środa, 15 grudnia 2010

159.

Minęła już piąta, kiedy komisarze wreszcie dojechali do lasu. Wysiedli z samochodów i rozejrzeli się bezradnie.
- Równie dobrze może być gdzieś z drugiej strony - zauważył Rafał.
- To najkrótsza droga od mieszkania Martyny - westchnęła Ania, - więc to jednak większe prawdopodobieństwo.
- Wezwijcie ekipę z psami - powiedział Sebastian z rozpaczą w głosie. Ja idę jej szukać.
- Seba... - zaczęła dziewczyna, ale on tylko odwrócił się i wbiegł między drzewa.
Przemierzał las, nawołując narzeczoną. Nie znalazł jednak żadnego śladu i w końcu zawrócił, by spotkać się z przyjaciółmi. Akurat podjechali mundurowi.
- Masz coś należącego do Aśki? - zapytał Rafał.
Sebastian bez słowa skierował się do samochodu. Przed oczami stanęła mu scena sprzed ponad czterech lat, kiedy takie samo pytanie usłyszał pod klubem "Gres". Z jednej strony zrobiłby wszystko, by znaleźć Joasię żywą, ale z drugiej... wtedy myślał, że to największe szczęście, choć wiedział, że ona wolałaby umrzeć. Czy naprawdę chciałby ją znaleźć za wszelką cenę, nawet w takim stanie? Czy naprawdę chciałby, żeby znowu tak potwornie cierpiała?
Wyjął z samochodu sweter narzeczonej i podał go funkcjonariuszom. W dziwnym otępieniu obserwował węszące psy. Ile czasu błąka się już po lesie? Jest zmęczona, głoda, być może ranna. Oczywiście pod warunkiem, że żyje. Odwrócił się i podszedł powoli do samochodu. Oparł się o maskę, czując rosnącą rezygnację.
- Ona tego nie wytrzyma - powiedział cicho do Ani, która podeszła do niego zaniepokojona.
- Wytrzyma. Jest silna.
- Nie widziałaś jej ostatnio...
- Sebastian, Aśka jest mądra, wie, jak sobie poradzić w trudnej sytuacji. Na pewno uciekła Jagodzie i schowała się gdzieś - stwierdziła Ania z przekonaniem w głosie, choć rozum podpowiadał jej zupełnie co innego. 
- Uciekła? Chyba jaja sobie robisz... Ona nie może biegać, a broń zostawiła w domu.
- Musimy wierzyć, że ją znajdziemy!
- Ale nie za wszelką cenę - powiedział, patrząc jej w oczy. - Jeżeli ma stracić dziecko, lepiej, żeby tego nie przeżyła.
- Co ty mówisz? - Anka nie mogła uwierzyć, że usłyszała coś takiego od Sebastiana.
- Tu nie chodzi o mnie - odparł, wzruszając ramionami. - Ona nie pogodziłaby się ze stratą dziecka, nie po raz kolejny, nie teraz.
- Przestań pieprzyć - skwitowała ostro. - Idziesz czy nie?
Bez słowa poszedł za nią, dopiero zdając sobie sprawę, że psy złapały trop. Biegnąc za nimi czuł się coraz gorzej. Pierwszy raz w takiej sytuacji wyobraźnia nim zawładnęła, podsuwając czarne scenariusze.
- Są ślady krwi - zawołał Rafał, kucając przy krzakach. - I to sporo. Musi być ranna.
Seba podbiegł do niego i pochylił się. Przejechał palcami po zakrwawionej trawie, jakby samym dotykiem mógł się upewnić, że należy do jego narzeczonej. 
- Tu leżała - powiedział cicho, przyglądając się wygniecionym zaroślom. - Ale nie ma śladów ciągnięcia - dodał z nadzieją.
- Za to tutaj jest krew, tylko mniej - zawołała Ania, która stała kilka metrów dalej. - Widocznie tędy szła. Zobaczcie, na trawie, liściach, pniu...
Sebastian zbliżył się do niej i przyjrzał śladom. Nadzieja znów w nim ożyła. Pierwszy pobiegł za psami. Kilka metrów dalej był strumień, nad którym zatrzymali się mimowolnie, bo zwierzęta zgubiły trop.
- Mogła przejść przez wodę - zasugerował bez entuzjazmu jeden z mundurowych.
- Jest lodowata - odparła natychmiast Ania, - nie zrobiłaby tego.
- Poza tym, las za strumieniem prowadzi do bagien, a ona musiała szukać drogi albo przynajmniej jakiejś wsi - dodał Rafał.
- Tracimy czas - powiedziała stanowczo dziewczyna. - Zostawmy tu chłopaków z psami, niech raz jeszcze rozejrzą się po tej części lasu, a my wracajmy na komendę. Musimy znaleźć Jagodę.
- Mam zostawić tu Aśkę?! - zdenerwował się Seba. - Chyba powariowaliście!
- Słuchaj, Anka ma rację - mruknął Rafał. - Jest duże prawdopodobieństwo, że Jagoda ją gdzieś wywiozła. Musimy wziąć się do roboty.
- Psy zgubiły trop! - ryknął Sebastian z wściekłością. - To znaczy, że przeszła przez strumień!
- Nie miała powodu, żeby iść w tą stronę - powtórzył Rafał.
- Aśka nie ma za grosz orientacji w terenie! Pewnie nie miała bladego pojęcia, że idzie w złym kierunku!
- To nie ma sensu - skwitowała Ania. - Rafał, wracajmy. Chłopaki, przeszukajcie raz jeszcze ten teren - zwróciła się do mundurowych.
Sebastian patrzył ze złością, jak przyjaciele odchodzą w kierunku samochodów. Wściekły przekroczył strumień i ruszył dalej. Już po chwili znalazł kolejne ślady krwi. Chciał się zawrócić i zawołać chłopaków z psami, ale zaraz zmienił zdanie. W tym momencie każda chwila mogła być decydująca.
- Aśka! - zawołał z rozpaczą w głosie. - Asia!
Odpowiedział mu wiatr prześlizgujący się między drzewami i poruszający liście. Rozejrzał się z poczuciem beznadziei, jakby się spodziewał, że znajdzie jakąś wskazówkę.
- Gdzie jesteś? - mruknął sam do siebie. - Daj mi jakiś znak...
Powoli zaczęły do niego docierać słowa Rafała. "Poza tym, las za strumieniem prowadzi do bagien..." Jeśli faktycznie tam doszła... 
Otrząsnął się, odsuwając od siebie przykre myśli. Starał się skupić tylko na Asi i dziecku. Wiedział, że musi ich jak jakszybciej znaleźć. Ruszył w bliżej nieokreślonym kierunku. Kiedy kilkaset metrów dalej zobaczył pod drzewem skuloną postać, serce podeszło mu do gardła. Joasia siedziała, obejmując brzuch opiekuńczym gestem. Ubranie było pokrwawione, ale oczy miała otwarte.
- Aśka! - zawołał, podbiegając do niej. - Jesteś cała?
Uśmiechnęła się słabo na jego widok. Natychmiast ściągnął bluzę i przykrył ją. Objęła go za szyję zdrową ręką, ale nie miała siły mocniej się przytulić.
- Gdzie Jagoda? - zapytał, rozglądając się niespokojnie.
- Nie wiem - wychrypiała.
Uniósł delikatnie jej prawą dłoń, oglądając miejsce zranienia. Nie wyglądało to ładnie, podobnie jak rana na nodze.
- Musimy stąd iść - powiedział spokojnie, patrząc jej w oczy. - Wytrzymasz jeszcze chwilę? Zaniosę cię do samochodu.
- Nie dasz rady - odparła cicho. - Jestem za ciężka.
- Już ty się o to nie martw - mruknął, odgarniając jej włosy z twarzy.
Objął ją mocno i podniósł, starając się zignorować grymas bólu na twarzy narzeczonej. Droga przez las trochę im zajęła, bo Sebastian starał się iść wolno, żeby nie narażać dziewczyny na dodatkowe cierpienie, a poza tym nie dało się ukryć, że miała rację - była ciężka.
- Która godzina? - zapytała po kilkunastu minutach.
- Sam już nie wiem - mruknął. - Pewnie gdzieś koło dziewiętnastej.
- Źle się czuję - wyznała.
- Wiem, skarbie. Zaraz zajmą się tobą lekarze.
- Dziecku nic się nie stanie, prawda? - szepnęła, patrząc mu głęboko w oczy.
- Na pewno nie - obiecał.
Kiedy dotarli do samochodu, było dziwnie ciemno. Do Sebastiana dotarło to dopiero podczas nieudanej próby trafienia kluczykiem w zamek samochodu. Posadził Asię na przednim siedzeniu i spojrzał na niebo. Wyraźnie zbierało się na burze, chmury były niemal czarne. Ukucnął przed narzeczoną i wyciągnął telefon.
- Nie dzwoń po karetkę - poprosiła cicho.
- Kotku, tym razem nie dam się przebłagać. Potrzebujesz opieki medycznej.
- A nie możesz mnie zawieźć do szpitala?
- Jesteś pewna?
Pokiwała głową, patrząc na niego poważnie. Przez chwilę mierzył ją wzrokiem. W końcu jednak stwierdził, że sama nie chciałaby ryzykować życia dziecka, więc zgodził się spełnić jej prośbę. Widział, jaka była wyczerpana i obolała i przez całą drogę żałował, że od razu nie zadzwonił na pogotowie. Ulżyło mu, dopiero kiedy oddał ją w ręce lekarzy. Powiadomił przyjaciół i czekał niecierpliwie na korytarzu.
- Może pan wejść do narzeczonej - usłyszał po jakimś czasie głos lekarza.
Podniósł głowę i zmierzył nieprzytomnym spojrzeniem mężczyznę w fartuchu.
- Wszystko z nią w porządku?
- Opatrzyliśmy rany i teraz odpoczywa. Miała sporo szczęścia, zresztą, nie po raz pierwszy.
- A dziecko?
- Ma się dobrze - odparł lekarz z uśmiechem.
Seba westchnął z ulgą i wszedł do sali. Aśka nie spała, choć widać było, jaka jest zmęczona. Uśmiechnęła się blado na widok narzeczonego. 
- Złapali Jagodę, jak próbowała uciec z miasta - powiedział, siadając na stołku. - Tym razem trochę posiedzi.
Dziewczyna pokiwała głową i sięgnęła zabandażowaną dłonią w kierunku mężczyzny. Ujął ją delikatnie za nadgarstek tak, by nie sprawić bólu i położył rękę z powrotem na prześcieradle. 
- Nie męcz się, należy ci się odpoczynek - wyjaśnił, głaszcząc czule po policzku.
Do sali weszła pielęgniarka, niosąc w rękach tacę z kolacją. Aśka skrzywiła się na widok niezbyt zachęcającego kleiku, ale była bardzo głodna, więc nie narzekała. Sebastian pomógł jej usiąść i przytrzymywał tacę, kiedy grzebała łyżką w miseczce z szarawą substancją.
- Niedługo będziesz w domu i zjesz coś normalnego - pocieszył ją, widząc wyraźną niechęć.
- W porządku - odparła, przełykając pierwszą łyżkę. - Najważniejsze, żeby maluszek nie był głodny - powiedziała, uśmiechając się z wysiłkiem.
Zjadła pół miseczki kleiku i nagle zrobiła się zielonkawa na twarzy. Sebastian już wiedział, co to oznacza, ale nim zdołał zareagować, dziewczyna zwymiotowała. Zdążyła tylko odwrócić się od niego. Akurat weszła pielęgniarka i skrzywiła się ostentacyjnie, ale zauważywszy ostry wzrok Sebastiana, powstrzymała się od komentarzy.
- Przepraszam - wychrypiala Asia.
- Nic się nie stało - zapewnił.
Podał jej wodę i chusteczki, a pielęgniarka w międzyczasie sprzątnęła. Wyszła bez słowa, mamrocząc coś tylko pod nosem. Aśka spojrzała na resztę posiłku, ale natychmiast wszystko podeszło jej do gardła.
- Nie dam rady nic przełknąć - powiedziała przepraszającym tonem.
- Podłączymy pani kolejną kroplówkę - wtrącił lekarz, wchodząc do sali. - Proszę się nie przejmować. Jest pani wycieńczona, do tego trzeba dodać stres. W takich sytuacjach zdarza się, że organizm nie przyswaja pokarmu.
- Będę musiała zostać w szpitalu aż do porodu? - zapytała Aśka cicho, ale w jej głosie słychać było, że jest z tym całkowicie pogodzona.
- Ależ nie - odparł mężczyzna. - Za kilka dni wróci pani do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz