czwartek, 19 stycznia 2012

37. Nie wierzcie bliźniaczkom

- Właź pod łóżko – nakazała bez zastanowienia.
- Ale tata i Eliza…
- Muszę im pomóc – odparła Aśka ze zdenerwowaniem, oczami wyobraźni widząc, jak Seba leży na ziemi bez życia. – Rób co mówię, szybko. I czekaj aż po ciebie wrócę.
Karolina wślizgnęła się pod łóżko, a Joasia wybiegła z pokoju. Już nie było czasu na ostrożność. Zbiegła po schodach, nawet się nie rozglądając i zajrzała do piwnicy. Pod najdalszą ścianą stał Seba, zasłaniając swoim ciałem córkę. Otaczało go kilku mężczyzn, którzy byli dziwnie rozluźnieni.
- Jeden ruch – oświadczył najwyższy, - a to wszystko wyleci w powietrze. Tylko jeden fałszywy ruch.
Joasia dostrzegła detonator w jego ręku. Natychmiast stanęła jej przed oczami Karolina, którą zostawiła niby w bezpiecznym miejscu. W tym momencie ani doświadczenie, ani niewątpliwe umiejętności nie pomagały jej opanować nerwów i zdecydować się na jakieś rozwiązanie. Wiedziała, że cokolwiek by nie zrobiła, ich sytuacja jest opłakana. Zaczęła już nawet się zastanawiać, czy nie powinna najpierw wrócić do Karoliny i nakazać jej ucieczkę.
- Oddaj te zdjęcia – powiedział jeden z mężczyzn. – No już.
Sebastian nie miał wyboru. Podał mu kopertę. Mężczyźni zaczęli z niego kpić i śmiać się, a Eliza wykorzystała moment ich nieuwagi. Rzuciła się do ucieczki tak szybko, że nim któryś z napastników zdołał zareagować, była już w połowie drogi do wyjścia. Cała czwórka otaczająca Sebastiana skierowała pistolety w jej stronę. Policjant rzucił się na dwóch z nich, upadając na ziemię razem z nimi, a Joasia strzeliła do trzeciego. Ręka jej zadrżała, ale zdołała trafić go w ramię. Mężczyzna syknął z bólu, wypuścił broń i cofając się, potrącił swojego kolegę. Detonator wypadł mu z ręki i uderzył o ziemię.
- Ty idioto! – ryknął. – Za pięć minut z tego miejsca zostanie kupa gruzów!
Komisarze wykorzystali zamieszanie do ucieczki. W mgnieniu oka znaleźli się w przedpokoju.
- Zabierz stąd dziewczyny – powiedział Seba, zwracając się do Aśki. – Ja muszę wrócić po zdjęcia.
- Oszalałeś?! – krzyknęła kobieta. – To wszystko zaraz wybuchnie!
- I już nigdy nie udowodnię, że jestem niewinny – odparł, łapiąc ją za ramiona. – Błagam cię, zabierz stąd moje córki.
Eliza przyglądała się temu z przerażeniem na twarzy. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że po jej policzkach spływają łzy.
Aśka wahała się tylko przez chwilę. Wiedziała, że Sebastian ma rację, że to jedyna szansa, żeby ich życie wróciło do normy. Chciała wrócić z nim na dół, ale pamiętała o Karolinie, która na nią czekała. Nie miała wyjścia.
Złapała Elizę, która zorientowawszy się w sytuacji, natychmiast zaczęła protestować, i niemal siłą pociągnęła ją na górę. Nie odwróciła się nawet, żeby zobaczyć, jak Sebastian wraca do piwnicy. Bała się, że to spojrzenie mogłoby wyglądać jak pożegnanie.
Zaciągnęła szlochającą Elizę do pokoju, w którym ukrywała się Karolina, a potem razem z bliźniaczkami wyszła na dach. Bała się wracać na dół, bo pamiętała, że w domu wciąż są uzbrojeni bandyci.
- Usiądźcie – powiedziała, czując jak serce jej wali. – Zsuńcie się na koniec dachu i skaczcie.
- Jest za wysoko – wyszeptała wystraszona Karolina.
- Róbcie co mówię!
Bliźniaczki zeskoczyły na trawę, a Joasia zaraz za nimi. Upadła na tyle niefortunnie, że obolała ledwie wstała, ale dziewczynom najwidoczniej nic nie dolegało. Złapała je za ubrania i pobiegła w stronę ogrodzenia. Nie potrafiła ocenić, ile mają czasu, ale wiedziała na pewno, że bardzo mało.
- Na górę, już! – krzyknęła, popychając je w stronę ogrodzenia.
Były już dość daleko od domu, ale nie znając rodzaju ładunku wybuchowego, nie mogła ocenić, jak daleki będzie zasięg eksplozji. W napięciu obserwowała, jak dziewczyny wspinają się na ogrodzenie. Sama czekała na dole, aż znajdą się po drugiej stronie w obawie, że przyjdzie im do głowy zawrócić.
Ledwie zeskoczyły, nastąpił wybuch. Jedyne co Joasia mogła zrobić w tej sytuacji to skulić się i zakryć głowę. Siła eksplozji wcisnęła ją w ogrodzenie, ale miała tyle szczęścia, że nie trafił ją żaden z większych odłamków. Dopiero po dłuższej chwili podniosła się i spojrzała na to, co zostało z pięknej willi: gruzy i ogień.
Nawet nie próbowała powstrzymać łez. Zrobiła kilka chwiejnych kroków w stronę ruin domu, wyglądając Sebastiana. Wiedziała jednak, jak niewielkie jest prawdopodobieństwo, że zdążył uciec.
Usłyszała, jak za jej plecami nastolatki rozpaczliwie nawołują ojca. Wzięła się w garść. Otarła łzy i odwróciła się. Jeden z większych kawałków konstrukcji zniszczył część ogrodzenia tuż obok. Przeszła przez powstałą dziurę i zbliżyła się do dziewczyn.
- Na pewno nic mu nie jest – powiedziała łagodnie, obejmując je. – Miał dość czasu, żeby uciec.
Poczuła, że bliźniaczki przytulają się do niej, szlochając i nagle wróciła cała sympatią, którą je darzyła. Wydały jej się dużo bliższe, niż jeszcze chwilę temu.
Ktoś z okolicznych mieszkańców wezwał straż i policję, chociaż Joasia i bliźniaczki ledwie zauważyły ich przyjazd. Funkcjonariusze natychmiast się nimi zainteresowali, ale żadna z nich nie miała dokumentów i nie bardzo potrafiły wytłumaczyć swoją obecność w tym miejscu. Po kilku próbach rozmowy, mundurowi zgarnęli je na komendę. Nastolatki płakały, a Joasia protestowała gorąco. Wszystkie chciały zostać na miejscu zdarzenia w nadziei, że Sebastian nagle się tam pojawi. Niestety nie było sposobu, żeby przebłagać funkcjonariuszy.
Dwie godziny później Joasia siedziała w pokoju przesłuchań komendy na Powstańców. Z twarzą ukrytą w dłoniach czekała, aż przyjdą po nią wewnętrzni. Od początku nie ukrywała swojej tożsamości. Nawet nie dlatego, że to nie miało sensu, ale zwyczajnie przestało jej zależeć.
Drzwi nagle się otworzyły i wszedł jeden z mężczyzn, który kilka dni wcześniej ją przesłuchiwał. Towarzyszyło mu dwóch innych, nieznanych Aśce do tej pory. Kobieta podniosła wzrok, ale nic nie powiedziała.
- Kogo my tu mamy – zakpił mężczyzna. – Czyżby pani komisarz postanowiła zmienić image?
Nie odpowiedziała, nie zależało jej. Milczała także przez kolejne cztery godziny przesłuchania po przewiezieniu do siedziby wydziału wewnętrznego. Nie miała zamiaru w ogóle nic mówić, nie było sensu. Wiedziała, że bez dowodów, po które wracał Sebastian, jej słowa są nic nie warte.
Po dwóch dniach spędzonych w pokoju zatrzymań została przewieziona do więzienia. Przez ten czas była całkowicie odcięta od informacji, ale jedno wiedziała na pewno: Sebastian się nie odnalazł. Gdyby tak było, nie zatrzymaliby jej.
Dopiero we wtorek rano, kiedy rozpoczynał się trzeci dzień Joasi w więzieniu, strażnik wyprowadził ją na widzenie. Nie spodziewała się po tym niczego dobrego i bardzo się zdziwiła, kiedy zobaczyła Anię.
- Nareszcie – powiedziała kobieta, przytulając przyjaciółkę. – Wyglądasz fatalnie, co się stało?
Aśka uśmiechnęła się krzywo, wyobrażając sobie, jak muszą się prezentować siniaki na jej twarzy i rękach.
- Wiesz, raczej mnie tu nie lubią – mruknęła. – Opowiadaj, co się dzieje.
- Właściwie nie mam żadnych newsów – przyznała Ania ostrożnie. – Technicy wciąż przeszukują miejsce wybuchu, na razie znaleźli ciało właściciela domu, Zygmunta Starskiego.
Joasia spuściła wzrok. Nie powiedziała nikomu, bo i nie było za bardzo okazji, co się właściwie stało. Nie mogła więc się dziwić, że Ania nie rozumie powagi sytuacji.
- Sebastian mógł tam być – powiedziała cicho. – Rozstaliśmy się na pięć minut przed wybuchem. Miałam zabrać stamtąd dziewczyny, a on wrócił do piwnicy…
- Co? Seba tam był? Ale co wy tam w ogóle robiliście?
- Do tamtego domu Starski i jego kumple sprowadzali sobie dzieci. Potem oddawali je satanistom, to miała być tylko przykrywka. Tam były dowody… zdjęcia… I Sebastian po nie wrócił.
Poczuła, że łzy płynął jej po policzkach i natychmiast je otarła, kręcąc głową. Była zrozpaczona, ale nie chciała tego okazać.
- Na pewno nic mu nie jest – oświadczyła Anka tak przekonująco, jakby sama w to wierzyła. – Mówiłam ci, znaleźli tylko ciało tego Starskiego, kilka metrów od domu. Uciekał, ale dostał w głowę jakimś odłamkiem.
- Aniu, oni nie znajdą ciała Sebastiana – odparła Joasia ze spokojem. – Jeśli był w środku… Po takim wybuchu nie zostały nawet szczątki.
- Nie mów tak…
- Ale taka jest prawda. I to moja wina. Nie powinnam pozwolić mu tam wrócić – powiedziała. Ukryła twarz w dłoniach i westchnęła ciężko. – Chciałam, żeby było jak dawniej, chciałam mieć wszystko… Powinnam odpuścić. Ucieklibyśmy razem i może jeszcze udałoby się znaleźć jakieś dowody. A nawet jeśli te były jedyne… Nie warto było za nie umierać.
- Nie możesz się poddawać – odparła Ania z pasją. – Znasz Sebastiana, on na pewno zrobił wszystko, żeby się wydostać. Pięć minut to dużo czasu, a już na pewno wystarczająco, żeby opuścić dom. A jeśli zdążył wyjść, musiał też zdążyć uciec, inaczej znaleźliby jego ciało, tak jak Starskiego.
- Dlatego właśnie nie chciałam z nikim się wiązać – wyszeptała Joasia, jakby w ogóle nie dosłyszała wywodu koleżanki. – Nie chciałam się przyzwyczajać do myśli, że mam kogoś bliskiego, bo wiedziałam, że mogę go stracić. I właśnie tak się stało. Straciłam wszystko, znowu. Tylko że tym razem już nie mam Sebastiana, który pomógłby mi się podnieść.
Mówiła to w taki sposób, że i Ania z trudem powstrzymała łzy. Szczerze wierzyła, że Sebastian zdołał uciec, ale cicha rozpacz Joasi zwyczajnie ją przerażała.
- Posłuchaj, teraz musimy skupić się na tym, żeby cię stąd wydostać – powiedziała Anka, starając się sprowadzić rozmowę na właściwe tory. – Musisz zacząć zeznawać.
- Nie zamierzam. I tak nikt mi nie uwierzy, nie mam żadnych dowodów.
- Aśka, skup się! Nie możesz tu zostać, jesteś policjantką, zakatują cię. Kogo masz w celi? Przecież mogą zamordować cię w nocy!
- Modlę się o to każdego wieczoru – odparła Joasia bez cienia zażenowania. – Ale wiesz co? Rano się budzę i stwierdzam, że jednak Bóg nie spełnił mojej prośby. Jeszcze nie.
Wstała i dała strażnikowi znak, że chce wrócić do celi. Odeszła, nie żegnając się nawet z przyjaciółką.
W celi usiadła na swojej pryczy, opierając się o ścianę. Pozostałe więźniarki wciąż głośno z niej szydziły, ale żadna nie miała na tyle odwagi, by posunąć się do rękoczynów. Gorzej było na spacerniaku, bo tam spotykała się z prawdziwymi recydywistkami.
Spojrzała zamyślona w okno, przypominając sobie ostatnie chwile sprzed zatrzymania. Wciąż słyszała, jak nastolatki rozpaczliwie wołają ojca, jak płaczą w taki sposób, że serce pęka. Dla niej to była tragedia, nieszczęście, koniec świata, ale i tak bardziej współczuła córkom Sebastiana. Był ich ostatnią bliską osobą, a przecież miały dopiero po piętnaście lat. Nie były jeszcze gotowe do samodzielnego życia, ani psychicznie, ani fizycznie. Tymczasem los boleśnie je doświadczył i to już po raz drugi. Joasia zaczęła nawet żałować, że nie zapytała Ani, co się teraz z nimi dzieje, choć zapewne znowu siedziały w domu pod opieką kogoś z komendy i obwiniały się, tak jak i ona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz