wtorek, 28 czerwca 2011

21. Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna

- Co za zaszczyt gościć u pani komisarz – powiedział Mały charakterystycznym, niedbałym tonem. – Chodź do nas, usiądź. W końcu mamy trochę wspólnych spraw do obgadania.
- Nie mamy żadnych wspólnych spraw – odparowała Joasia, starając się nie pokazywać po sobie strachu.
Najwyższy i najgrubszy w mężczyzn, nazywany przez resztę Yogim, podszedł do policjantki i siłą posadził ją w najbliższym fotelu. Kobieta już się nie odzywała. Jej wzrok ślizgał się po kolejnych członkach gangu w oczekiwaniu na rozwój wypadków.
- Zawsze byłaś wyjątkowo wkurzająca – zaczął Mały tonem belfra. – Razem z tym swoim Wątrobą deptaliście nam po piętach. Przez was straciliśmy mnóstwo czasu i kasy, ale ze względu na naszego Krezusa postanowiliśmy cię oszczędzić – spojrzał znacząco na Marka, po czym Joasia domyśliła się, że to jego dotyczy pseudonim. – Niestety tym razem za bardzo namieszaliście.
Bezbłędnie zrozumiała, o co mu chodzi, jednak nie miała zamiaru się bronić. Wiedziała, że nic dobrego nie może jej spotkać, ale chciała zachować resztki godności.
- Ogryzek niestety jest nam potrzebny – westchnął Mały, opierając się o fotel tuż za Joasią. – A ty masz okazję spłacić swój dług wdzięczności. Wyciągniesz go z pudła.
- Chyba żartujesz – warknęła Aśka, zapominając o strachu. – Nie mam żadnego długu wdzięczności.
- Jesteś pewna? A kto wyciągnął cię z bagna i dał dach nad głową?
Kobieta zmrużyła oczy.
- W bagnie to ja jestem dopiero teraz – wycedziła.
Yogi zamachnął się i uderzył ją w twarz. Zaskoczona przyłożyła do policzka dłoń i po chwili zobaczyła na palcach krew. Nie zrobiło to jednak na niej wielkiego wrażenia.
- Chyba wiesz, co się stanie, jeśli nie wykonasz… polecenia – wtrącił Marek, zwracając na siebie uwagę żony.
- Możesz mnie zabić, jeśli chcesz – odparła hardo, - ale nie zrobię już nic dla ciebie.
Mały zacmokał wyraźnie rozbawiony.
- Ależ dzielna – zakpił. – To dobrze, będzie lepsza zabawa. Ale na twoim miejscu nie łudziłbym się, że pozwolimy ci umrzeć.
Joasia w mig pojęła, co ją czeka. W pierwszym odruchu chciała się zerwać i spróbować ucieczki, ale nie zdążyła nawet drgnąć. Yogi złapał ją za nadgarstki i poprowadził do piwnicy. Szarpała się i wyrywała, ale na mężczyźnie nie robiło to żadnego wrażenia. Wepchnął ją do pomieszczenia z takim rozmachem, że spadła z kilku ostatnich schodków. Stłukła kolano, ale ledwie to do niej dotarło. Pozbierała się szybko z ziemi i odwróciła do napastnika. Oprócz Yogiego w piwnicy byli już także Mały, Gruby i Marek, który właśnie zamykał drzwi na klucz. Aśka cofnęła się tak daleko, jak mogła, aż dotknęła plecami ściany. Bez słowa obserwowała, jak Mały zabiera od kumpla jej broń i ogląda ją zamyślony.
- Naładowana – powiedział donośnym głosem, - jak miło.
Podszedł do Joasi na odległość wyciągniętej ręki. Przez moment przyglądał się jej z zainteresowaniem, a potem nagle się uśmiechnął.
- Będę dżentelmenem – oznajmił, - pozwolę ci decydować. Gdzie chcesz pierwszą kulkę?
Aśka zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. Bała się bardzo, ale nie miała zamiaru dać mu satysfakcji. Milczała uparcie, patrząc przeciwnikowi prosto w oczy.
- Nie chcesz? No dobrze… Więc może tu?
Przyłożył jej broń do podbrzusza i z uśmiechem czekał na jej reakcję. Kobieta jednak ani drgnęła. Dobrze wiedziała, co znaczy rana w takim miejscu. Wykrwawiłaby się zapewne w przeciągu kilkunastu minut, a ból… cóż, nie raz była już postrzelona, więc wiedziała, co człowiek wtedy czuje.
- Nic nie mówisz… - kontynuował Mały bez cienia złości. – Więc… może tu?
Przesunął broń nieco niżej, do jej krocza. Mimowolnie przygryzła wargę, próbując powstrzymać się od reakcji. Już prawie czuła ból, który za chwilę miał stać się jej częścią. Odwróciła wzrok, żeby nie zobaczył łez w jej oczach.
Mężczyzna w końcu poczuł irytację. Upór policjantki zaczynał go denerwować. Nie chciał jej zabić, bo była mu potrzebna, ale z drugiej strony wiedział, że w ostateczności może się do tego posunąć. Przesunął nieco broń, żeby po postrzale kobieta nie wykrwawiła się zbyt szybko i nacisnął spust.
Joasia skrzywiła się z bólu, sycząc cicho i złapała za krwawiące udo. Zacisnęła dłoń na ranie, jakby wierzyła, że to przyniesie jej ulgę, ale już po chwili wyprostowała się.
- Za mało? – zakpił Mały. – No tak, w końcu dzielna pani komisarz nie podda się bez walki. Ciekawe, ile kulek będę musiał zmarnować…
Podniósł broń i przystawił tym razem do kolana policjantki. Joasia po prostu przymknęła oczy gotowa na kolejny strzał. Wiedziała, że jeśli dostanie w to miejsce, nigdy nie będzie już normalnie chodzić. Wstrzymała oddech, ale zamiast wystrzału, usłyszała głos męża.
- Mam lepszy pomysł – powiedział.
Kobieta otworzyła oczy i spojrzała na niego nieśmiało. Przez jedną krótką chwilę miała irracjonalną nadzieję, że Marek się nad nią zlitował i chce jej pomóc. Kiedy jednak dostrzegła w jego dłoniach bat, natychmiast zrozumiała, jak bardzo była naiwna.
- Zapewniam, że świetnie na nią działa – dodał mężczyzna, podając Małemu narzędzie tortur.
W rzeczy samej miał rację: bat „świetnie” działał na Joasię. Marek użył go na niej tylko jeden jedyny raz, niedługo po ślubie, ale kobieta pamiętała to aż za dobrze. Wystarczyło kilka uderzeń, by zrobiła wszystko, czego od niej żądał, a wiedziała, że nie użył przy tym całej siły.
- Tak, to mi się podoba – mruknął Mały, z pasją oglądając bat. – Rozbierz się – zwrócił się do Joasi, nie podnosząc wzroku.
Policjantka prychnęła z irytacją. Nie miała najmniejszego zamiaru spełniać jego poleceń, choć wiedziała, co ją czeka. Mały skinął lekceważąco na Yogiego. Mężczyzna zdawał się zrozumieć szefa doskonale. Zbliżył się do Joasi i bez problemu ją obezwładnił. Próbowała co prawda protestować, ale bolące udo dodatkowo ograniczało jej ruchy. Nim się obejrzała, klęczała już pod ścianą całkiem naga, a resztkami jej ubrań usłana była cała podłoga.
- Od razu lepiej – podsumował Mały, podchodząc do niej.
Spojrzała na niego przez łzy. Zasłaniała się rękami jak mogła, ale wiedziała, że i tak nie zda się to na wiele.
- Krezus – mruknął mężczyzna, - rób co trzeba.
Marek przejął od niego bat i bez zbędnych wstępów uderzył żonę, a potem, nie czekając na reakcję, zadał następny cios. Już po chwili Joasia leżała na ziemi, wijąc się z bólu. Zapomniała o wstydzie, o godności, zapomniała o wszystkim. Kiedy mężczyzna przestał uderzać, prawie nie zauważyła różnicy, bo głębokie rozcięcia powodowały olbrzymi ból.
- Masz dość? – zapytał mężczyzna, odwracając ją kopniakiem na plecy.
Nie odpowiedziała. Zacisnęła zęby, ale nad łzami nie była już w stanie zapanować.
- Widzę, że dalej ci mało – westchnął. – Dobrze.
Uderzył po raz kolejny. Tym razem rozcięcie pojawiło się na piersi i brzuchu. Joasia odwróciła się, odruchowo chroniąc najdelikatniejsze miejsca, a na uderzenia wystawiając plecy. Przestała liczyć kolejne ciosy, straciła rachubę czasu.
- Zapytam po raz drugi: może jednak zdecydowałaś się współpracować? – odezwał się nagle Marek.
Dopiero po chwili zastanowienia Aśka zdała sobie sprawę, że już jej nie bije. Z trudem zaczerpnęła powietrza, zbierając siły na kolejną dawkę bólu.
Krzyczała i miotała się po podłodze, ale na mężczyznach nie robiło to żadnego wrażenia, a nawet zdawali się czerpać z tego pewną przyjemność. Tylko ich szef miał niewzruszoną minę. On jeden zaczął zastanawiać się, czy zdołają złamać policjantkę. Cała była już zlana krwią, a jej plecy były jedną wielką raną. Istniało spore prawdopodobieństwo, że umrze, nim uda im się zmusić ją do współpracy.
Tymczasem do Joasi niewiele już docierało. Starała się cały czas myśleć o Sebastianie, bo już tylko on był w stanie dodać jej odwagi. Niestety jego obraz zaczynał się zacierać, a zostawał tylko ból. Zaczynała zapominać o wszystkich powodach, dla których zdecydowała się na tę męczarnię. Traciła oddech, a przez oczami migały jej ciemne plamy. Modliła się o śmierć, która wreszcie przyniosłaby jej ulgę, ale ta jak na złość nie nadchodziła. W końcu kobieta nie wytrzymała. Chciała już tylko jednego: żeby przestało boleć.
- Dobrze – wydusiła z trudem, ale jej szept ledwie było słychać.
- Co dobrze? – zapytał Marek, pochylając się nad nią.
- Zrobię, co zechcecie – dodała, rzężąc. – Wszystko…
- Grzeczna dziewczynka.
Uśmiechnął się do kumpli i powoli cała czwórka opuściła pomieszczenie, zostawiając Joasię samą. Słyszała ich oddalające się głosy, a potem warkot odjeżdżających samochodów. Wiedziała, że musi podnieść się i zatamować krwawienie, ale nie była w stanie. Długo walczyła ze sobą i dopiero dobrze znana melodia wygrywana przez jej telefon piętro wyżej zmusiła ją do zebrania sił. Podniosła się do klęczek i, szlochając, próbowała znaleźć coś, czym mogłaby się zakryć. Niestety żadne z jej ubrań nie ocalało. W końcu obolała dotarła jakoś do schodów, a potem, zataczając się, na górę. Przez krótką chwilę chciała zadzwonić do Sebastiana, ale zaraz zmieniła zdanie. Wiedziała, że musi poradzić sobie sama.
Jeszcze tego wieczoru zadzwoniła na komendę, prosząc o tydzień wolnego. Nie było szans, żeby przez najbliższych kilka dni dała radę wrócić do pracy. Założyła sobie prowizoryczny opatrunek na udo, ale z ranami po bacie nic nie mogła zrobić. Nawet nie śmiała prosić męża o pomoc, a on, jakby czytał w jej myślach, stwierdził, że będą jej przypominać o tym, co ma zrobić.
Nie było to jednak potrzebne. Joasia doskonale pamiętała, co ją czeka i nie miała zamiaru zwodzić swoich oprawców. Może i była silna, ale nie aż tak, by po raz kolejny zdecydować się na przejście przez piekło. Miała już plan, dzięki któremu miała umożliwić Ogryzkowi ucieczkę. Nie był to jednak jedyny element jej przygotowań.
Dokładnie dwa tygodnie później umówiła się w mieście z Anią. Przez cały ten czas nie chodziła do pracy i nie widywała się z Sebastianem. Wiedziała, że mężczyzna się denerwuje, ale nie chciała, by zauważył, co się z nią dzieje. Rany zagoiły się na tyle, że mogła w miarę normalnie funkcjonować, ale ból i tak był częścią jej rzeczywistości.
Ania czekała w umówionej knajpce, pijąc kawę. Joasia przywitała się z nią i usiadła naprzeciwko. Postanowiła nie owijać w bawełnę i przejść od razu do rzeczy.
- Potrzebuję twojej pomocy – powiedziała, patrząc przyjaciółce w oczy. – Wiem, że na to nie zasłużyłam, że przez ostatnie lata cię okłamywałam i wciąż to robię… ale nie mogę poprosić nikogo innego.
- Co się stało? – zapytała natychmiast Anka, sprowadzając rozmowę na właściwie tory.
- Wplątałam się w coś… coś zupełnie bezsensownego, ale jest już za późno, żeby się wycofać.
- Zaczynasz mnie przerażać…
- Aniu, powiem wprost. Chciałabym, żebyś przekazała to Sebastianowi, jeśli… no, sama będziesz wiedziała, kiedy nadejdzie właściwy moment – mruknęła policjantka. – To dla mnie naprawdę ważne i dla niego także. O nic nie pytaj, nie mogę powiedzieć więcej… po prostu obiecaj mi, że we właściwym momencie Seba dostanie tę kopertę.
Przez chwilę Ania milczała, wpatrując się w szczupłe palce przyjaciółki złożone na tajemniczej przesyłce. W końcu podniosła wzrok i spojrzała jej w oczy.
- Obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz