwowała, ale powstrzymała się od złośliwości.
W środę o szesnastej rozpoczęła się narada, na której jednak Stary się nie pojawił. Oznajmił podwładnym, że musi rozmówić się z komendantem głównym i wyszedł, zostawiając ich samym sobie.
- Są już wszyscy, więc zaczynamy - oznajmiła Joasia, która w takich sytuacjach zwykle przejmowała inicjatywę.
- Tak, Tomek, włącz prezentację - przerwała jej Sam.
Stanęła na środku z podkładką do notowania w dłoniach i wskazała na rzutnik.
- Oto pierwsza ofiara grabarza: Inga Krasicka, lat trzydzieści pięć, 165 centymetrów wzrostu, zielone oczy i rude włosy - mówiła Sam, zerkając na swoje notatki. Komentarz był konieczny, bo zdjęcia przedstawiały znalezione zwłoki i niewiele mówiły o wyglądzie ofiary. - Ciało znaleziono na ulicy Akacjowej w okolicach wysypiska śmieci, w trumnie. Ślady na dłoniach świadczą o tym oraz fakt, że się udusiła świadczą o tym, że żyła, kiedy została zakopana. Prawdopodobnie była nieprzytomna, we krwi wykryto silne środki nasenne. Zginęła pod koniec sierpnia, dokładnej daty nie udało się ustalić. Znaleziono ją piętnastego września. Ostatni raz widział ją mąż, kiedy dziesiątego sierpnia wyszła z domu do pracy, miała nocną zmianę, jednak tam nie dotarła. Zero świadków, zero śladów.
- Druga ofiara to Maja Konopnik - powiedział Seba, kiedy kobieta zamilkła. - Trzydzieści lat, 172 centymetry wzrostu, krótkie, ciemne włosy. Ostatni raz widziana na ulicy Kościuszki, kiedy dwudziestego sierpnia po północy wyszła od przyjaciółki. Dwudziestego drugiego znaleziono jej zwłoki w lesie przy wylotówce na Warszawę. Zginęła w taki sam sposób jak pierwsza ofiara.
- Trzecia to Diana Rogowska - kontynuowała Sam. - Osiemnaście lat, długie blond włosy, 180 centymetrów wzrostu. Zaginęła najprawdopodobniej na ulicy Malinowej, wracała do domu od chłopaka, dwudziestego piątek października. Zwłoki znaleziono tydzień później również w lasku przy szosie warszawskiej.
Narada trwała i trwała, prowadzona przez Sebastiana i Sam. Aśka siedziała w swoim fotelu i milczała. Była zbyt skupiona na sprawie, by w tym momencie zastanowić się nad sytuacją, ale nie czuła się najlepiej. Po raz pierwszy w tej pracy nie była już tak pewna siebie, jakby zależało to tylko i wyłącznie od aprobaty Sebastiana. Czuła się odsunięta od śledztwa i nagle zaczęła współczuć asystentom, choć oni nigdy nie narzekali.
- W sumie jak dotąd znaleziono jedenaście ofiar. Częstotliwość utrzymuje się mniej więcej na tym samym poziomie, odstępy czasu są różne - mówił Sebastian. - Trudno jednak stwierdzić, ile tak naprawdę jest ofiar. Z uwagi na to, że grabarz zakopuje swoje ofiary jest spora ryzyko, że części ciał nie odnaleźliśmy, a może nawet nigdy nie odnajdziemy.
- Morderca wydaje się nie mieć żadnych konkretnych upodobań - dodała Sam. - Kobiety są w różnym wieku, różnią się włosami, oczami, wzrostem, wagą, figurą. Nie mają żadnych cech wspólnych. Zaginęły w różnych miejscach i w różnych zostały odnalezione.
- Sprawdzaliśmy bazę osób zaginionych z ostatnich dziesięciu miesięcy i pojawia się lekka tendencja wzrostowa, ale trudno jednoznacznie stwierdzić, czy ma to związek z grabarzem - westchnął Seba. - Adam, chciałbyś coś dodać.
Lekarz westchnął ciężko i przez moment patrzył na zdjęcie.
- W zasadzie wszystko już powiedzieliście - odparł. - Na ciałach ofiar nie było żadnych śladów pobicia czy tortur, nie zostały także zgwałcone. Prawodpodobnie były gdzieś przetrzymywane, bo na nadgarstkach miały wyraźne otarcia jakby po grubym sznurze. Ponadto sprawca musiał mieć nad nimi dużą przewagę fizyczną, ponieważ nie znalazłem żadnych śladów świadczących o ogłuszeniu, użyciu paralizatora czy jakichkolwiek substancji chemicznych. Musiał unieruchomić ofiarę bez użycia takich sposobów.
- A eter? - odezwała się nagle Joasia, a wszyscy spojrzeli na nią. - Jeśli były gdzies przetrzymywane, to znaczy, że minął jakiś czas od porwania do zabójstwa, więc mogłeś nie znaleźć śladów w układzie oddechowym.
- Tak, to możliwe - przyznał Adam. - Mógł użyć eteru, ale, jak mówię, nie znalazłem żadnych śladów, więc nie mamy pewności.
- Technicy nie znaleźli żadnych odcisków palców, żadnego DNA, żadnych odłamków, nic - powiedział Sebastian zrezygnowanym tonem. - Ale mamy ciekawy szczegół: wszystkie ofiary zostały przed śmiercią przebrane. Rodziny nie rozpoznały ubrań.
- To może oznaczać, że na ubraniach były jakieś ślady - zauważył Tomek. - No wiecie, z miejsca przetrzymywania albo z porwania.
- Tak, to możliwe - przyznał Seba. - Warto wspomnieć, że ubrania były różne, nie należały do żadnego wzorca, więc raczej trudno to uznać za coś w rodzaju rytuału.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz