piątek, 17 czerwca 2011

10. Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna

Tak jak przewidywał, Aśka chętnie na to przystała. Drżała przy każdym odgłosie burzy, ale uklękła z Sebastianem na ziemi i zaczęła nakładać przygotowaną wcześniej papkę do strzykawki.
- Wygląda jak zwykły szczeniak – zagadnęła, obserwując, jak zwierzak zlizuje jedzenie z pyska.
Seba bezbłędnie odczytał jej myśli.
- Asia, to jest dzikie zwierzę – powiedział łagodnie. – Nigdy nie będzie domowym pupilem.
- Wiem – przyznała z niechęcią. – Ale dopóki nie dojdzie do siebie, nie poradzi sobie sama.
- Zadbamy, żeby wyzdrowiał – obiecał jej Sebastian. – Ale potem będzie musiał wrócić do swojego naturalnego środowiska.
Joasia pokiwała głową i pogłaskała zwierzaka po pysku. Był bardzo słaby, nie mógł nawet podnieść głowy, ale chętnie zlizywał podawany pokarm.
Kolejny piorun uderzył gdzieś blisko. Aśka zamarła na moment wpatrzona w miejsce, gdzie za zasłoną kryło się okno. Sebastian odniósł wilczka na koc pod kaloryferem, a potem otworzył szafę.
- Kładziemy się? – zapytał, zerkając na ukochaną.
Skinęła głową. Rzucił jej piżamę i przez chwilę z pasją obserwował, jak się przebiera. Kiedy była całkiem naga, podszedł do niej i objął w pasie.
- Widzę, że jednak przybyło ci trochę siniaków po tych nartach – mruknął tuż nad jej uchem.
Poczuła, że ręka Sebastiana zsuwa się delikatnie na jej pośladek.
- No kilka upadków zaliczyłam – odparła. – Mogę się ubrać?
Seba uśmiechnął się i puścił ją. Widać było, że kobieta jest podenerwowana.
- Przepraszam – westchnęła po chwili. – Nie jestem w nastroju.
- Nie miałem zamiaru – powiedział Sebastian spokojnie.
Sam w ekspresowym tempie przebrał się w piżamę i wrzucił ich ubrania do szafki. Podniósł kołdrę, wskazując Joasi łóżko. Kiedy wreszcie oboje się położyli, zerknął na wciąż palącą się świeczkę.
- Może zostać? – mruknęła Aśka, jakby czytała w jego myślach.
- Jasne. Słuchaj, kotku, bardzo jesteś zmęczona?
- A co?
- Chciałbym z tobą porozmawiać.
- O czym? – zapytała z niepokojem.
- O nas – odparł Seba wymijająco. – O tym, że tak mało cię znam.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- To znaczy?
- Czasem mam wrażenie, że próbujesz przede mną udawać kogoś, kim nie jesteś – powiedział. – Ufasz mi, wiem to, ale jednak wciąż grasz. I nie wiem dlaczego.
- A ja naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi…
- Dlaczego przez tyle lat bawiłaś się w podchody, zamiast wprost mi powiedzieć, że boisz się burzy?
- Więc to cię boli… - mruknęła.
- Żeby było jasne: nie mam do ciebie pretensji. Zastanawiam się tylko dlaczego tak jest.
- Po prostu nie chciałam, żebyś się ze mnie śmiał. Każdy się czegoś boi…
- Dużo masz jeszcze takich sekretów?
Joasia podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy.
- Bardzo chciałabym powiedzieć „nie” – wyszeptała, - ale nie mogę.
- Nie pytam o Marka – wyjaśnił Sebastian spokojnie, doskonale odczytując wyraz jej twarzy. – Pytam o ciebie, skarbie.
- Nikogo nie udaję – powiedziała, wtulając się w jego ramię. – To przy Marku wiecznie muszę się pilnować i czasem po prostu ciężko się przestawić. Bardzo mi na tobie zależy i dlatego chcę jak najlepiej wyglądać w twoich oczach.
- Lepiej już nie można.
Pocałował ją delikatnie i przytulił jeszcze mocniej. Mimo szalejącej burzy wyglądała na dość spokojną. Wiedział, że to jego towarzystwo tak na nią działa.
Leżeli tak, tuląc się do siebie aż do rana. Dopiero wtedy burza zaczęła się oddalać, dzięki czemu Joasia w pełni się uspokoiła i wreszcie zdołała zasnąć. Sebastian zgasił świeczkę i chwilę później on także spał.
Usuwanie skutków nawałnicy miało zająć służbom miejskim jeszcze wiele dni, ale w niedzielę wieczorem drogi były już na tyle przejezdne, że policjanci mogli wracać do domu. Ku niezadowoleniu Sebastiana i ogólnemu rozbawieniu pozostałych na tylnym siedzeniu jechał z nimi mały wilczek, który wciąż był w fatalnym stanie. Po długich dyskusjach komisarze wspólnie postanowili, że następnego dnia Seba zabierze go do weterynarza i do czasu aż wróci do formy będzie mieszkał u niego w domu.
Mimo nie do końca sprzyjającej aury wszyscy byli zadowoleni z wyjazdu, a już zwłaszcza para kochanków. Spędzili ze sobą tyle czasu, ile tylko mogli, przez te cztery dni niemal się nie rozstawali. Tomek nie próbował już zbliżać się do Joasi, najprawdopodobniej dzięki skutecznej interwencji Sebastiana, ale kobieta czuła, że to jeszcze nie jest koniec.
Nie to jednak zaprzątało jej myśli w drodze powrotnej. Kilkanaście kilometrów przed miastem włączyła wreszcie swój telefon, który cały weekend spędził w schowku samochodowym. Spodziewała się lawiny smsów i nieodebranych połączeń, ale dostała tylko jedną wiadomość: „Pożałujesz”. Marek nie musiał pisać nic więcej, Joasia i tak zrozumiała wszystko, co chciał jej przekazać. Czując, jak serce podchodzi jej do gardła, wsunęła telefon do kieszeni. Sebastian zerknął na nią, ale nie odezwał się. Nie pytał, bo wcale nie chciał wiedzieć, co napisał Marek. Już i tak wystarczająco bał się o Asię, nie chciał tego pogarszać.
Kiedy zaparkował na końcu ulicy prowadzącej do jej domu, czuł się jeszcze gorzej. Wyłączył silnik, starając się nie wyobrażać sobie, w jakim stanie może ją zobaczyć następnego dnia. Świadomość, że nie może nic zrobić, choć bardzo tego chce była nie do zniesienia. Oboje milczeli dłuższą chwilę, bojąc się odezwać.
- Nie wiem, kiedy znowu się zobaczymy – powiedziała w końcu Aśka. Wpatrywała się z uporem w przednią szybę. – Nie wiem nawet, czy będę miała jak dać ci znać. Pewnie zabierze mi telefon.
- Ale odezwiesz się, jak tylko będziesz mogła, prawda? – zapytał Sebastian, przyglądając się jej z troską.
Pokiwała głową. Trzymała już rękę na klamce, ale wciąż nie wysiadała.
- Nie pisz i nie dzwoń – mruknęła. – Będzie wściekły, jeśli zobaczy…
- Dobrze. Kocham cię bardzo, wiesz? – wyszeptał, biorąc jej twarz w dłonie i zmuszając tym samym, by wreszcie na niego spojrzała. – Jesteś dla mnie najważniejsza i zawsze możesz na mnie liczyć.
- Wiem, dziękuję.
Pocałowała go delikatnie i wreszcie wysiadła. Z bagażnika wyjęła torbę, po czym powoli ruszyła w kierunku domu. Chwilę później z duszą na ramieniu przekręcała klucz w zamku. Starała się być jak najciszej, mając irracjonalną nadzieję, że Marek jej nie usłyszy. Powoli odłożyła torbę na szafkę i na palcach ruszyła w kierunku schodów. Aż podskoczyła, kiedy ktoś złapał ją za rękę.
Sebastian pojawił się na komendzie o świcie, choć wrócił do domu dopiero po pierwszej. Nie mógł spać, cały czas rozmyślając o Asi i co chwilę sprawdzając telefon. W końcu postanowił pojechać do pracy, chociaż nie spodziewał się jej tam spotkać. Kiedy dwie godziny później pozostali komisarze zaczęli się schodzić, on pił już trzecią kawę. Spacerował po biurze kompletnie niezdolny do pracy.
Wielkie było jego zaskoczenie, kiedy punkt dziewiąta próg pomieszczenia przekroczyła Joasia. Uśmiechnęła się do niego z wysiłkiem, ale on nie potrzebował zachęty. Podbiegł do niej i chciał przytulić, jednak kobieta odsunęła się gwałtownie z grymasem bólu na twarzy.
- Co ci zrobił? – zapytał Seba, oglądając ją, jakby spodziewał się dojrzeć obrażenia.
Aśka jednak miała już na tyle bogate doświadczenie w ukrywaniu skutków rodzinnych awantur, że nie miał na to szans. Przez dżinsy i golf nie był w stanie nic zobaczyć.
- Nie było tak źle – skłamała, nie patrząc mu w oczy.
- Co cię boli?
- Daj spokój.
Podeszła do biurka i opadła na fotel, ale widać było, że każdy ruch sprawia jej ból. Sebastian nie spuszczał z niej oczu. Oparł się o biurko obok niej, ale nie powiedział ani słowa.
- Jeśli spodziewasz się, że zdam ci relację, to jesteś w błędzie – oznajmiła kobieta, sięgając po dokumenty.
- Powiedz cokolwiek, martwiłem się przecież…
Westchnęła teatralnie i natychmiast wyrwał się jej cichy lęk. Odruchowo przyłożyła dłoń do klatki piersiowej.
- Żebro – odgadł Sebastian bezbłędnie. – Musi cię zobaczyć lekarz.
- Nic mi nie jest – warknęła.
- Aśka, jeśli żebro jest złamane, to się może naprawdę źle skończyć. Przecież mogło uszkodzić opłucną, a dopóki się nie zrośnie cały czas będzie niebezpieczne.
- Pogadamy później, jesteśmy w pracy.
- Praca nie zając, nie ucieknie – odparł Sebastian spokojnie.
Wziął ją delikatnie za ramię i nakłonił do wstania.
- Po co ten zachód… - zaprotestowała jeszcze słabo.
- Chodź, chodź.
Wiedział, że opiera się tylko dla zasady. Gdyby faktycznie tego nie chciała, od początku dałaby mu jasno do zrozumienia, że jest bez szans.
Najpierw pojechali na pogotowie, a potem Sebastian uparł się, żeby resztę dnia spędzić u niego. Ledwie weszli do domu, Joasia usadowiła się na kanapie w salonie i wszystko wskazywało na to, że lada moment zaśnie. Mężczyzna przyniósł jej koc i poduszkę.
- Jesteś głodna?
- Nie… Będziesz zły, jeśli się prześpię? – zapytała, zerkając na kochanka.
- No coś ty, śpij, kotku.
- Obudzisz mnie przed piętnastą? Muszę wrócić na komendę, bo Marek po mnie przyjedzie…
Sebastian tylko skinął głową, ale postanowił nie komentować. Spróbował jeszcze namówić ją, żeby przeniosła się do sypialni, ale nie chciała. Posiedział przy niej chwilę aż zasnęła, a potem zajął się swoimi sprawami.
Punktualnie o szesnastej Marek zaparkował pod komendą. Joasia już na niego czekała. Wsiadła do samochodu, witając go pocałunkiem. Sebastian obserwujący całą tę scenę ze swojego auta pokręcił tylko głową. Irytacja wciąż w nim narastała.
W domu Aśka musiała stawić czoła kolejnej awanturze. Marek był wściekły, kiedy zauważył opaskę uciskową na klatce piersiowej żony. Już miał ponownie posunąć się do rękoczynów, kiedy zadzwonił jego telefon. Na szczęście Joasi uznał, że bilard z kumplami jest ważniejszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz