poniedziałek, 13 grudnia 2010

157.

- Podłączymy panią do KTG – oświadczył lekarz, ledwie ją zobaczył.
Sebastian pomógł narzeczonej położyć się na łóżku. Trzymał ją za rękę i głaskał delikatnie po włosach, kiedy pielęgniarki krzątały się wokół nich. Z napięciem, ale i zniecierpliwieniem obserwowali, jak lekarz zakłada na brzuch Joasi dwa pasy.
- Jeden czujnik – tłumaczył – to przetwornik ultradźwiękowy. Ma za zadanie rejestrować uderzenia serca dziecka. Natomiast drugi to miernik mierzący siłę i czas trwania skurczów macicy. Dzięki temu na monitorze będziemy mieli wartości pomiarów.
- Długo to potrwa? – odezwał się Seba.
- Trzydzieści minut, ale możemy przedłużyć do godziny. Zaraz jeszcze pobierzemy krew do badania i zmierzymy pani ciśnienie.
Sebastian usiadł tak, że dziewczyna mogła wtulić w niego twarz. Dzięki temu wcale nie patrzyła na aparaturę, biernie poddając się czynnościom wykonywanym przez lekarza.
- To trzydziesty piąty tydzień, tak? – zapytał nagle.
- Tak – odparł natychmiast Sebastian.
- Tomek mówił, że ciąża była zagrożona, zgadza się?
- Tak, ale ostatnio nic niepokojącego się nie działo...
- I nadal się nie dzieje – powiedział lekarz z lekkim uśmiechem. – KTG robimy tylko na wszelki wypadek. Chcemy wykluczyć przedwczesny poród.
Po tych słowach Asia wychyliła się z objęć narzeczonego. Jej mina świadczyła o tym, że nie bardzo wierzy w zapewnienia lekarza. Kilkanaście minut później musiała przyznać, że Sebastian miał rację. Opieka w prywatnej klinice już na pierwszy rzut oka bardzo różniła się od szpitalnej. Lekarz ani na chwilę nie opuścił sali, cały czas monitorując pomiary aparatury. Wygląd pomieszczenia był dużo przyjemniejszy, bardziej przytulny, mniej przypominający szpital, a pielęgniarki robiły co mogły, żeby pacjenci czuli się komfortowo.
- Muszę do toalety – powiedziała cicho do Sebastiana.
Mężczyzna spojrzał na nią trochę zdezorientowany, bo nie miał pojęcia jak jej pomóc. Nie było mowy o odłączaniu aparatury w trakcie badania.
- Zaraz podłączę cewnik – wtrącił się lekarz, ubiegając Sebastiana.
Dziewczyna zniosła to bez marudzenia, choć była na tyle spięta, że wszystko sprawiało jej ból. Postanowiła sobie już dawno, ze nie będzie utrudniać lekarzom pracy i dopóki chodzi o dziecko, podda się wszystkim zabiegom w milczeniu.
- Dobrze się czujesz? – zapytał Sebastian kilka minut później, kiedy lekarz odłączał KTG.
- Tak, wszystko ok.
- Zaraz do państwa przyjdę – powiedział doktor i wyszedł z sali.
Joasia z trudem usiadła na łóżku, opierając się o narzeczonego. W napięciu czekali na powrót lekarza. Kiedy wreszcie wszedł, utkwili w nim wyczekujące spojrzenia.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku – oznajmił z uśmiechem. Nie ma żadnych powodów do niepokoju. Skurcze są słabe i nieregularne, nazywamy je przepowiadającymi. Są oznaką obniżania się dna macicy.  A krew to po prostu czop śluzowy, który u części kobiet odchodzi stopniowo już na kilka tygodni przed porodem.
- Czyli mogę zabrać Asię do domu? – zapytał Seba.
- Jak najbardziej.
W drodze powrotnej dziewczyna zasnęła. Miała już serdecznie dość tego dnia. Wymęczył ją ból, a potem nerwy, więc kiedy tylko się uspokoiła, natychmiast zmorzył ją sen. Obudziła się, dopiero czując dłonie Sebastiana na talii.
- Śpij, śpij – powiedział uspokajająco. – Zaniosę cię.
- Nie ma mowy – odparła stanowczo, wysiadając ostrożnie z samochodu.
Wejście na pierwsze piętro przy bólu pleców i nóg nie należało do przyjemności, ale starała się nie okazywać cierpienia. Sebastian jednak nie dał się oszukać.
- Chodź, pomogę ci się przebrać i położysz się -  mruknął, obejmując ją opiekuńczo.
Pozwoliła mu na wszystko, czując się jak szmaciana lalka. Zasnęła niemal natychmiast. Była tak zmęczona, ze rano obudziła się dopiero po dziesiątej. Pierwszy raz nie pożegnała się z Sebastianem, kiedy wychodził do pracy. W kuchni na stole znalazła śniadanie i liścik od narzeczonego o treści: „Smacznego:)”. Uśmiechnęła się do siebie i zabrała za kanapki.
Pół godziny później zadzwonił jej telefon. Była pewna, że to Sebastian i bardzo się zdziwiła, rozpoznając głos przyjaciółki z liceum, z którą od lat nie miała kontaktu.
- Martyna? Co się dzieje? – zapytała zaniepokojona, słysząc płacz.
- Asiu, pomóż mi, proszę...
- Dobrze, gdzie jesteś? – odparła bez zastanowienia.
- Słonimska 43/1.
- Niedługo u ciebie będę
Ubrała się, zostawiła Sebastianowi kartkę na wypadek, gdyby wrócił wcześniej i zadzwoniła po taksówkę. Przez całą drogę zastanawiała się, co takiego mogła chcieć od niej Martyna. Miała bardzo złe przeczucia, choć sama nie potrafiła powiedzieć dlaczego.
Zapukała i usłyszała ciche „proszę”. Weszła, rozglądając się za przyjaciółką. Kiedy przekroczyła próg salonu, nagle wszystko zrozumiała. Już wiedziała, że popełniła wielki błąd. Odruchowo sięgnęła po broń i natychmiast zdała sobie sprawę, że nie nosi jej od początku urlopu macierzyńskiego.
- Asiu, przepraszam... -  powiedziała Martyna łamiącym się głosem.
- Oddaj mi broń i telefon – zażądała ostro Jagoda.
Aśka wyciągnęła z kieszeni komórkę, oceniając swoje szanse. Kobieta z pistoletem stała pod oknem i teraz mierzyła w jej stronę. Cofnięcie się za ścianę mogło zająć sekundę, gdyby tylko nie ten brzuch... Westchnęła i rzuciła telefon w stronę Jagody.
- Broń! – usłyszała zniecierpliwiony głos.
- Nie mam – odparła spokojnie Asia, choć wiedziała, że jej nie uwierzy.
Kobieta podeszła do niej i przeszukała dokładnie. W normalnej sytuacji Aśka bez większego problemu dałaby radę ją obezwładnić, ale dobrze wiedziała, że w tych okolicznościach jest to niemożliwe. Nie było mowy o narażaniu dziecka.
- Teraz wyjdziesz ze mną grzecznie, bez żadnych sztuczek, bo zarobisz kulkę, jasne?
- Czego ode mnie chcesz? – zapytała Aśka, próbując zyskać na czasie.
- Wychodzimy! Bez gadania. A ty – zwróciła się do Martyny – nie waż się dzwonić na policję, bo znajdę cię wszędzie!
Aśka wyszła z Jagodą z mieszkania, czując na żebrach pistolet. Była bezradna. Wiedziała, że jej jedyną nadzieją jest Sebastian. Gdyby znalazł wiadomość, z pewnością zacząłby jej szukać, ale pracę miał skończyć najwcześniej za cztery godziny...
- Siadaj na miejscu kierowcy – usłyszała stanowczy głos Jagody.
Spojrzała na swój brzuch, ale bez protestów wykonała polecenie. Starała się za wszelką cenę zachować spokój, bo wiedziała, że jej zdenerwowanie udzieli się dziecku. Słuchając wytycznych Jagody, dojechała do lasu na obrzeżach miasta.
- Co ja ci zrobiłam? – zaczęła nieco rozpaczliwie, kiedy stanęła naprzeciw niej.
- Odebrałaś mi go. Odrzucił mnie przez ciebie i tego bachora! – krzyknęła, machając bronią w stronę brzucha Joasi.
- Zostaw mnie, proszę...
- O nie! Teraz zapłacisz mi za wszystko!
Z nienawiścią na twarzy nacisnęła spust. Aśka jęknęła z bólu i upadła na ziemię, zasłaniając brzuch. Kula utkwiła w jej łydce. Z każdą chwilą bała się coraz bardziej. Wiedziała, że jest zdana tylko na siebie. Jagoda patrzyła na nią z mściwą satysfakcją.
- Gdzie ma być następna? – pytała z ironią. – W główkę? Nie, lepiej w brzuszek.
Aśka zasłaniała dziecko, jak mogła, choć wiedziała, że jest to pozbawione sensu. Prawą ręką opierała się o ziemię. Teraz zacisnęła ją mocno na trawie, czując skurcz. „Spokojnie, maluszku – pomyślała, - wszystko jest w porządku. Nie dam cię skrzywdzić.”
Dopiero po chwili zrozumiała, że w jej dłoni znalazł się kamień. Trzymała go kurczowo, myśląc intensywnie nad rozwiązaniem. Nagle usłyszały trzask gałęzi – to wiewiórka przemknęła za drzewem. Jagoda odwróciła się gwałtownie w tamtym kierunku, a Joasia wykorzystała okazję. Bez namysłu podniosła rękę z kamieniem i rzuciła w kierunku przeciwniczki. Trafił ją w głowę, jednak uderzenie było zbyt słabe, by straciła przytomność. Zamroczyła ją tylko na chwilę, co dało Asi malutką przewagę. Wstała powoli, starając się ze wszystkich sił panować nad bólem. Nie miała odwagi zbliżyć się do oszołomionej dziewczyny, bojąc się, że kiedy podejdzie, Jagoda odzyska świadomość. Ruszyła więc najszybciej jak mogła w przeciwnym kierunku, szukając miejsca, w którym mogłaby się ukryć. Za pierwszą warstwą drzew znalazła strumień. Zawahała się przez moment. Dobrze wiedziała, że w razie poszukiwań, wchodząc do wody, zmyliłaby psy. Nie ulegało jednak wątpliwościom, że teraz najważniejsze było zgubienie Jagody.
Weszła do lodowatego strumienia, czując pewną ulgę, bo woda złagodziła ból w miejscu postrzału. Na drugim brzegu resztkami sił schowała się między zaroślami i zamarła w oczekiwaniu na jakiekolwiek odgłosy.
Jagoda pojawiła się nad strumieniem chwilę później. Przez moment zastanawiała się, czy aby nie powinna szukać na przeciwległym brzegu, ale w końcu doszła do wniosku, że Aśka nie przeprawiałaby się przez tak zimną wodę i postanowiła ruszyć w drugą stronę. Najpierw jednak wycelowała broń i oddała kilka strzałów w kierunku zarośli, licząc na to, że jeśli ktoś tam jest, zdradzą go odgłosy bólu. Nic takiego się nie stało, więc odwróciła się i pobiegła w głąb lasu. Miała tylko jeden cel: znaleźć i zabić policjantkę.
W rzeczywistości jedna z kul wystrzelona przez Jagodę trafiła Joasię w prawą dłoń. Wiedziała, że od tego zależy życie jej i dziecka, więc milczała, zaciskając zęby z bólu. Odczekała chwilę i wstała, przytrzymując się gałęzi. Spojrzała przed siebie, ale nie widziała nic poza drzewami i krzewami. Czuła, że idąc w tym kierunku zmniejsza szanse na odnalezienie przez przyjaciół, jednak zawrócenie nie wchodziło w grę. Nie mogła biegać, więc trudno było liczyć na to, że uda jej się niepostrzeżenie dojść do drogi. Skierowała się więc między drzewa, modląc się w duchu, by las nie okazał się zbyt duży. Tylko natrafienie na drogę lub wieś mogło ją ocalić. Wiedziała, że jej szanse z każdą chwilą maleją. Była ranna, w dodatku zmęczona i głodna. Za kilka godzin miało się ściemnić, a przecież oznaczało to także ochłodzenie.
Poruszała się z trudem, bardzo powoli, opierając o drzewa. Wiedziała, że na pniach i zaroślach zostawia ślady krwi i jeśli tylko Jagoda zdecyduje się na przekroczenie strumienia, na pewno ją znajdzie. Miała jednak nadzieję, że wściekła, ogarnięta żądzą zemsty nie będzie myśleć logicznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz